Dawno Temu w Glutendorfie… czyli był sobie teatr [WYWIAD]

Główna jest przez poznaniaków… głównie omijanato jedno z pierwszych zdań, które pada w spektaklu Dawno Temu w Glutendorfie, którego akcja rozgrywa się na trasie pomiędzy Śródką a Główną właśnie. Być może coś w tym jest. Prawdopodobnie gdyby nie udział w sztuce, większość publiki nigdy nie trafiłaby w te rewiry. Trafili tam jednak Ewa Kaczmarek i Daniel Stachuła. To duet reżyserki, który postanowił opowiedzieć historię tej zwykłej-niezwykłej, niegdyś robotniczej, dzielnicy we wschodniej części miasta.

Eliza Hajdenrajch: Skąd pomysł, żeby wskrzesić ideę teatru ludowego na Głównej?

Daniel Stachuła: Ta idea kiełkowała we mnie od momentu, kiedy zacząłem interesować się nieco bardziej historią dzielnicy, jej skomplikowanymi losami  oraz tym, w jaki sposób była traktowana przez różnych włodarzy na przestrzeni lat. Półtora roku temu odbyłem parę kwerend w archiwach i bibliotekach. Wtedy też wpadłem na pomysł, żeby może zrobić z tym zainteresowaniem coś teatralnego. Pierwszą osobą, która pojawiła się w mojej głowie była Ewa Kaczmarek, poznańska reżyserka, dramaturżka, aktorka,

Ewa Kaczmarek: Ja się często zajmuję teatrem, który jest inspirowany prawdziwą historią. Oprócz tego mieszkam i identyfikuję się z Poznaniem. Wierzę w to, że to miasto ma olbrzymi potencjał jeszcze nieopowiedzianych historii. W samy spektaklu pojawia się taki tekst:

Kto z państwa był ostatnio na Głównej i w jakim celu?

Rzeczywiście jest to takie miejsce trochę w naszej świadomości umiejscowione na peryferiach. Nie do końca mamy świadomość tego, jak bogata w różne biografie i zdarzenia jest przeszłość Głównej. Dla mnie samej to też była szansa na odkrycie czegoś zupełnie nowego. Dlatego przyjęłam zaproszenie Daniela z radością i dałam się wciągnąć w opowieść o Glutendorfie.

fot. Eliza Hajdenrajch

Pomysł pojawił się już jakiś czas temu, ale sam spektakl powstawał relatywnie szybko, prawda?

Daniel Stachuła: Same próby i warsztaty teatralne, rzeczywiście trwały tylko trzy tygodnie. Natomiast proces powstawania spektaklu był bardziej złożony. Wszystko poprzedzały warsztaty pracowni scenariopisarskiej. Grupa warsztatowiczów i warsztatowiczek pochylała się nad tematami, historią i dziedzictwem tej dzielnicy Poznania. Scenarzyści poszukiwali wątków, tematów, motywów i postaci, które mogłyby stać się inspiracją dla scenariusza spektaklu, który powstawał w sposób partycypacyjny. Oczywiście w ostatecznym kształcie należało to zebrać w całość i zredagować, ale można powiedzieć, że scenariusz spektaklu Dawno temu w Glutendorfie to dzieło kolektywne.

Ewa Kaczmarek: Punktem wyjścia do narracji spektaklowej jest teatr, który istniał na podwórku kamienicy przy ulicy Głównej 38. Jesteśmy w momencie, w którym tego teatru już nie ma. Nie ma też już zespołu, który współtworzył ten teatr. Poprzez takie pospolite ruszenie bardzo różnych środowisk twórczych, piszących, grających i śpiewających, zjednoczyliśmy się we wspólnym celu i działaniu, żeby opowiedzieć jego historię. Można powiedzieć, że nasza rekonstrukcja w ramach tego przedstawienia jest powtórzeniem tamtej inicjatywy i próbą odnalezienia w idei teatru ludowego czegoś współczesnego.

To był teatr, który był blisko ludzi, blisko odbiorczych oczekiwań.

To był teatr, który nie rzucał dużych wyzwań niemożliwych do pokonania i nie stwarzał barier. Dlatego pomyśleliśmy, że nasz spektakl, z jednej strony powinien się zanurzać w emocjach, w takim repertuarze, który kiedyś był bliski widzom teatru na Głównej, ale też w takim kluczu historycznym. Tak, żeby opowiadać o tym, co jest naszym wspólnym dziedzictwem. W ten sposób powstawały piętra scenariusza Dawno temu w Glutendorfie, które pokonuje się w sensie geofizycznym na pokładzie ogórka. Nie dość, że podróżujemy w przeszłość w sensie metaforycznym, to rzeczywiście przesuwamy się po mapie, jeżdżąc autobusem, na którego pokład wsiadają aktorzy. Każda stacja to jest jakieś zaskoczenie.

