Tożsamość Bourne’a – 20 rocznica serii, która zmieniła kino akcji

Dokładnie dwie dekady temu, w 2002 roku, na polskich ekranach zawitała pierwsza część jednej z najbardziej kultowych serii wszechczasów – Tożsamość Bourne’a. Co sprawiło, że kino akcji do dziś się nią inspiruje?

Plakat promujący film „Tożsamość Bourne'a"
Źródło: imdb.com

Kim jest Jason Bourne?

Tożsamość Bourne’a zaczyna się na środku oceanu, gdzie statek rybacki wyławia z wody dryfujące ciało nieprzytomnego mężczyzny (Matt Damon). Kiedy odzyskuje świadomość, nie ma pojęcia, kim jest. Przypadek jego amnezji jest na tyle poważny, że nie pamięta absolutnie żadnych faktów ze swojej przeszłości. Okazuje się jednak, że potrafi czytać mapy, mówi w wielu językach i jak później odkrywa, może skopać tyłek dosłownie każdemu. W poszukiwaniu swojej tożsamości odkrywa, że jego imię (lub przynajmniej jedno z wielu) to Jason Bourne.

Uznany za zmarłego agent z powrotem dostaje się na radar swojej byłej agencji, która – po zawalonej misji – wydała na niego wyrok śmierci. Bohater rusza w pogoń za prawdą i sprawiedliwością dla ludzi odpowiedzialnych za jego tragedię (bo jakżeby inaczej).

Tożsamość Bourne’a, czyli początek odrodzenia kina akcji

Do początku drugiego tysiąclecia, kino akcji wlokło się ostatkiem sił. Nieśmiertelni bohaterowie lat 80. i 90. – Stallone, Schwarzenegger i Bruce Willis – wbrew przypuszczeniom wszystkich, starzeli się i tracili wigor, a Michael Bay dopiero się rozkręcał. Choć w Armageddonie zdążył już ocalić świat przed asteroidą wielkości Teksasu, większość swoich asów wciąż jeszcze magazynował w rękawie.

Podczas tego etapu sensacyjnego wypalenia, na podwórku pojawił się Doug Liman z Tożsamością Bourne’a. Filmem, który tak wpłynął na kino akcji, że do dziś pozostaje na tyle aktualny, by skutecznie wcisnąć w fotel. Bourne, agent specjalny pozostający w burzliwym związku z własnym rządem to model, który masowo podchwycili twórcy późniejszych części Mission Impossible, Craigowskiej serii Bondów czy innych szpiegowskich produkcji.

To właśnie tu poniekąd wykiełkował archetyp zbuntowanego i porzuconego tajniaka przemierzającego połowę świata w pogoni za sprawiedliwością. Pościg po wąskich uliczkach europejskich miast jako must-have, satysfakcjonujące walki wręcz oraz ratująca nie tylko z emocjonalnych opresji, wybranka serca. Do tego świata w latach 2000 wprowadził nas właśnie Bourne.

Trendy, które nigdy się nie zestarzały

Seria nie wyznaczyła jednak jedynie modelu bohatera, ale również i pewną stylistykę. Doug Liman przyprawił Tożsamość Bourne’a sowicie stylem shaky-cam (sekwencje kręcone kamerą z ręki). Techniki tej nadużywał w kolejnych częściach reżyser Paul Greengrass. Przytłaczał on jednak już widza roztrzęsionym obrazem i szybkimi cięciami, tworząc sceny akcji, które miały wydawać się bardziej bezpośrednie. Bezpośrednie były jednak po nich jedynie mdłości.

W pierwszej części styl ten stosowany był nieco bardziej rozsądnie, choć wciąż zauważalnie. Liman poinstruował swoich operatorów, by nie czytali zbyt dokładnie scenariusza, tak by podążali za akcją, a nie ją wyprzedzali. Z pewnością technika ta przydała się Damonowi, który dużo ze sztukami walki nie miał wcześniej do czynienia. Szybkie i chaotyczne sekwencje pozwoliły mu – ale też i aktorom z późniejszych lat – na odtwarzanie efektownych choreografii, bez konieczności spędzania długich lat w dojo.

Tożsamość Bourne’a jako manifest ludu

Ciekawą kwestią – na której podchwycenie większość naśladowców Limana się już raczej nie decydowała – jest fala ofensywy politycznej, którą niosła ze sobą seria. Powieść powstała jeszcze w epoce Reagana, kiedy antyrządowe nastroje były podstawą retoryki. A jednak! Idealnie wpasowała się też w lata 2000, gdzie wypadła jako ostra krytyka rządowej inwigilacji po wydarzeniach 9/11. Podczas gdy w dzisiejszych czasach niegodziwcami są terroryści i prezesi firm technologicznych, Bourne walczy bezpośrednio z amerykańskim rządem. Tego Bond ani Hunt nigdy by się nie podjęli.

Związek filmu z 11 września stanowi fascynujące studium przypadku reakcji Hollywood na tego typu tragedię. Po 9/11 amerykańska publiczność nie byłaby szczególnie zachwycona filmem o międzynarodowej intrydze, w którym czarnym charakterem jest rząd USA. Przewidując to, producenci przekonali Limana, aby dokręcił sceny, które uczynią agentów wywiadu mniej czarnymi. Nigdy nie zostały one jednak wykorzystane. Dopiero gdy nastroje społeczne przesunęły się w stronę krytyki nadmiernego zasięgu administracji Busha, przesłanie Bourne’a otrzymało zasłużone uznanie.

Magia lat 2000

Jak widać, w 2002 roku nie tylko Bourne odnalazł swoją tożsamość. Pomógł też stworzyć ją Mattowi Damonowi – do tej pory kojarzonemu głównie z prestiżowymi dramatami. Aktor zyskał niezawodną franczyzę, a także postać, z którą już zawsze będzie kojarzony. W czasach, gdy amerykańscy urzędnicy liczyli na zbiorową amnezję, tożsamość w serii odnalazło także społeczeństwo amerykańskie. Produkcja odzwierciedliła rosnący sceptycyzm opinii publicznej, który w końcu doprowadził do działania, zarówno na ulicach, jak i w kabinach wyborczych.

Film, zagwarantował również tożsamość odradzającej się, po wejściu w nową epokę, hollywoodzkiej sensacji. Zaczerpnęła ona od Limana pełnymi garściami. Sama Tożsamość Bourne’a może i filmem idealnym nie jest, jednak dorobek, jaki po sobie pozostawiła, zdecydowanie czyni ją wartą wyświetlenia po 20 latach. Daję słowo, że końcowa scena przyprawiona Extreme Ways (Moby) zostanie w pamięci każdemu. Ja nazywam to magią lat 2000.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura