Z zadrą w sercu [PŁYTA] [KONCERT]

Mała podróż w czasie…

Odwiedzając moją babcię, czasami udajemy się wspólnie do pokoiku, by tam odbyć krótką podróż do innego świata. Siadamy przy kredensie i zdejmujemy białą chustkę z Naszej „mikromaszyny czasu” – prostokątnego pudełka z dwoma przyciskami, ramieniem zakończonym precyzyjną igłą i czerwonym, płaskim talerzem obracającym się rytmicznie ze stałą prędkością 33 i 1/3 obrotów na minutę. To jednak tylko narzędzie, właściwa podróż dokonuje się przy użyciu czarnych ebonitowych krążków z małą dziurką w środku. Z cichego szumu najpierw wybijają się nieregularne trzaski, stające się z czasem bardziej rytmiczne. Dalej gdzieś jakby zza mgły wyłania się głos ludzki, potem orkiestra, gdzie nie sposób rozróżnić konkretnych instrumentów – tylko kształty perkusji, trąb, skrzypiec. Ta grająca płyta, przykryta popiołem kurzu i przecięta zadrami historii tworzy w mojej głowie bardzo wyraźny obraz.

Wilno. Rok 1936. Panowie w eleganckich lnianych garniturach i panie we wspaniałych sukniach tańczą w salonie. Na stole stoi wielki gramofon, na którym założona jest ta sama płyta – tu jednak gra dużo wyraźniej i głośniej, co jakiś czas tylko przeskakując z powodu zbyt mocnych tupnięć tańczących. Muzyka wylewa się przez otwarte okno na ulicę, odbija się po wyślizganym bruku alei Mickiewicza trafiając to pod kopyta koni, to chwyta się palców stojącego na rogu żandarma, by rozpłynąć się w bystrym nurcie Małej Wilejki.

Płyta o której piszę, przebyła niezwykle ciekawą drogę – na której można by oprzeć fabułę dramatycznego kina akcji: od spotkań z czerwonoarmistami i oskarżeń o burżujstwo, przez niemiecki ostrzał artyleryjski, przeprowadzki między kolejnymi mieszkaniami, podróże w bocznej ściance walizki w nieznane po czekanie długie lata w szufladzie na gramofon z igłą w czasach zapomnienia.

Proszę Państwa, oto album „najświeższy”!

Minęły już długie lata i wspaniała muzyka międzywojennej polski, wydawała się czymś nieatrakcyjnym, trzeszczącym muzealnym zabytkiem, zamkniętym w opasłych szafach archiwów. I pewnie ten stan trwałby nadal, gdyby nie Jazz-Band Młynarski Masecki, który we wspaniałej formie i stylu odkrył na nowo dla współczesnej publiczności, że polska muzyka rozrywkowa lat 30. XX wieku to przebogaty zbiór szalonych jazzowych standardów i doskonałych tekstów z eleganckim poczuciem humoru, które trudno odnaleźć w otaczającej nas muzycznej codzienności.

Z Albumu piosenka pierwsza

Dowodem na to jest najnowszy album Jazz-Bandu – „Płyta z zadrą w sercu”, który ukazał się tej jesieni. 17-osobowa orkiestra proponuje słuchaczowi wyprawę po zapomnianych szlagierach, granych po salach, kawiarniach, scenach całej II Rzeczypospolitej, do której bawili się nasi pradziadkowie z naszymi prababciami. Niebanalnie dobrane utwory w znakomitych i uwspółcześniony aranżacjach Marcina Maseckiego, pozwalają już od pierwszych nut poczuć atmosferę tamtych lat.

Nawet mało wprawne ucho wychwyci „skazę” w brzmieniu wokalu i instrumentarium spowodowaną tym właśnie, że płyta została nagrana na mikrofonach z epoki (wypożyczonych z muzeów), taki zabieg można porównać do czarno-białej fotografii nadającej dodatkowego smaku całości. Dźwiękoczuli z pewnością odnajdą na tym krążku (wydanym też na czarnej płycie) jeszcze dużo siurpryz brzmieniowych pochowanych nam przez artystów.  „Płyta z zadrą w sercu” jest więc lekturą obowiązkową zarówno dla miłośników jazzu, tanga, foxtrotu ale też spragnionych niezwyczajnych tekstów autorstwa czy to Juliana Tuwima („Abram, ja ci zagram”) czy Henryka Rostworowskiego.

Przed Państwem warszawski Jazz Band

Niedzielny koncert Jazz Bandu Młynarski-Masecki, który odbył się na deskach Auli Artis w Poznaniu był wydarzeniem muzycznym na który stolica Wielkopolski mogła czekać nawet 70 lat. Wszyscy zebrani na Sali, bez względu na datę urodzenia, z momentem pojawienia się na scenie zespołu utracili poczucie czasu, wskazówki na zegarkach cofnęły się do roku 1938, a upływające chwile odmierzały czas, tykając to z rytmem wybijanym przez bęben basowy to znowu w takt ogromnego złotego suzafonu (który niczym opasły złoty wąż Boa owinął się wokół Piotra Wróbla).

Koncert chwilami dawał złudne wrażenie znalezienia się na planie serialu „Babylon Berlin” (Sic! -winno być Warszawa). Ten efekt spotęgowały stroje muzyków – każdy ubrany w elegancki czarny garnitur i białą koszulę. Za wyjątkiem Jana Młynarskiego magnetyzującego publiczność białą marynarką i hipnotyzującymi lustrzanymi okularami. Przy tym zaskakującym również dystynktywnym wokalem z manierą stylizowaną na lata 30. Ale to nie wokal czy nawet słowa pozostawały w centrum uwagi. Ta bowiem, jak to na koncertach jazzowych bywa, w zależności od chwili kierowała się ku mistrzowskiej grze na pianinie zaczarowanym przez Marcina Maseckiego, to wstrzymywała oddechy przy wariacjach sekcji dętej, by wpaść w trans przy pierwszorzędnym tętencie perkusji wiedzionej przez palce Jerzego Rogiewicza. To wszystko zdaje się jednak być spotęgowane, gdy jednocześnie zagrała cała 17-osobowa orkiestra, tworząc wrażenie doskonale zharmonizowanej maszyny parowej, której dźwięki rozbrzmiewać będą w słuchaczu jeszcze długo po ostatnim takcie.

Bo choć “Płyta z zadrą w sercu” należy do jednego z ciekawszych wydawnictw muzycznych tej jesieni, to jednak by prawdziwie poczuć klimat przedwojennego jazzu i zasmakować w tych dźwiękach, należy bezzwłocznie udać się na jeden lub kilka koncertów Jazz Bandu Młynarski-Masecki.

Przed wojną takich teledysków to nie mieli!

Bogate dziedzictwo polskiej muzyki rozrywkowej lat 30. zostało brutalnie przerwane wraz z wybuchem II Wojny Światowej i od tego czasu cierpliwie czekało na odkrycie przez współczesnych nam artystów, na czele z Jazz Bandem Młynarski-Masecki. Warto więc poświęcić choć chwilę, by wsłuchać polską muzykę lat minionych i wyzbyć się błędnego przeświadczenia, że muzyka jazzowa rozwijała się tylko za oceanem, w Berlinie czy Paryżu. Bo Jazz niosący się po falach Wisły, Warty czy Niemna to przepiękna strona polskiej muzyki, która otrzymuje właśnie drugą młodość!

Proszę Państwa, proszę słuchać!