Jak wyglądała praca z mobilną sceną?

Daniel Stachuła: Na pewno nauczyła nas ona bardzo wiele. *śmiech* Przede wszystkim spokornieliśmy w stosunku do materii techniczno-logistycznej, z którą się mierzymy. To nie znaczy, że ten autobus z taboru historycznego jest dla nas tylko ograniczeniem. Z drugiej strony, wydaje mi się, że dobrze, jeśli kreatywność ma jakieś ramy i ograniczenia. Tutaj mamy bardzo ściśle i bardzo dokładnie wyznaczone te ograniczenia. Przykładowo jeśli chodzi choćby o przestrzeń gry, czy akustykę. Jeśli pracujemy na odpalonym silniku, to przecież inaczej nas słychać. Ważne były też kwestie techniczne związane z samym przemieszczaniem się po dzielnicy. Sam transport aktorów pomiędzy scenami dzieje niezależnie od tego, jak jedzie trasa spektaklu. Dla mnie to było pierwsze takie doświadczenie inscenizowania spektaklu w przestrzeni ruchomej. Wiem, że Ewa ma już takie doświadczenia, dlatego też między innymi bardzo chciałem, żeby współreżyserowała ten spektakl.

Ewa Kaczmarek: Ja się wywodzę z teatru Usta Usta Republika, który robił kiedyś dużo eksperymentalnych spektakli. Między innymi słynny Drive, czyli spektakl w samochodzie. Mieliśmy też w repertuarze na przykład Radioaktywnych. Tam sceną było całe miasto, a widzowie byli przewożeni 30 taksówkami. Graliśmy też spektakl w tramwaju, ale autobus jest novum zarówno dla mnie, jak i aktorów. Oczywiście staram się jakoś to know-how logistyczno-teatralno-artystyczne wykorzystać, ale tu jest zupełnie inna świadomość tego, jak aktor może się poruszać. Co jest ważne, musi grać w zasadzie na dwie strony. Oprócz tego też na przód i tył. Wszystko w bardzo bliskim kontakcie z widzem. Tutaj odległość liczy się nie w metrach, ale w centymetrach. Także trzeba sobie jakoś poradzić z materią ogórka.

Ten ogórek ewidentnie nie wyskoczył ze słoika – skąd wzięliście ten autobus?

Ewa Kaczmarek: Partnerem spektaklu Dawno temu w Glutendorfie jest Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne. Członkiem naszego zespołu jest bardzo doświadczony kierowca, który ręcznie obraca tą wielką maszyną bez wspomagania. My sami musieliśmy się trochę wdrożyć w ograniczenia, które ma ten piękny i zabytkowy autobus. Oczywiście odbywaliśmy tym ogóreczkiem podróże turystyczne. Jednak moment, w którym stał się naszą sceną, wygenerował potrzebę wielkiej dyscypliny. W Fyrtlu Główna, który jest naszą bazą przy spektaklu, wszędzie wiszą rozpiski i czasówki: kto, o której godzinie, na której lokacji, z jakimi rekwizytami – to jest szalenie ważne. Aktorzy poza tym, że mieli zrobić swoje i wspaniale zagrać, to ich pierwszym przykazaniem było:

Słuchajcie, najważniejsze jest to, że musicie się dostać na pokład tego autobusu o określonej porze i w określonym miejscu.

fot. Eliza Hajdenrajch

To jest emocjonujące nie tylko dla widzów, ale też dla tych, którzy biorą udział w projekcie. To jest taki rodzaj adrenaliny: zdążę/nie zdążę, dojadę/nie dojadę, przebiorę się/nie przebiorę, jestem, teraz/już, mija mnie ogórek/jest za zakrętem.

My też mamy taki kanał komunikacyjny, na którym się po prostu odmeldowujemy. Także tam można znaleźć takie hasła, które brzmią jak jakaś konspiracyjna zabawa:

Podwórko na lokacji! Neptun się zbliża! Uwaga, weszła garderobiana! Tułaczki w drodze!

*śmiech* Teraz, jak o tym opowiadamy, to jest w tym luz i zabawa. W trakcie spektaklu wszyscy są bardzo potężnie zmobilizowani i przejęci kwestiami aktorskimi, artystycznymi i tymi właśnie logistycznymi i technicznymi.

