Amsterdam – oda do wygody kinowego fotela

W tym roku David O. Russell – twórca American Hustle – po raz kolejny zabiera nas na rajd amerykańskich przekrętów politycznych. Uczestniczyć w nich będą Christian Bale, Margot Robbie, Taylor Swift, Rami Malek, John D. Washington, De Niro i wiele, wiele innych. Amsterdam to produkcja z robiącą piorunujące wrażenie obsadą i… w sumie to by było na tyle.

Plakat promujący film
Plakat promujący film „Amsterdam”, źródło: imdb.com

Nonsensówka

Mamy rok 1933, zdziwaczały, jednooki doktor-weteran Burt (Christian Bale) – zawodowo łatający twarze zniszczonych wojną żołnierzy – zostaje poproszony o wykonanie specyficznego zabiegu. Wraz ze swoim przyjacielem z dawnych czasów – Haroldem (John David Washington) – mają za zadanie przeprowadzić autopsję zmarłego w podejrzanych okolicznościach niejakiego Pułkownika Billa. Gdy wpadają na trop domniemanego morderstwa na tle politycznym, a wokół zaczynają umierać ludzie, przyjaciele muszą ratować się ucieczką.

Tutaj narrator Burt wchodzi na grząski grunt retrospekcji i przenosi nas na francuski front w czasach I wojny światowej. Harold i Burt trafiają ciężko ranni do szpitala, gdzie opiekuje się nimi enigmatyczna pielęgniarka Valeria (Margot Robbie). Po zakończonej wojnie trójka nowych przyjaciół przenosi się do Amsterdamu, gdzie prowadzą beztroskie slow-life, pełne tańca, imprez i piosenek nonsensówek.

Gwoli jasności, nonsensówkami bohaterowie nazywali swoje piosenki, które komponowali z przypadkowych słów – takie elan vital Amsterdamu. Nonsensówką trzeba by jednak nazwać to, co dzieje się w dalszej części produkcji. Zanim przejdę dalej, na dobry początek pozwolę sobie przytoczyć opinię o filmie Amsterdam jednej z forumowiczek Filmwebu, która perfekcyjnie puentuje produkcję.

Pierwszy raz piszę tu komentarz. Pierwszy raz też zasnęłam w kinie.

komentarz użytkownika Movinia
John David Washington, Christian Bale i Margot Robbie w filmie „Amsterdam”
John David Washington, Christian Bale i Margot Robbie w filmie „Amsterdam”, źródło: deadline.com

Amsterdam, czyli historia biznesowego spisku

No właśnie. Pierwszy człon produkcji wydawał się z początku interesujący, a kryminalny wątek naprawdę wciągał. Akcja rozwijała się w ambitny sposób, a dodatkowo doprawiona grą Bale’a, dawała nadzieję na dobre kino. Po 30 minutach coś się jednak psuje i zostajemy sami z ładnymi zdjęciami, gdyż fabuła jest już daleko przed nami. Po kolejnych, prawie dwóch, godzinach sensu orientujemy się, że urwał nam się film (dosłownie i w przenośni), a zdjęcia Emmanuela Lubezkiego nie cieszą już tak jak na początku. Zadajemy sobie pytanie: co się wydarzyło? Twórcom skończyły się pomysły?

Trudno powiedzieć, na co zwalić porażkę Amsterdamu. Na tematykę czy na sposób jej podjęcia przez Davida O. Russella. Podobnie jak w American Hustle, reżyser inspirował się mocno realnymi wydarzeniami z lat 30’ ubiegłego wieku. Odniósł się do tz. biznesowego spisku. Miał on na celu obalenie Roosevelta i osadzenie na jego miejscu – z pominięciem wyborów – kogoś, kto rządziłby Stanami Zjednoczonymi bardziej zdecydowanie. Bogatym amerykańskim przemysłowcom zachciało się więc ustroju zza morza, gdzie u władzy byli Mussolini i Hitler.

Scena z filmu „Amsterdam”
Scena z filmu „Amsterdam”, źródło: dkswit.com.pl

Amsterdam – gdzie leży problem?

Historia, ze scenopisarskiego punktu widzenia, nie wygląda wcale tak źle i nudno. Gdzie więc pojawił się problem? Temat biznesowego spisku wydaje się już sam w sobie wystarczająco obszerny, by wyprodukować na jego podstawie ponadprzeciętnie długi kryminał. A jednak, najwidoczniej nie dla Russella. Reżyser postanowił bowiem podoklejać do 2 godzin taśmy jeszcze więcej pomysłów. Wzruszające relacje między przyjaciółmi, czy mnóstwo postaci, na których poznanie nie było wystarczająco czasu. Finalnie wystarczy jedno mrugnięcie, a pozytywny dotychczas bohater staje się nagle wrogiem numer jeden.

Taylor Swift musiała oczywiście mieć swoją chwilę, aby coś zaśpiewać przed premierą Midnights. Zwerbowanie De Niro również wiązało się z ceną odpowiedniego czasu antenowego dla gwiazdy. W ten sposób, na ekranie zrobił się taki miszmasz, że przebodźcowany widz woli po prostu zasnąć, niż przyznać, że nie rozumie filmu. Może Russell pokładał w naszej uwadze zbyt duże nadzieje. A może, po zatrudnieniu tylu gwiazd, przestało mu się kalkulować wprowadzanie poprawek do scenariusza.

Ratatuj wciąż inspiruje

Tak jak Anton Ego z Ratatuja nie miał w zwyczaju pisać przychylnych recenzji, tak ja przeważnie stronię od puentowania tekstów negatywnym słowem. W końcu jednak przychodzi kiedyś ta chwila, gdy trzeba zrobić wyjątek i powiedzieć co należy. Do kina na Amsterdam iść nie warto. Bale i Robbie pokazali, że dalej mają aktorską kondycję wysokim na poziomie, nie jest to jednak warte grzania fotela przez bite 2 godziny. Zdecydowanie lepiej śpi się w domowym zaciszu.

Plakat, który powinien promować film „Amsterdam”
Plakat, który powinien promować film „Amsterdam”, źródło: kinorialto.poznan.pl

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura