Liam Gallagher – C’mon You Know [Recenzja]

Liam Gallagher powraca z trzecim albumem sygnowanym jego imieniem i nazwiskiem pt. C’mon You Know. Były wokalista i frontman zespołu Oasis podjął się próby zredefiniowania swojego brzmienia. W rezultacie otrzymaliśmy najbardziej eksperymentalną płytę w karierze brytyjczka.

Liam Gallagher
Okładka płyty C’mon You Know

Liam Gallagher w nowej odsłonie

Liam Gallagher powrócił z nową muzyką wraz z trzecim solowym albumem pod tytułem C’mon You Know. Krążek jest następcą wydanego w 2019 roku Why Me? Why not?, który tak samo, jak jego solowy debiut As You Were przypominają, że Liam pomimo rozpadu macierzystego zespołu Oasis w 2009 roku, nadal liczy się na międzynarodowej scenie muzycznej. Gallagher w wywiadach zapowiadał nowe wydawnictwo, jako bardziej eksperymentalne, przy czym zapewniał, że pojawią się utwory stylistycznie charakterystyczne dla brytyjczyka. Ewidentnie po pierwszym chwytliwym singlu Everything’s Electric skomponowanym wspólnie z Davem Grohlem było słychać zmianę, jeśli chodzi o aspekty produkcyjne. To samo prezentowały sobą kolejne dwa single, którymi były C’mon You Know oraz Better Days. Wreszcie 27 maja 2022 roku nadszedł dzień premiery i mogliśmy sprawdzić jak w całości prezentuje się C’mon You Know.

Coś nowego i starego

Co rzuca się podczas pierwszego przesłuchania C’mon You Know to to, że producenci pobawili się do woli swoimi narzędziami. Dosłownie w każdym utworze możemy wyłapać nałożone efekty na instrumenty, lub nawet na sam głos Liama. Tu warto wspomnieć, że ponownie w roli producenta pojawia się Greg Kurstin, który był również obecny na dwóch poprzednich solowych płytach Gallaghera. Swój wkład w album też miał Andrew Wyatt, który w przeszłości również pracował z Liamem. Poza technicznymi aspektami na albumie wyraźnie słychać inspiracje klasycznych rockowych zespołów, takich jak The Beatles, Led Zeppelin i The Rolling Stones. Odważny mix świata rockowych klasyków z brzmieniem Oasis, podlany nowoczesnymi rozwiązaniami produkcyjnymi. Brzmi ciekawie i takie też było moje pierwsze wrażenie.

Liam Gallagher
fot. Greg Williams/źródło: cgm.pl

Album zaczyna się od balladowego More Power, w którego refrenie możemy usłyszeć dziecięcy chór. Utwór, który wydawałoby się, że pasuje bardziej jako zwieńczenie krążka, po spokojniejszych sekcjach zaskakuje mocnym zakończeniem z niespodziewanym elementem elektroniki. Potem przychodzi czas na żywsze Diamond In The Dark. Po pierwszych dźwiękach czułem duże inspiracje Don’t Let Me Down The Beatles. Szczególnie, jeśli chodzi o charakterystyczny ton gitar oraz przestrzeń między refrenami. Jeśli natomiast przyjrzymy się konstrukcji głównego riffu, to można usłyszeć podobieństwo do stylu Arctic Monkeys i w moim odczuciu mógłby on być spokojnie wykonywany przez Alexa Turnera i spółkę.

Album w dalszej części nadal utrzymuje energiczny ton z poprzedniej kompozycji i gładko przechodzi do utworu Don’t Go Halfway. Elektryzująca partia gitary w połączeniu z chwytliwą melodią śpiewaną przez Liama, budzi podziw i zdecydowanie zapada w pamięć. Oczywiście słychać tu silne inspiracje słynnej czwórki z Liverpoolu, której jeden z utworów zostaje przytoczony bezpośrednio w tekście.