Daniel Stachuła: Naprawdę to jest duże wyzwanie pod względem produkcyjnym. Tutaj warto zaznaczyć, że to nie jest tak, że ja i Ewa odpowiadamy dwuosobowo za to, że ta produkcja ma miejsce. Bez naszego działu produkcji, czyli bez Kai Jandy i Pauliny Zimowskiej to by się nie udało. Ja mam takie wrażenie, że nie mamy do czynienia z typową produkcją teatralną. Bardziej czymś zbliżonym do sporych rozmiarów produkcji filmowej dziejącej się na kilku lokacjach.

Ewa Kaczmarek: Nas tutaj jest zaangażowanych ponad 50 osób – oprócz aktorów są jeszcze kierowcy, produkcja, kostiumy, makijaż, video… naprawdę jest to potężne wydarzenie. To wszystko przekłada się też na tę wspólnotowość. To jest naprawdę budujące, że tylu ludzi widzi wspólny cel i jednoczy się w tym, żeby ta machina teatralna ruszyła. Tutaj każdy ma wpływ na całość. Aktorzy to czują. Bez jednego kawałka, po prostu powstaje wyrwa w tym spektaklu. Z nieco innej perspektywy, można powiedzieć, że jak się nas wszystkich tutaj zliczy to chyba jest nas więcej w autobusie niż samych widzów. *śmiech* Nigdy tak wielu, nie mogło zrobić tak wiele dla tak, w sumie niewielu.

Wspomnieliście o tym, jak ważna jest atmosfera, którą między innymi tworzą aktorzy. Jak wam się pracowało z osobami, które są z jednej strony profesjonalnymi aktorami, a z drugiej strony pasjonatami, którzy ze sceną na co dzień nie mają nic wspólnego?

Daniel Stachuła: Wydaje mi się, że wracamy tutaj trochę do tego, na czym nam zależało. Chodzi nie o rekonstrukcję samego repertuaru, a rekonstrukcję zespołu tego teatru ludowego, który na Głównej funkcjonował. W ten sposób renegocjujemy ideę teatru ludowego – co to w ogóle jest i z czym to się je. Pewnie gdzieś w okolicach leżałoby pojęcie teatru zaangażowanego społecznie albo teatru społeczności lokalnych. Mam też takie poczucie, że wielu twórców deklaratywnie mówi o tym, że spektakle powinny być wytwarzaniem się wspólnoty, budowaniem mostu pomiędzy widownią sceną, a przecież mamy czwartą ścianę w pudełku teatralnym. Tam tego mostu nie da się zbudować.

W Dawno temu w Glutendorfie gramy na kontakcie, wchodzimy w interakcje z publicznością i łamiemy absolutne tę czwartą ścianę.

Aktorów od publiczności dzielą centymetry, a dokładnie 46 centymetrów – taka jest szerokość przestrzeni, po której przemieszczają się aktorzy. Dla mnie to co się wydarza podczas tego spektaklu, to jest budowanie wspólnoty.

fot. Eliza Hajdenrajch

Ewa Kaczmarek: Moim zapleczem przez lata był teatr alternatywny. Jest on trochę podobny do teatru ludowego, miłośniczego, ochotniczego. To jest taki teatr, w którym kunszt i rzemiosło, czasami ważą tyle, ile wrażliwość, otwartość i zaangażowanie. Wydaje mi się, że tutaj na poziomie pracy, nie ma między nami różnicy. Przynajmniej nikt nie stara się ich podkreślać.  Jesteśmy zgodni, co do tego, co tworzymy. Sam potencjał jest ogromny i bardzo różnorodny: najmłodsze osoby mają naście lat, a najstarsze są 60 plus, mamy wielki przekrój typów urody, tembru głosu, osobowości, charakterów i wzrostu. To jest naprawdę wspaniałe móc korzystać po prostu z takiego zasobu i  odpowiednio go uruchomić.

Daniel Stachuła: Chyba na tym polega, na tym mógłby polegać dzisiaj teatr ludowy w XXI wieku, w 2024 roku w na Głównej w Poznaniu, moim zapleczem przez lata był teatr alternatywny, więc podobnie jak teatr ludowy, można powiedzieć teatr miłośniczy.

Ewa Kaczmarek: Ja mam ogromną nadzieję, że będzie szansa, żeby znaleźć się ponownie w Glutendorfie, bo ten projekt ma jakiś taki magiczny wymiar. To taka podróż w przeszłość. W Powrocie do przyszłości mieli wehikuł DeLorean, a nasz nazywa się Jelcz 043 (wersja turystyczna maxi).

Spektakl Dawno temu w Glutendorfie będzie grany w czerwcu 10 razy – m.in. w ramach Malta Festival. Daty oraz szczegóły dot. bezpłatnych wejściówek można znaleźć na stronie fyrtelglowna.pl

Więcej tekstów ze świata kultury znajdziesz na meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/