O czym dzisiaj chce nam powiedzieć Muniek Staszczyk? [WYWIAD] 

W ubiegłym roku T.Love świętowało jubileusz 30-lecia przeboju I Love you. Jubileuszową trasę koncertową otworzyły koncerty na warszawskim Torwarze i w katowickim Spodku. Z powodu choroby członka zespołu koncert w poznańskiej Tamie został przeniesiony z listopada 2024 na marzec 2025. Pomimo tych kilku miesięcy różnicy, słuchacze wciąż świętowali hit I love you. Nie mogłam przejść obojętnie wobec szansy zagadania do jednego z największych dinozaurów polskiego rocka, którego piosenki tak często towarzyszyły mi w dzieciństwie. Po opowiedzeniu historii mojego życia Muniek Staszczyk wyraził chęć udzielenia wywiadu mi oraz Bogusiowi Stachowiczowi dla Radia Meteor, bo sam pamiętał, jak to jest być studentem o wielkich marzeniach. 

Klaudia Frąckowiak: Śpiewałeś, że prawdziwa moja miłość nazywa się Ajrisz. Podczas ostatniej trasy koncertowej T-Love odwiedziło trzy miasta w Irlandii. Czy to jest jedynie tekst piosenki, czy prawdziwe uczucie do Zielonej Wyspy?

Muniek Staszczyk: To jest sprawa złożona, bo to jest taka piosenka miłosno-pubowo-futbolowa. Pisałem ją jeszcze przed moją pierwszą wizytą w Irlandii. Bardzo lubiłem taki irlandzki zespół The Pogues, którego lider Shane MacGowan niestety już nie żyje. W ogóle, jak w latach 80. mieszkałem przez osiem miesięcy w Anglii, to poznałem wielu Irlandczyków. Jakąś taką sympatię do nich poczułem, bo są bardzo otwarci. Fajnie się siedziało z nimi przy piwie w pubie. My troszkę podobni jesteśmy mentalnie. Potem tak się stało, że Sidney napisał Ajrisz. Ja mówię:

Zróbmy jakiś kawałek taki folkowy troszkę, żeby był połączony właśnie z muzyką celtycką, irlandzką.

Sam Dublin i Irlandię odwiedziliśmy dopiero później. Pierwszy raz zagraliśmy tam koncert w 2005 roku, więc można powiedzieć, że tak, miłość do… tam jest pomieszane. Generalnie tam jest raczej męsko-damska sprawa, że to facet z dziewczyną, którą w jakiś sposób kocha, jest nią zainteresowany. Przy okazji też jest włączony w to wszystko temat futbolu, bo ja jestem kibicem piłkarskim. W tekstach, zawsze można sprawy pomieszać, ale jak się pytasz, to generalnie mogę powiedzieć, że lubię Irlandię. Nie wiem, czy kocham, ale lubię. Dobrze się tam czuję. Wielokrotnie tam grałem i zawsze było fajnie. Bardzo lubię Dublin. Jest świetnym miejscem i bardzo rozrywkowym.

Klaudia: Czyli prawdziwa moja miłość nazywa się…?

Muniek: Ajrisz. Może być.

Klaudia: Jednak Ajrisz? Mimo wszystko?

Muniek: No niech będzie, skoro już mnie tak męczysz *śmiech*, niech będzie. *śmiech*

Bogumił Stachowicz: Po powrocie na scenę w 2022 roku T. Love wydało album Hau Hau. Niedawno minęły trzy lata od premiery tej płyty (22 kwietnia) – czy obecnie zespół szykuje jakieś nowe nagrania dla swoich fanów?