Niespodzianki na C’mon You Know

Kolejnym przystankiem na płycie jest tytułowy utwór C’mon You Know, który trochę uspokoja i wycisza słuchacza po dwóch wcześniejszych elektryzujących kompozycjach. Kawałek w przeważającym czasie swojego trwania, prezentuje się monotonnie. Gitara, bas i perkusja grają praktycznie ten sam rytm, który nieco urozmaicają na potrzebę refrenu. Jedną z ciekawszych rzeczy, jaka się tu znajduje to elektroniczny, a wręcz ambientowy bridge. Poprzedza go jednak w moim odczuciu niepotrzebny i irytujący ucho efekt przypominający pisk.

Sam wokal jest poprowadzony wręcz gospelowo, co jeszcze bardziej podkreślają okazjonalnie wspierające Liama chórki. Co więcej, niespodziewanie pojawia się tu drobna partia saksofonu! Następnie przychodzi czas na chyba najbardziej oasisowy utwór na płycie, czyli Too Good For Giving Up. Oszczędne pianino w połączeniu z lekką akustyczną gitarą oraz smyczkami tworzą melancholijną atmosferę, w której słuchacz się zatapia. W tekście natomiast, Liam podnosi na duchu swoich fanów i daje gwarancje, że wszechświat zapewni im światło lub czyjąś pomocną dłoń, która wyciągnie ich z najtrudniejszej sytuacji.

Słuchając C’mon You Know warto też zwrócić uwagę na utwór World’s In Need. Kompozycja w całości akustyczna przywodzi silne skojarzenia z numerem Whatever, znajdującym się na debiutanckim albumie Oasis. Konkretnie objawia się to w smyczkach, które grają tu bardzo dużą rolę i w pewnym momencie nawet przechodzą na pierwszy plan. Poza tym mamy tu bardzo krótkie aczkolwiek satysfakcjonujące gitarowe solo. Dodając do tego jeszcze chwytliwą linie melodyczną śpiewaną przez Liama, otrzymujemy nietuzinkowy w moim odczuciu utwór.

Intrygującym momentem na płycie jest także utwór Moscow Rules. Tajemnicza, a nawet trochę psychodeliczna kompozycja, jeśli chodzi o akordy grane na pianinie, wywołuje uczucie niepokoju w pozytywnym sensie. Liam Gallagher zachęca słuchacza do enigmatycznej podróży, która w bridge’u przeistacza się w muzykę wyciągniętą niczym z jakiegoś filmu detektywistycznego. Samo to uczucie potęguję powracający saksofon obecny właśnie w bridge’u.

Album, który zaskoczył

Przyznam się, że przy pierwszym odsłuchaniu nowego albumu Liama Gallaghera byłem zmieszany. Nie za bardzo przemawiały do mnie decyzje dotyczące dodawania, tak wielu produkcyjnych efektów. Nadal czuję, że w niektórych miejscach, jak między innymi we wcześniej wspomnianym tytułowym utworze C’mon You Know są zbędne. Jednak po kilku odsłuchaniach ten album zaczął do mnie coraz bardziej trafiać. Wynika to stąd, że C’mon You Know posiada utwory, które naprawdę wpadają w ucho i na pewno kilka z nich zostaną dłużej na mojej playliście na Spotify.


Co więcej, po odsłuchaniu albumu słychać, że Liam czerpał dużo frajdy z jego tworzenia. Ponadto czuć też, że jest usatysfakcjonowany tym, gdzie obecnie muzycznie się znajduje. Brytyjczyk zapewnił sobie oraz fanom powiew świeżości w swojej twórczości, który był Liamowi potrzebny już od jakiegoś czasu. Na dodatek, dwa wyprzedane koncerty na Knebworth oraz zdobycie kolejnego najwyższego miejsca w UK Album Charts pokazuje, że dla Liama ten ruch był bardzo korzystny oraz podkreśla, że nadal liczy się na scenie muzycznej i radzi sobie bez pomocy swojego brata Noela.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj –> https://meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/