Wbrew grawitacji – 20. Millennium Docs Against Gravity

Millennium Docs Against Gravity (MDAG) to największy w Polsce festiwal filmowy. Co roku odbywa się w kilkunastu miastach w całym kraju. Widzowie m. in. z Warszawy, Łodzi, Katowic, Wrocławia czy Poznania od 11 do 21 maja odwiedzali swoje ulubione kina, aby obejrzeć najlepsze z najlepszych filmy dokumentalne z całego świata. Czy repertuar tegorocznej edycji rzeczywiście uniósł nas kilka stóp nad ziemię? 

Każde z festiwalowych miast ma trochę inną kolekcję prezentowanych filmów. Najwięcej dokumentów można było obejrzeć w Warszawie (ponad 100 tytułów). W poznańskim kinie Muza ta liczba oscylowała wokół 80. Jest to niemniej imponujący wynik, jak na 10 dni trwania całego festiwalu. Dla wszystkich zapominalskich, osób, którym nie udało się zdobyć biletu na wymarzony film czy dla tych, którzy do ukochanych tytułów chcieliby jeszcze wrócić, zaplanowano też wersję online festiwalu. Trwać będzie od 23 maja do 4 czerwca. A do repertuaru tegorocznej edycji MDAG niewątpliwie warto wracać. 

Nie bądźmy obojętni

„Nie bądź obojętny_a” to słowa Mariana Turskiego, które stały się hasłem przewodnim 20. edycji festiwalu. I to hasło z rodzaju tych, które mogłyby pozostać myślą przewodnią każdej kolejnej edycji. W swojej prostocie tak uniwersalne, ale nie prozaiczne. Bo dokumenty nie pozostawiają nas obojętnymi. Szokują, wzruszają, bawią. Przede wszystkim dlatego, że czujemy ich autentyczność i wsłuchujemy się w historie. Historie, które przydarzają się albo tysiącom ludzi na świecie, albo są niesamowicie unikatowe. W tym roku szczególnie ważne, właśnie w kontekście hasła „Nie bądź obojętny_a”, było oddanie głosu doświadczeniom w Ukrainie. W programie znalazły się m.in. filmy „W Ukrainie” Piotra Pawlusa i Tomasza Wolskiego, „Nie znikniemy” Alisy Kovalenko czy „Skąd dokąd” w reżyserii Maćka Hameli. Ten ostatni pokazuje jaką rolę może pełnić zwykły samochód, kiedy celem jego pasażerów jest zawsze znalezienie schronienia. 

Podróż do innego świata 

W taką wycieczkę na MDAG zabierały na pewno filmy „Najdłuższe pożegnanie”, „Zróbmy lepszego człowieka” czy nawet „Kult końca świata”. Cały repertuar festiwalowy został podzielony na 14 sekcji. „Najdłuższe pożegnanie” znalazło się w kategorii „historie intymne”, a „Zróbmy lepszego człowieka” to „fetysze i kultura”. Z kolei „Kult końca świata” należał do kategorii „what the doc?”, która była dla tego filmu jak szyta na miarę.

Ze wszystkich 10 pozycji, które udało mi się obejrzeć na festiwalu, powyższe tytuły (oraz „Pianoforte”, o którym będzie jednak trochę później) wciągnęły mnie do swojego świata najbardziej. „Najdłuższe pożegnanie” to z jednej strony opowieść o misjach na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i postępujących przygotowaniach do wysłania ludzi na Marsa. Z drugiej, film pokazuje determinację ludzkiej psychiki, tę ogromną ciekawość, która pcha naukowców do tego, aby dalej próbować, badać nowe technologie. Jednak badacze, niezależnie od tego jak bardzo doświadczeni, nadal pozostają ludźmi. A pobyt w kosmosie może być dla ludzkiej psychiki prawdziwie dewastujący. 

Tytuł „Zróbmy lepszego człowieka” to odpowiedź na pytanie zadane Jamesowi Watsonowi (jeden z naukowców, który opracował model budowy podwójnej helisy DNA). Czy powinniśmy coraz bardziej ingerować w ludzkie geny? To cyberpunkowa historia o chińskim genetyku, który zrobił to, czego inni się tylko domyślali. Dokonał ingerencji w genotyp embrionów bliźniąt, aby uczynić je odpornymi na zakażenie wirusem HIV. Jeśli przed tym filmem myśleliśmy, że takie historie to czyste science-fiction – teraz już wiemy. Ten proces postępuje szybciej niż ktokolwiek z nas zakładał. 