Muniek: Tak! Mamy już właściwie 20 piosenek, z czego myślę, że wyjdzie na album 14. Wszystkie są już napisane zarówno teksty, jak i muzyka. Teraz tylko trzeba będzie wejść do studia, żeby to nagrać. Będzie miksował to z nami Emade, znany człowiek. W związku z tym, że my długo pracujemy nad płytą, to za rok o tej porze myślę, że będzie już wydana. W marcu 2026 planujemy wydanie płyty Alright, ale pisane po polsku, czyli Alrajt. Krążek będzie w klimacie może bardziej gitarowym niż ostatni album, który był popowo-rockowy, a ten będzie bardziej rockowy. Oczywiście znajdą się też piosenki takie do radia. Myślę, że pierwszy singiel wypuścimy jeszcze przed wakacjami tego roku.

Klaudia: Czyli można powiedzieć, że mamy już jakiś przedsmak tego, co będzie.

Muniek: No tak, właściwie to chyba premierowo, bo jeszcze nigdzie o tym nie mówiłem. Znaczy tam publicznie coś wspominałem, ale chyba w żadnym radiu. Jesteście pierwsi.

Klaudia: Kontynuując wątek waszych ostatnich koncertów, zagraniczni fani muszą domagać się ich dużej liczby. Czy uwzględniacie ich prośby przy planowaniu trasy i czy macie duży fandom Polonii za granicą?

Muniek: Wiadomo, że głównie gramy dla Polaków. Chociaż przychodzą też, że tak powiem ludzie z innych krajów. Tam chłopaki głównie z polskimi dziewczynami pięknymi, więc albo Irlandczycy, albo Anglicy, albo Amerykanie. Najczęściej gramy i grywamy w Ameryce, to znaczy w Chicago, w Nowym Jorku i właśnie w Wielkiej Brytanii, czyli Irlandia, Szkocja, Anglia. Praktycznie w całej Europie graliśmy, bo wszędzie są teraz Polacy.

Wydaje mi się, że ostatnio graliśmy też w Hadze i w Hamburgu. Zawsze mamy gdzieś tam w klubach dobrą frekwencję. Znaczy zdarzają się może, tak jak w Polsce, gorsze koncerty i lepsze, ale każdy wyjazd jest taki odświeżający, bo my lubimy wyjazdy, bo to jest taka zawsze odskocznia od, tak zwanej codzienności. Generalnie zawsze to integruje zespół i zawsze są jakieś fajne wydarzenia, jakieś jaja podróże kształcą! *śmiech*

Bogumił: Jestem przekonany, że życie w trasie od tylu lat zapewnia wiele niesamowitych momentów, ale czy są jakieś takie, które utkwiły ci szczególnie w pamięci?

Klaudia: À propos tych jaj właśnie…

Muniek: O Jezus, kochani… Przez czterdzieści lat było wszystko w tym zespole. *śmiech* Były nawet sparingi bokserskie! Cofnijmy się do roku 1987., czyli prawieki temu. Mamy 87. rok – nasz pierwszy koncert zagranicą w Budapeszcie. Załatwiła nam to taka koleżanka, która tam studiowała. Nikt nas nie znał. Były trzy koncerty, z czego dwa w akademiku, na jakichś koncertach studenckich. Studenckie imprezy, więc nawet tam nie patrzyli, czy gra jakiś zespół z Polski, czy z Węgier. To było nieważne. Najlepszy koncert miał odbyć się w takim klubie w centrum Budapesztu. Mówię:

No kurczę, super miejsce!

To był klub w takim rockowo-punkowym klimacie. My siedzimy już tam w garderobie i czekamy. Czekamy dosyć długo, więc ja wyglądam zza framugi i mówię:

Chłopaki, tam chyba przed koncertem na razie sprzątają, coś robią, ale chyba za chwilę wejdą ludzie.

Chwilę później podchodzę do menadżerki i zagajam, że widzę, że obsługa przygotowuje salę do koncertu, a ona mówi:

Nie, nie, nie, to jest już publiczność – sprzedaliśmy osiem biletów.

Zebrałem się z zespołem tak jak przed meczem piłkarskim i mówię:

Chłopaki, gramy, jakbyśmy grali na stadionie Wembley na Life Aid.

