Ewa Pajor: „Trzeba było iść w pole i wyrywać chwasty”

Mamy dużo krów, więc te krowy trzeba było pomóc… wydoić. Tak to się mówi niestety, tak nieładnie troszeczkę – opowiada niepewnie Ewa Pajor. Tak jakby była skrępowana, że jej historia nie pasuje do wielkiego świata. A prawda jest zgoła odmienna. To ona pisze wielką historię.

W Niemczech zgarnęła w tym roku wszystko, co mogła. VFL Wolfsburg z 23-letnią Polką w składzie został mistrzem Niemiec i zdobywcą Pucharu Niemiec. Sama Pajor z 24 bramkami na koncie zakończyła sezon jako liderka klasyfikacji strzelczyń. Co trzeba mieć w sobie, żeby zostać najlepszą egzekutorką Bundesligi? – Może nie w sobie. Trzeba mieć taką drużynę, w jakiej mam zaszczyt grać – ucina prawdziwą, a nie przerysowaną czy kokieteryjną skromnością. – Bez drużyny nie miałabym szans zdobyć tylu bramek.

A ciąg na bramkę miała już w dzieciństwie. Wychowała się w Pęgowie, małej wiosce pod Uniejowem. To właśnie tam grała w piłkę, kiedy tylko mogła, choć nie oznacza to, że kopała bez ustanku. Dorastała w gospodarstwie, gdzie pracy było dużo. Jak większość dzieci wychowujących się na wsi wie, jak doić krowę, przewracać siano na łące czy wyrywać chwasty.

– Mój tata miał buraki, nawet nie wiem ile hektarów. No po prostu trzeba było iść w pole i wyrywać chwasty. Całymi dniami całą rodziną wyrywaliśmy je – otwiera się, rozmawiając o swoim dzieciństwie. Po pierwszym wrażeniu skrępowania nie ma już śladu. Piłkarka nigdy zresztą nie ukrywa swojego pochodzenia. – Jestem dumna, skąd pochodzę. To dla mnie bardzo ważne, że reprezentuję ten region.

Wyjechała z dziury zabitej dechami, ale wraca

– Rzeczywiście można powiedzieć, że Uniejów to taka dziura, a Pęgów to już w ogóle malutka wioska. Ludzie, którzy mnie znają, cieszą się, że mogłam stąd wyjechać. Gratulują, że gram w takim klubie jak Wolfsburg.

Zarówno tam, jak i w swojej macierzy, jest rozpoznawalna. – Miałam ostatnio taką sytuację, że mały chłopiec podszedł do mnie w sklepie i zagaił, że on też gra w piłkę. To bardzo miłe chwile – przyznaje Ewa, dodając, że takich miłych chwil nie brakuje w Niemczech. Tamtejsi kibice radują się z możliwości wspierania tak utytułowanej drużyny. – Wolfsburg nie jest wielkim miastem, a przecież dorastałam w małej miejscowości. Właśnie dlatego czuję się tam bardzo dobrze. Przypomina mi trochę Konin, w którym też grałam.

Barwy konińskiego Medyka reprezentowała od 12. roku życia. Odległość sprawiła, że młoda Ewka musiała zamieszkać w bursie razem ze swoją rok starszą siostrą. Obie przepłakały całą podróż do nowego miejsca zamieszkania. Po czasie okazało się, co prawda, że drużyna z Wielkopolski była dla Ewy trampoliną do jednego z najlepszych klubów w świecie kobiecej piłki. Początki nie były jednak łatwe.

– Ja i siostra płakałyśmy przez wiele nocy. Mama zapytała nas już podczas pierwszej drogi do Konina, czy chcemy wrócić do domu. Powiedziałyśmy, że nie, choć było nam bardzo smutno. Musiałyśmy opuścić nasz dom.

Bo w domu czuje się najlepiej. Ewa Pajor uwielbia wracać do swojej małej ojczyzny i jak sama przyznaje, czas się tam zatrzymał. Jest cisza i spokój. – To jest mój dom i zawsze będzie.

Przekleństwa panny Ewy

Polska piłkarka nie jest ideałem i jak każdy ma swoje wady. Za największą uważa odkładanie niektórych spraw na później. Tak było z maturą z matematyki, której nie zdała ani za pierwszym podejściem, ani za drugim. Sprawdziło się powiedzenie „do trzech razy sztuka”.

– Zawzięłam się. Na początku trudno było mi uczyć się w Niemczech. Dopiero po jakimś czasie ludzie podpowiadali, żebym uczyła się przez internet. No i udało się, choć dziś już niewiele pamiętam…

W pamięci ma natomiast konieczność szlifowania umiejętności gry lewą nogą. Przyznaje, że ten aspekt gry wciąż jest jej mankamentem. Piłkarka ma jednak najlepsze lata swojego sportowego życia przed sobą. Za sobą zostawiła już kłopoty z egzaminem dojrzałości, a także poważne problemy ze wzrokiem, o których nie chce wspominać. Dziś może bez zastanowienia spoglądać na swoją gablotę z licznymi trofeami, ale nie robi tego. Patrzy tylko w przyszłość. Chce wypracować lewą nogę i zapracować na upragniony puchar za Ligę Mistrzyń. I pewnie tak się stanie, bo pojęcie ciężkiej pracy zna jeszcze z czasów, gdy była dzieckiem tak małym, że ledwo co wyglądała zza chwastów!