Kwarantannik #4

W środę wyszłam pierwszy raz po dwóch tygodniach z domu. Nie z własnej woli, podoba mi się nic nie robienie w ogrodzie, po prostu mama stwierdziła, że czas jechać na zakupy, bo przecież galerie już otwarte.

– Musimy zobaczyć ile ludzi będzie się szlajać bez powodu jak powinni siedzieć w domu?

Chciałam zapytać czy my nie będziemy wyglądać identycznie? Przecież, żeby zrobić zakupy spożywcze nie musimy jechać do galerii. Ale jak z tatą – ekspertem można jeszcze podyskutować, tak z mamą lepiej nie, więc zanim zdążyłam zadać pytanie siedziałam już w samochodzie.

Początki zawsze są najciekawsze. Fajnie było zobaczyć jak miasto chociaż trochę ożywa, jak znajomi, których długo się nie widziało dalej są i mają się dobrze. Było miło do czasu jak czekałyśmy w kolejce do pierwszego sklepu.

Oczywiście dalej istnieją ograniczenia do których musimy się stosować, dlatego nie zdziwiły mnie kartki, na których były napisane maksymalne liczby klientów w sklepach. Czasami swoje trzeba odstać, żeby potem w spokoju móc zrobić zakupy. Nic nowego, żyjemy tak już ponad miesiąc. Niestety chyba nie każdy jest tak wyrozumiały, ponieważ w kolejce przed sklepem można było usłyszeć bardzo niezadowolone głosy, które nie omieszkały wszystkim oznajmić, że „to skandal, żeby musieć czekać przed sklepem”. Aż miało się ochotę powiedzieć, że sklep z artykułami dekoracyjnymi raczej nie jest sklepem „pierwszej pomocy”.

Jak już wystałyśmy swoje i w ekspresowym tempie wzięłyśmy to co było nam potrzebne skierowałyśmy się do kasy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że promocja „-30% na wszystko” przyciągnęła o wiele więcej osób niż widziałam przed sklepem. Przy kasach też znalazła się kolejna pani, której coś nie odpowiadało w obsłudze i zamiast miło i spokojnie wytłumaczyć jaki jest problem, zaczęła krzyczeć na wszystkich jak bardzo niekompetentne są kasjerki. Przeważnie śmieszą mnie takie zachowania, ponieważ uważam, że ludzie w tym momencie sami sobie robią pod górkę, a krzykami nie ułatwiają rozwiązania sprawy. Teraz nie bardzo było mi do śmiechu, tłum, maseczka na twarzy i opinające rękawiczki jednak są dyskomfortem, na pewno nie tylko dla mnie. Chłopczyk, który stał w kolejce przede mną dawał duże oznaki, że jemu sytuacja też się bardzo nie podoba.

Po dobrych kilku minutach dotarłyśmy do kasy, uradowana myślałam, że to już koniec dzisiejszej wycieczki i będę mogła dalej w spokoju siedzieć w pokoju, oglądać sitcomy i robić na drutach. Ah, jak bardzo się pomyliłam. Mama miała „ciekawsze” plany, mianowicie zakupy spożywcze, w najmniejszej Biedronce jaką widziałam w życiu. Oczywiście tłum ludzi był porównywalny z tym w poprzednim sklepie. Tutaj jednak, chyba i mamie udzielił się nastrój narzekania, ponieważ nie omieszkała ona zwrócić uwagi pani która rozkładała towar, że maseczkę zakłada się na usta i nos, nie na brodę. Wow, w tym momencie poczułam się jakby ktoś włączył 1,5 przyśpieszenia i magicznie mama nie musiała się zastanawiać nad każdym artykułem przez 15 minut. Zakupy zostały zrobione w dość ekspresowym tempie.

Po tym dniu nie wiem jak szybko znowu wybiorę się na zakupy, chyba jednak zamawianie przez Internet nie jest aż tak złym pomysłem jak może się wydawać. Przynajmniej nie trzeba wychodzić z domu, czy słuchać narzekań w kolejkach.