Zagraliśmy jeden z lepszych naszych koncertów. Nasza publiczność to była: jedna Włoszka, jeden Holender, jeden Rosjanin, jedna Węgierka i reszta Polacy. Nie dostaliśmy za to ani grosza, no bo skąd? Po koncercie oni nas zaprosili na piwo i łącznie nas było 15-stu na tym piwie. Nas z zespołu siedmiu i ich ośmiu… To była taka akcja, że już potem się nie baliśmy żadnej sytuacji. Czy będzie 20 osób, czy będzie tak jak na Woodstocku 600 000 osób gramy zawsze tak samo. To nas zahartowało, ten koncert w Budapeszcie.

Klaudia: Ja myślę, że to pokazuje taki profesjonalizm, że nieważne jaka jest ilość ludzi, ważne, że robicie to, co macie robić. To jest wasza praca w końcu.

Muniek: Na początku to była w ogóle po prostu kapela, która grała głównie w klubach, bo byliśmy jeszcze wtedy zespołem undergroundowym, więc te koncerty w klubach są jakoś takie bliskie mojemu sercu, ale dla mnie każdy koncert jest ważny. Nieważne, czy gramy w małym mieście, czy gramy w Nowym Jorku, w Warszawie, w Poznaniu, czy gdziekolwiek – liczba ludzi nie jest istotna. Oczywiście, fajnie jest, jak jest sold out i wyprzedane koncerty i tak się często zdarza, ale… nigdy nie wiesz, kto kupił bilet. Dla kogoś to może być pierwszy raz w życiu i musi dostać petardę, nie? Ten koncert w Budapeszcie był taką lekcją pokory. Nie odwołaliśmy żadnego koncertu.

Może jeden zdarzyło się przełożyć, bo nie mogłem śpiewać, ale generalnie jesteśmy zespołem, który zawsze gra dla ludzi. Najważniejsi są ludzie, najważniejsi są fani, bo gdyby nie fani, to by nas nie było w tym miejscu, gdzie jesteśmy i każdy koncert trzeba grać po prostu tak, jakby to był ostatni. Na tym polega też rock’n’roll i wiesz… ludzie muszą dostać to, co oni nam dają. To jest taka wymiana energii. Na tym to polega. To jest taka synergia, bo my bez energii ludzi, bez reakcji publiki też nie mielibyśmy swojego dopalenia, więc jest tutaj taka współpraca. Wymiana tego czadu, jak to się mówi.

Klaudia: Ta historia w ogóle przypomina mi Garaż 86’, jak tak wspomniałeś o tym, że tak mało osób i rok 87., studenckie balangi i tak dalej.

Muniek: Wiesz, sam studiowałem w tym czasie. To były wtedy dla mnie, jakby dwa światy. Jedną nogą na studiach w Warszawie, na uniwersytecie, na polonistyce – poważne rozmowy i poważne lektury. A ten mój drugi świat, to klub. Zespół wtedy już całkowicie przeniósł swoje życie i próby do Warszawy i był trochę takim drugim kierunkiem. Ale obiecałem rodzicom, że skończę te studia i słowa dotrzymałem… chociaż studiowałem 9 lat! *śmiech* Wtedy były takie czasy, że niektórzy studiowali długo, a ja przecież dzieliłem ten czas między zespół i studia.

Oczywiście ważniejszy dla mnie był zespół, a w latach 80. T-Love głównie się promował przez takie koncerty jak Jarocin. Czuliśmy się też dziećmi Jarocina. Każdy koncert to była swego rodzaju przygoda – często w drugiej klasie w pociągu. Wiesz, biedni wszyscy, bez pieniędzy, ale zawsze było na piwo, zawsze było na jedzenie, a zabawa była na maksa. W ogóle nie było to tak, jak dzisiaj. Nie było walki za wszelką cenę o tak zwany wizerunek. *śmiech* Nikt nigdy nam niczego nie dyktował. Wszystko mieliśmy na swoich warunkach. Może punkowcom się podobaliśmy, chociaż nie graliśmy punka. *śmiech* Lata 80 takie były.

