Kaśka Sochacka: Teksty najczęściej powstają z inspiracji wierszem. [Rozmowa]

Okładka debiutanckiego albumu Kaśki

Przy tego typu premierach trudno mówić o debiucie. Swój kontrakt z wytwórnia podpisała sześć lat wcześniej, ale przez splot różnych wydarzeń płyta ukazuję się dopiero teraz. Całą tę historię zawarła w książeczce dołączonej do płyty „Ciche dni”. I właśnie o tej historii, pracy i końcowym efekcie rozmawia Jakub Wiąz z Kaśką Sochacką.


Dlaczego Kaśka? [śmiech]

Kaśka to określenie, które najczęściej słyszę. Wszyscy zawsze mówili na mnie Kaśka. A ten pomysł z Kaśką wymyślił Józek [Paweł Józwicki – wydawca], który kiedyś uznał, że skoro wszyscy tak się do mnie zwracają, to nie ma sensu tego zmieniać.

Jak wiadomo historia wydawania tej płyty jest dość długa i właściwie trudno nazwać Cię debiutantką – już dekadę występujesz na scenie. A teraz płyta nareszcie się ukazała. Jakie emocje Ci teraz towarzyszą?

Jesteśmy już chwilę po tej premierze, więc na pewno ta euforyczna radość jest już bardziej oswojona. Jestem bardzo szczęśliwa i bardzo dumna z tego co zrobiliśmy razem z: Olkiem Świerkotem, Agatą Trafalską i resztą ludzi, z którymi miałam przyjemność współpracować. Jestem bardzo zadowolona, bo to spełnienie naprawdę długich marzeń.

W całym tym procesie twórczym zastanawia mnie fakt, czy kompozycje ulegały dużym zmianom przez ten czas. Gdyby płyta ukazała się te kilka lat temu, to jak duże byłyby te zmiany w ostatecznym wydźwięku płyty?

Te kilka lat to naprawdę spory kawałek życia. Człowiek zmienia się, dorasta do pewnych rzeczy i gdyby ta płyta powstała 7 lat temu, czyli w momencie podpisania przeze mnie kontraktu płytowego to na pewno byłaby inna.

Czyli Ciche dni są zbiorem Twoich doświadczeń z ostatnich siedmiu lat?

Poza „Mrozem”, reszta piosenek powstała w przeciągu ostatnich trzech, czterech lat. „Mróz” jest stosunkowo najstarszy, bo to numer z 2014 roku. To była jedna z piosenek, dzięki którym podpisałam kontrakt płytowy z Jazzboy.

Do płyty załączyłaś również Love Story – historię opisującą twoją relację z wytwórnią, tłumaczącą fakt tak długiego powstawania płyty. Czy po latach żałujesz, że ten proces Ci tyle zajął?

Absolutnie, niczego nie żałuję. Mam tak, że w życiu wszystko biorę takie jakie jest. Staram się wyciągać wnioski i czerpać z każdego doświadczenia maksymalnie tyle, ile się da. Mój czas musiał nadejść teraz, a nie wcześniej. Tak jak wspomnieliśmy wcześniej, gdyby nie te doświadczenia ta płyta wyglądałaby kompletnie inaczej, a jestem z niej bardzo dumna, więc myślę, że ten czas był mi po prostu potrzebny.

Po tylu latach oczekiwań płyta ukazuje się w trudnym momencie dla całej branży muzycznej. Brak możliwości grania koncertów mocno ogranicza możliwości promocji płyty. Nie obawiałaś się wydawania płyty w takim czasie? Zwłaszcza, że jest to debiutancki album.

Muszę przyznać, że kompletnie się nad tym nie zastanawiałam. Cały ten proces wydawniczy okazał się na tyle dynamiczny, że nie brałam tego pod uwagę. Rok temu sytuacja była równie zła, jeżeli nie gorsza biorąc pod uwagę statystyki zakażeń, więc nie mamy żadnej pewności, że za rok będzie inaczej.

W Twoją artystyczną drogę już zawsze będzie wpisany udział w popularnych programach talent show. Po tych doświadczeniach: jaki jest Twój stosunek do tego typu programów.

