Peleton Fest 2 – święto polskiego nieznalu? [Relacja]

Peleton Records to jedna z ciekawszych polskich niezależnych wytwórni muzycznych. A teraz wyobraźcie sobie, że taka niezależna wytwórnia muzyczna organizuje festiwal swoich podopiecznych i wyprzedaje warszawską Hydrozagadkę. Na domiar dobrego, bliźniacze Chmury dwa dni z rzędu pękają w szwach na każdym koncercie, ciekawa perspektywa prawda?

Peleton
Oficjalny plakat PELETON.FEST.2 / Źródło: Going.

Peleton Records, czyli wytwórnia w peletonie muzyki niezależnej

Ja na szczęście nie muszę sobie nic wyobrażać, bo z niekrytym wzruszeniem i poczuciem dumy stałem pod sceną na drugiej edycji Peleton Festiwalu. I wszystko to zobaczyłem na własne oczy. W przerwach między występami, w gwarze nie raz dało się wyłapać wspomnienie o tym, że właśnie doświadczamy historii. Tworzy się nowe święto muzyki niezależnej. I wydaje mi się, że nie można inaczej nazwać tego, co zdarzyło się w stolicy 4 i 5 listopada. 

Dla niewtajemniczonych pozwolę sobie krótko wspomnieć, że Peleton to niezależna wytwórnia muzyczna z Warszawy. Działa prężnie już od kilku lat i jest tworzona przez artystów (Krzysztof, Artur, Paweł i nie tylko) dla artystów. Zajmuje się szeroko pojętą dystrybucją i promocją muzyki gitarowej (i nie tylko). Peleton współpracował wydawniczo z takimi zespołami jak Zwidy, Syndrom Paryski, Pavement Pizza, czy Brooks Was Here. Po sukcesie pierwszej zeszłorocznej edycji festiwalu, wytwórnia podniosła poprzeczkę, zapraszając odbiorców na piętnaście koncertów. Na całym festiwalu nie zabrakło debiutów, zaskoczeń i bolesnych pożegnań. 

Katalog Peleton Records (czyli od screamo do hyperpopu)

Na co z góry warto zwrócić uwagę? Na pewno na rozbieżność gatunkową wydarzenia. Mimo skojarzenia Peletonu z “gitarową” muzyką, cała ta gitarowość rozpływa się na wiele, czasem zupełnie odmiennych gatunków. W katalogu znajdziemy indie-rockowe brzmienia Syndromu Paryskiego, post-hardcore w wykonaniu BWH, shoegaze’owe eksperymentalne Gołębie czy screamo od niepozornego We Watch Clouds. Idąc dalej mamy Hanako, Sklepy Cynamonowe, czy Trujące Kwiaty, podążające w jeszcze innych, równie ciekawych kierunkach. Mimo rozstrzału gatunkowego wspomniane zespoły opierają się na typowym instrumentarium, gdzie poza gitarą, basem i perkusją okazjonalnie usłyszymy jeszcze syntezatory.

W całym tym zacnym gronie, sporym zaskoczeniem mogli okazać się Goddie, Pawlack, czy Jakub LDDV, którzy schemat takiego zespołu zupełnie przełamują. Goddie, czyli właściwie Wojtek (Syndrom Paryski) w solowym projekcie, prezentuje mieszankę elektroniki z pogranicza jungle i drum and bass z hyper popowymi wokalami swoimi i gości. Pawlack, czyli również Wojtek (także Syndrom Paryski) utrzymał się w klimacie indie. Jednak występuje jako gitarzysta i wokalista z wirtualnym zespołem wyświetlanym obok niego na ścianie. Jakuba LDDV nie można było usłyszeć na Peleton Feście. Chociaż warto wspomnieć, że wytwórnia zajmuje się też dystrybucją twórców z zakresu rapu eksperymentalnego i alternatywnego. Muzyczny zwrot Peletonu w kierunku takich gatunków, pozwala na jeszcze pełniejsze mieszanie się wpływów i poszerzanie horyzontów odbiorców. Co wszystkim stronom wychodzi na dobre.

Showcase door to door

Ktoś mógłby zauważyć, że dziesięć pełnych koncertów na dwóch scenach jednego wieczoru to całkiem napięty grafik, naprzeciw tym obawom wychodzi showcase’owa natura festiwalu. Większość koncertów trwała niecałe 30 minut, pozwalając na przekrojowe zapoznanie się z większością aktualnego katalogu wytwórni. Zaprezentowały się zarówno zespoły dobrze znane, jak i debiutanci (chociażby wcześniej wspomnieni Goddie i Pawlack). Jak na showcase, odległość klubów była wyjątkowo optymalna. W przypadku dawnego poznańskiego Spring Break Festiwal czy nowo powstałego łódzkiego Great September, trasa między koncertami potrafiła zająć nawet pół godziny. Na Peleton Feście mieliśmy komfort przemieszczania się właściwie od drzwi do drzwi w przeciągu sekund. Podobnym, działającym od bieżącego roku wydarzeniem showcase’owym jest SEA YOU odbywające się w Gdańsku, tam jednak zrzeszeni są twórcy pochodzący z Trójmiasta i okolic, którzy równie śmiało przełamują ramy gatunkowe.