Klaudia: Można powiedzieć, że to był taki wasz przepis na sukces, że nie byliście pod dyktandem nikogo?

Muniek: Wtedy się nie myślało o sukcesie. Zespoły zakładało się często na podwórku. My akurat zaczynaliśmy w liceum, w tym IV Liceum Ogólnokształcącym, o którym jest piosenka.

Po prostu czterech chłopaków chciało grać. Wtedy rok 82. to był taki czas, że kapele powstawały raczej po to, żeby się podzielić wrażeniami. Życie było ciężkie; komunizm, PRL i śpiewaliśmy po prostu o tym, co czujemy, co widzimy za oknem, o tym całym syfie, ale nie tylko. Też o miłości, a nawet o literaturze zdarzały się piosenki. I rzeczywiście na swoich w warunkach, bo wtedy jeszcze nikt nas nie wydawał. Nikt nas nie puszczał w radiu, więc sami sobie robiliśmy kasety i sprzedawaliśmy je na koncertach. Przykładowo okładkę zrobił nasz gitarzysta Janusz Knorowski, który dzisiaj jest profesorem na ASP w Warszawie. A nasz menedżer miał taki dwukieszeniowy magnetofon, przegrywał te kasety ręcznie i potem fani to kupowali.

Pieniędzmi się dzieliliśmy równo. Starczało na takie drobne rzeczy, ale to nas doprowadziło do tego, że ludzie te kasety przegrywali sobie w domu i T. Love stał się popularny tak oddolnie w latach 80. Tak jak powiedziałaś, Garaż 86’ to była jedna z pierwszych piosenek, którą wyemitowało radio. Najpierw Rozgłośnia Harcerska, to była taka stacja, która puszczała taką muzykę, a potem już Trójka. W Trójce dostaliśmy się na listę przebojów Marka Niedźwieckiego. To wtedy była audycja, której wszyscy słuchali. No i to już była taka nobilitacja, że nasza nazwa zaczęła być jako taka znana.

Od lat 90. dopiero zaczęliśmy traktować to jak zawód, bo wcześniej, to była pasja raczej. Pasja i sposób na życie. Oczywiście, jakoś to dzieliłem między studiami a graniem, ale granie było ważniejsze. Nawet jakoś ledwo, ledwo te studia skończyłem, chociaż nigdy jako nauczyciel nie pracowałem. Mógłbym być nauczycielem, ale myślę, że nie byłbym w tym dobry. Chociaż mam wielki szacunek do tego zawodu, bo to jest bardzo ciężki zawód.

Bogumił: Z tego co wiem, to na przełomie 2000 i 2001 roku, kiedy mnie i Klaudii jeszcze nie było na świecie, wcielałeś się w Van Morrisona w sztuce Arkadiusza Jakubiaka Jeździec Burzy. Czy wcielanie się w taką nieznaną postać dla polskiej publiki przez weterana rodzimej sceny było wyzwaniem?


Muniek: Wtedy właśnie Arka poznałem. Jeszcze był reżyserem tego spektaklu, nie był tak bardzo znanym aktorem, zresztą wspaniałym aktorem, jak teraz, ale poznaliśmy się dawno temu. Robił spektakl o Doorsach, bo był ich fanem. No i Arek zaproponował mi angaż, ale ja mówię:

Stary, ja nie jestem aktorem!

A on prosto mi odpowiada:

Będziesz sobą, po prostu siedzisz w knajpie i coś tam mówisz do Jima.