Do udziału w pierwszym programie Mam Talent przekonały mnie bliskie osoby. Natomiast do drugiego programu Must Be The Music zostałam już zaproszona przez produkcję i pojechaliśmy tam razem z dwójką kolegów. Tam też zresztą poznałam Józka. Moje doświadczenia są raczej pozytywne. Na pewno te programy coś mi dały, Mam Talent sprawiło, że zaczęłam myśleć o muzyce poważnie, a po drugim programie podpisałam kontrakt płytowy. Wszystko tak naprawdę zależy od nastawienia i celu z jakim przychodzi się do takiego programu. Moim marzeniem było podpisać kontrakt płytowy i to się wydarzyło – zostałam zauważona. Programy typu talent show są zgubne, jeżeli ktoś myśli, że sam występ to już jest wielka kariera.

Wracając do tematu płyty. Przyznam, że płyta porusza mnie przede wszystkim na płaszczyźnie tekstowej. Czy mogłabyś opisać, w jaki sposób Twoje teksty powstają?

Proces powstawania tekstów był różny. Najczęściej tworzę z inspiracji wierszem. Są numery, które powstały z połączenia różnych wierszy. Wtedy końcowy wydźwięk jest trochę inny niż by to wynikało z poszczególnych zapisków. Są też piosenki, które pisałam z Agatą Trafalską i innymi osobami. W piosence „Boję się o Ciebie” swoją zwrotkę wymyślił „od a do zet” Mateusz Dopieralski, czyli Vito Bambino z Bitaminy.

Czyli inspiracje tekstowe zawsze przychodzą w momencie czytania wierszy?

Ten cały proces dzieje się sam, często w bardzo niepozornych momentach. Czasami staram się na bieżąco spisywać swoje refleksje, które aktualnie przeżywam. Czasem zapisuję dwa wersy i tak zostawiam na jakiś czas, po czym wracam i dopisuje kolejne przemyślenia. Zdarza się, że ten przepływ weny jest na tyle konkretny, że piszę bardzo dużo na określony temat. Przede wszystkim jednak pisze wiersze, które później ewentualnie przekształcam w piosenki.

Gdy poruszasz tematykę związku, dzielisz się tylko tymi smutnymi odczuciami. Z czego to wynika?

Tak to już jest, że w słabszych momentach odzywa się we mnie ta potrzeba, żeby swoje refleksje spisywać. Grzebię wtedy w swoich emocjach, rozdrapuje rany, szukam odpowiedzi, analizuje rzeczywistość i poddaję wszystko w wątpliwość. Nawet jeśli jestem w najszczęśliwszym związku, takim, jakiego bym każdemu człowiekowi życzyła, to szukam dziur w całym.

Rozumiem zatem, że gdyby Twoja płyta zawierała wszystkie Twoje związkowe doświadczenia to przeważałaby utwory radosne.

Zdecydowanie. [śmiech]

Płyta ukazała się w dwóch edycjach: podstawowej i specjalnej. Czym różnią się kompozycje z wersji rozszerzonej od tych „zwykłych”?

Wersja specjalna zawiera 10 utworów więcej i są to pewnego rodzaju smaczki i niespodzianki. Są to rzeczy wydane wcześniej, ale nie znalazły się na płycie: Trochę tu pusto, Jeszcze, Zachody. Znajdują się tutaj również wersje live: Wiśnia z Kortezem czy Trochę tu pusto z Kina Sława. Te smaczki są pewną odpowiedzią na to, co zawarłam w książeczce Love Story. To taki drogowskaz z rzeczy, które dokonałam w ciągu tych lat.

Gdybyś miała określić swoją muzykę kolorem, to na jaki byś się zdecydowała?

Myślę, że to mógłby być bogaty kolaż różnych barw. Ta płyta emocjonalnie i muzycznie jest dosyć eklektyczna. Oczywiście, znajduję się na niej dużo smutku, ale również sporo nadziei. Jest tu dużo piosenek o miłości, ale tez takich, które mówią o wewnętrznej walce z samym sobą, o naszej codzienności, kryzysach i zwątpieniach.