The Weeknd i jego album – najlepsza rzecz w 2020

 Są artyści, którzy gorączkowo trzymają się swojego sprawdzonego stylu i są też tacy, którzy eksperymentują. Co by się nie działo zawsze będą przy tym ludzie, którzy powiedzą, że albo twoja muzyka jest nudna, albo niepotrzebnie kombinujesz i teraz to już nie to samo. Czasami poprzez eksperymenty skończysz tak jak Playboi Carti i jego album roku, a czasami jak The Weeknd. Nie jest to bardzo spóźniona recenzja After Hours, który jest moim ulubionym tworem w 2020. To raczej niespecjalnie głęboka analiza kariery i drogi jaką Abel przeszedł, połączona z moimi przemyśleniami.

The Weeknd w „Save Your Tears”

Mój pierwszy The Weeknd

Zdobył on moją bezwarunkową miłość, gdy po raz pierwszy usłyszałem Trilogy, a na nim Twenty Eight. Teledysk również z jakiegoś powodu mi się bardzo spodobał. Jego piękny głos był przepełniony zimnem, bezczelnością, ale też bólem, który mógł zrozumieć tylko czternastoletni ja. Tak bardzo mogłem się z nim utożsamić. 

Powolny rozwój

 W międzyczasie kariera powoli się rozwija, a muzyka nieznacznie ewoluowała. Mogliśmy go nawet usłyszeć w radiu.  Starboy był (jak to się mawia w żargonie piłkarskim) sezonem przejściowym i przy okazji moim zapewne najmniej ulubionym albumem. Nie miał takiej wizji jak poprzednicy i następcy. Czułem zbyt dużo niepotrzebnej inspiracji rapem, a sam artysta nie zawsze miał okazję się wykazać.  Wynikało z niej jednak coś co doprowadziło nas do miejsca w którym jesteśmy dzisiaj. Kolaboracja z legendarnym zespołem Daft Punk zapowiadała zupełnie nowy kierunek twórczości.

Album pełen bólu

 Po drodze do miejsca docelowego zatrzymujemy się jeszcze jednak przy My Dear Melancholy. Zabrzmi to okrutnie, ale przemiana z chłopaka łamiącego serca w chłopaka ze złamanym sercem opłaciła się nam wszystkim muzycznie. Był to projekt poboczny spowodowany potrzebą chwili. Część emocji która nam towarzyszyła jednak pozostanie, tylko przekuta w inne brzmienie. 

Najlepsze co nas spotkało w 2020

Stworzył nową jakość w gatunku pop. Idealne wyważenie nostalgicznego retro i świeżości futuryzmu. Abel zrobił to co na pewnym etapie robił Bruno Mars, tylko lepiej. Stoimy więc na etapie gdzie jego muzyka daje radość mi, jak i mojej mamie. Ma więc on i ogromną sławę jak i uznanie krytyków (może nie ze strony Grammy’s). Płyta bez słabych elementów, gdzie najmniej znany kawałek może być twoim ulubionym. Radiowe hity utrzymujące się na topie od prawie roku wsparte pięknymi wizualizacjami, takimi jak do Save Your Tears i mniej rozpoznawalne utwory, które warto sprawdzić pełne melancholii, ambientu, przestrzeni. Rozpływam się w tym. Mówię o tej płycie, bo ona nadal żyje, nie tylko jej fragmenty. Nigdy nie było tak powszechnej zgody co do jakości tak znanego artysty. Jest to prawdziwy fenomen.

Gdzie jest teraz Abel?

 The Weeknd jest w swoim prime timie nie jako podziemne R&B, ale już jako gwiazda popu. Tak jak Fabijański tylko rapował o przejęciu tronu, tak The Weeknd zrobił to naprawdę (przepraszam, że Fabijański i The Weeknd pojawili się w tym samym zdaniu). Abel może teraz tylko siedzieć wygodnie i czekać na odważnego, który będzie chciał obalić jego pełnoprawne przywództwo. Na horyzoncie jednak nikogo nie ma kto mógłby mu chociaż zagrozić. Na prawdę nie rozumiem dlaczego on i NAV są w tej samej wytwórni.