To był tak zwany krótki epizod. Fajna rzecz – poznałem teatr od kuchni. Bardzo miły jest ten moment, kiedy się wychodzi już później – aktorzy wychodzą, brawa, publiczność. Swoją drogą, bardzo dobrze się przyjął ten spektakl. Scenariusz był mocno oparty na filmie The Doors i Arek świetną robotę zrobił, bo ten chłopak, który grał Jima, bardzo dobrze go zagrał. Podobał się dziewczynom i w ogóle było fajnie! *śmiech*

Dla mnie była to wielka przygoda, bo przecież nie jestem aktorem, ale taki epizodzik tam miałem. Poza tym Doorsi grali przecież piosenkę Gloria, która jest autorstwa właśnie Vana Morrisona. Standard rocka. My też gramy ten utwór, bo to jest totalny evergreen dla wszystkich, którzy się interesują rock’n’rollem. To chyba elementarz, powinni to znać, chociaż niekoniecznie tak jest. My też gramy swoją wersję z tekstem mojego kumpla Krzyśka Grabowskiego, czyli Grabaża. Zresztą z Poznania. Więc tak to się łączy, widzicie? Van Morrison, Jim Morrison, Mick Jagger i Grabaż. *śmiech*

Klaudia: Będąc przy współpracach, przyjaźniłeś się z Korą i do piosenki Klaps z albumu Al Capone dodała od siebie Kasydę o Róży Lorca Federico Garcii, recytując ją w twoim utworze, gdzie nawet powiedziała: Muńku, ty perwersie! Jak wspominasz Korę i jak się z nią współpracowało?

Muniek: O, Jezus! No trudno, żeby jakiś mężczyzna po prostu przeszedł koło tego obojętnie. Zawsze mówiłem:

Kora, Korcia, jak ja jestem onieśmielony, jak ja Cię kocham!

A ona odpowiadała:

Ja też Cię kocham, Munieczku!

Przy pierwszym spotkaniu, byłem niesamowicie zawstydzony. Przyjechałem do ich mieszkania, mieszkali z Kamilem Sipowiczem na Powiślu w Warszawie. Jak puściłem im to demo, to ona właśnie mówi:

Muniek, Muniek, ty perwersie!

A ja normalnie burak, jak taki licealista. Bo wiesz, ona jak zwykle wyglądała przepięknie, a ja wchodzę taki wiesz… jeansy obdarte i tak dalej, ale nie o to chodzi, bo ona kochała rock’n’roll. Poza tym była między nami jakaś taka chemia, jak już była chora też. Bywałem u niej, jeszcze ją zaprosiłem do piosenki Njutella Marcella na mojej solowej płycie. Zaśpiewała ze mną w refrenie. Nie będę mówił o tym, jaka to wspaniała artystka była dla polskiej kultury, jaka to strata, bo to już wszyscy powiedzieli. Byłem po prostu zawsze spięty, chociaż już się znaliśmy. Taki onieśmielony. Po prostu piękna kobieta – zawsze onieśmielała. Wielokrotnie występowała z nami jako gość na różnych koncertach. W Jarocinie, w Stodole w Warszawie, śpiewaliśmy Szare Miraże Maanamu albo utwór Warszawa, T. Love – ona go kochała. Pamiętam, jak przywiozłem ją kiedyś na próbę do tej naszej piwnicy (chłopaki z zespołu zawsze tam kozaczą). Nagle wchodzi Kora i mówi:

No cześć, chłopcy! Jak tam?

A każdy z nich, jak uczniak, strzela buraka. Ona się śmieje, mówi tak:

Chłopaki, co zagramy?

A oni:

Sz-sz-sz-sz-szare mi-miraże, może?

No i tak to było. Naprawdę się lubiliśmy. Ja zawsze czułem się w jej towarzystwie onieśmielony, bo była tak piękna, że onieśmielała mężczyzn… i tak cudownie pachniała…

Klaudia: A wasze poglądy nie były zbyt kontrastowe? Nie było wam ciężko w tym?

Muniek: Z czym?

Klaudia: Z waszymi poglądami, bo Kora była bardzo antyklerykalna, a wiem, że ty się nawróciłeś.

Muniek: Raz była jakaś taka rozmowa, jak byłem u niej na herbatce. Wtedy już też była po rozstaniu z Markiem Jackowskim i mówi do mnie tak:

Co ty Munieczku, co ty tak o tym Jezusiku? Co ty tak w ogóle?