Seans „Kultu końca świata” zabiera nas ze sobą do Japonii lat 80 i opowiada kolejną historię, w której władza, jaką posiada silna jednostka nad umysłami zwykłych ludzi doprowadza do tragedii. Zdejmując na chwilę okulary eurocentryzmu obserwujemy, jak ewoluował kult jednostki w Japonii. Zadajemy sobie również pytanie – jak mogliśmy o tym wcześniej nie słyszeć? 

Skala intensywności

W wywiadzie z rzecznikiem prasowym MDAG Mateuszem Borysem, który udało mi się przeprowadzić na jednej z audycji jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu, usłyszeliśmy, że zgłaszane filmy zostały poddawane naprawdę szczegółowej selekcji. Odrzucano filmy dobre czy poprawne, po to, by na festiwalu widzowie mieli gwarancję, że nie znajdą tu słabych tytułów. Jednak bardzo podobało mi się to, że intensywność poszczególnych filmów i to w jakich aspektach stanowiły właśnie te „najlepsze” była bardzo różna. 

Przypominam sobie tutaj „Ukochane”, czyli historię partnerek: 76-letniej Hetty i 91-letniej Jeanne. Postępująca przed Hetty demecja stawia przed nimi nowe, nieznane dotąd wyzwania. Ta nieskomplikowana historia może uderzać w nasze miękkie, polskie podbrzusze z kilku względów. Podczas dyskusji po filmie, jedna z widzek zauważyła, że życie starszych osób w Holandii diametralnie różni się od polskich realiów. Wskazała, ile godności było w życiu bohaterek, w samej chorobie Hetty, na ile mogły sobie pozwolić i z jakim spokojem prowadzić całkiem zwyczajne życie – i codziennie się nim rzeczywiście cieszyć. Na dodatek tworzyły przecież związek jednopłciowy i nie musiały codziennie mierzyć się z dyskryminacją. „Ukochane” były więc intensywne na poziomie emocjonalnym. Wzruszały swoją prostotą, skłaniały do zastanowienia się nad tym, jak może wyglądać życie, kiedy się zestarzejemy czy w chorobie. Szczególnie jak ważne jest poczucie godności w tym procesie. 

Emocje niezależne od tematu

Z kolei „Pianoforte”, film o bohaterach konkursu Chopinowskiego, zaczynał się, kończył, a po fakcie orientowałeś się, że nie wiesz, gdzie zniknął ten czas pomiędzy. Pozycja od Jakuba Piątka „kupiła” mnie już w pierwszej minucie filmu, kiedy z głośników wybrzmiało „Elephant” zespołu Tame Impala. W „Pianoforte” nie było krzyków, wybuchów czy pościgów,. Momentami siedziało się jak na szpilkach i stresowało razem z każdym występem kolejnego uczestnika konkursu. Co najlepsze, zobaczyliśmy, że ci uczestnicy nie są robotami czy jednorożcami, a prawdziwymi ludźmi o przeróżnych osobowościach. Sam reżyser, podczas dyskusji po filmie, ze śmiechem stwierdził, że powinno się przyznawać również nagrodę dla najlepszej osobowości w konkursie. 

Natomiast intensywność „Złej prasy” odczuwało się niewątpliwie przez to, że mieliśmy duże poczucie niesprawiedliwości, wobec tego, co działo się w filmie. Cenzurowanie mediów, uciszanie „niewygodnych” jednostek są przecież tematami, które znamy z naszego polskiego podwórka, z różnych momentów w naszej historii. 

20. edycja Millennium Docs Against Gravity na pewno nie pozostawiła mnie obojętną. Niemalże każdego dnia po pracy kierowałam się do kina Muza i oglądałam kolejne festiwalowe pozycje. Utwierdzałam się w tym, że, tak jak Angel –  jedna z bohaterek mojego reportażu –  uwielbiam słuchać ludzkich historii. 

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura

Daria Bajorek