Coś się kończy i coś się zaczyna (czyli debiuty i pożegnania)

Oczywiście impreza nie odbyła się bez powitań i słodko-gorzkich momentów pożegnań. Poza solowymi projektami członków Syndromu, jako reprezentanci Peleton Records zadebiutowały też dobrze znane już wielu słuchaczom Trujące Kwiaty i Gołębie. Ogłoszenia z dwóch różnych światów pod wieloma względami. Trujące Kwiaty to wyjątkowy duet nastoletnich Adriana (gitara, wokal) i Zosi (perkusja). Mimo celowego wydawania swojej muzyki w dyktafonowej jakości, wypracowali swoje unikalne brzmienie, zestawiając świetne gitarowe melodie z ostrym wokalem i nietypowymi aranżacjami. Gołębie, z drugiej strony w swojej twórczości, mają znacznie więcej shoegaze’owej płynności, w którą wplecione są agresywniejsze partie zarówno perkusyjne i wokalne. A na żywo zapewniają niesamowite doświadczenie wynikające z wybitnego składu i lat doświadczenia na scenie.

Tak, jak wspomniałem, niestety na festiwalu musieliśmy pożegnać kilkoro wykonawców. Ogłoszono koniec działalności zarówno poznańskich emo chłopaków z Syndromu Paryskiego i surf hardcorowego Pavement Pizza. Wszystkich zasmuconych mogę jedynie zapewnić, że oba składy zostały godnie pożegnane przez publikę. Do tego stopnia, że większość tekstów Syndromu głośniej było słuchać z publiki niż z soundsystemu Hydrozagadki (wypełnionej po brzegi!!). Natomiast drobną osłodą dla fanów Pavement Pizza, może być wymiana wokalisty składu Brooks Was Here. Mateusza, który do tej pory tworzył BWH i Sklepy Cynamonowe zastąpi Michał z Pavement Pizza. 

Kto pociąga za sznurki?

Struktury organizacyjne imprez muzycznych zawsze są dla mnie bardzo interesującą kwestią. Zwłaszcza, gdy okazuje się, że organizatorzy kilkukrotnie występują też na scenie. Krzysztof Sarosiek na moment złamał postać basisty/wokalisty zespołu Zwidy, by jako jedna z głów wytwórni podziękować publice za udział w festiwalu. Następnego dnia można było go zobaczyć na scenie razem z Wężami, które również w tym roku zasiliły szeregi Peletonu. Wnosząc zupełnie nieokiełznaną energię do katalogu. Artur Koszałko, który również tworzy trio Zwidy (razem z perkusistą Kubą Korzeniowskim) poza piątkowym występem, zagrał także z We Watch Clouds. Przedostatni koncert festiwalu, gdzie premierowo zaprezentowali materiał z ostatniego albumu it’s all so vibrant now it’s sickening, był głośnym przypomnieniem o pewnej pozycji ekipy na lokalnej scenie.

Czy można powiedzieć, że festiwal był sukcesem? Wiedząc, jak często na koncertach borykamy się z różnymi obsuwami, czy problemami technicznymi, sam fakt ich nieobecności (może poza drobnym potknięciem z uszkodzeniem perkusji na jednym występie w Hydrozagadce) można uznać za spory sukces w zakresie organizacyjnym. Co ważniejsze jednak, niezależna wytwórnia zorganizowała festiwal – wyjątkowy zarówno dla artystów, jak i odbiorców. Z jednej strony każdy artysta spotkał się z pełną widownią słuchaczy zaangażowanych i chcących poznać ich twórczość. Z drugiej, odbiorcy otrzymali koncerty zagrane i zrealizowane na najwyższym poziomie. Peleton Fest 2 był olbrzymim sukcesem zarówno wytwórni, jak i całej polskiej sceny niezależnej. Miejsce spotkania młodych i doświadczonych twórców, muzyków i odbiorców, gdzie wszyscy mogli przypomnieć sobie lub uświadomić, jak mocno trzyma się nasz niezal. Mogłem zostać w domu i grać w gry, ale zdecydowałem się wziąć udział w Peleton Feście i było warto.

Dawid Sas

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/