A ja mówię:

No, uwierzyłem w Boga, no co no – Ty malujesz Madonny, a ja gadam o Jezusik. Taki mam światopogląd.

A ona się tylko śmiała. Generalnie nie gadaliśmy więcej o tym. Przyjęła mój punkt widzenia, szanowała. Nie rozmawialiśmy o wierze, bo to akurat sprawy duchowe. Sprawy katolickie nie były dla niej jakoś bliskie. Więc nie, nie było żadnych problemów. Przecież wiedziała, że jestem katolem, ale nie nawiązywała do tego później.

Tam u mnie w zespole też są różni. Tylko ja jestem takim ultra-katolem. Znaczy ultra, nie jestem ultra, jestem otwarty, ale reszta chłopaków to różnie. Ale nie było nigdy problemu. Ona była wyluzowana zupełnie. A miała ostry, cięty języczek, więc jakby chciała i naprawdę mnie nie lubiła, to mogłaby mnie wbić w ziemię. Znając jej cięty język, bo widziałem już, co potrafi zrobić z facetami. Jak się tam w tym w Maanamie pali.

Klaudia: Co potrafiła zrobić? Bo to zabrzmiało intrygująco.

Muniek: Chodzili jak w zegarku po prostu. Jak byłem gościem Maanamu, pamiętam w roku 2000, w Sali Kongresowej na koncercie. Jeszcze skład normalny Maanamu z Markiem Jackowskim. Ja byłem jednym z gości, był tam Porter, był tam świętej pamięci Boguś, było wielu, których Kora zaprosiła (ci, których lubiła). Na próbach stała tam po prostu na scenie i rządziła, a oni wszyscy cichutko. Widać było, że totalny szef, boss i w ogóle. Paweł Markowski, perkusista, mówił:

K*rwa, nie nie, dobra, dobra, bo Korniszon się wk*rwi. Muniek, tylko tam już nic nie mów, dobra?

Wiesz, przestraszony. Oczywiście do Marka miała inny stosunek, bo pisali piosenki, ale nie, że tam ich poniewierała i nie szanowała, ale musieli działać. Jeżeli chodzi o sprawy zawodowe, to tam nie było przebacz.

Bogumił: Zdaje się, że to brzmienie T-Love było inspirowane punk rockiem, świeżym wówczas. Ale czy obecni młodzi wykonawcy inspirują jeszcze twoje brzmienie, a może bardziej wolisz być inspiracją?

Muniek: To jest bardzo miłe, jak na przykład tacy ludzie jak Dawid Podsiadło czy sanah, zapraszają mnie na koncerty jako gościa. Zdarzyło się na Narodowym. Ostatnio mnie sanah zaprosiła, żeby zaśpiewać Chłopaki nie płaczą. Byłem bardzo ciekawy, dlaczego akurat ta piosenka. A Zuzia mówi:

Bo ja się zakochałam w tej piosence, jak byłam w przedszkolu.

Generalnie teraz będę miał tak zwanego feata z Krzyśkiem Zalewskim, który też mnie zaprosił na Męskie Granie. Ludzie szanują T-Love. Jednak mieliśmy i mamy dużo tych piosenek, które w radiu cały czas grają. Oki, znany młody raper, wziął nasz kawałek I love you, znaczy przerobił w swojej wersji na swoją nową płytę. Będę miał teraz też feat z Kubanem, też mnie zaprosił, więc w ogóle super. Wydaje mi się, że to chyba znaczy, że jesteśmy jakąś inspiracją.

Brakuje mi fajnego polskiego rocka. Nie słyszę o młodych polskich zespołach rockowych, bo w hip-hopie to się dużo dzieje. No i hip-hop obserwuję i jest mi bliski, bo chodzi o teksty, a ja byłem i jestem odpowiedzialny za stronę literacką w T-Love. To jest wielka nagroda, że stary zespół rockowy, co lubi grać od 40 lat, może być inspiracją dla młodych, a jeszcze dla raperów, to w ogóle.

Po więcej tekstów ze świata muzyki zapraszamy na meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/