Relacja z koncertu FauxPas w ramach Studenckich Poniedziałków.

Pewnego wieczoru, znudzony siedziałem i przeglądałem wydarzenia, które niedługo mają odbyć się w Poznaniu. Moją uwagę przykuły Studenckie Poniedziałki, a dokładniej toruński zespół, który miał wystąpić w poniedziałkowy wieczór, w ramach studenckiego cyklu koncertów.

Czym są Studenckie Poniedziałki?

Studenckie Poniedziałki, to nic innego jak przegląd studenckich zespołów. Koncerty jak sama nazwa wskazuje odbywają się w poniedziałki, a stałym miejscem imprez jest Klub Pod Minogą. Koncerty odbywają się co tydzień i trzeba przyznać, że zespoły grające w ramach SP są naprawdę różnorodne. Znajdzie się tam miejsce naprawdę dla każdego gatunku, od funky, po bluesa do ciężkiego metalu.

Dlaczego akurat zdecydowałem się na ten konkretny koncert? Jeśli mam być szczery to zrobiłem to z ciekawości, ale też lekkiego sentymentu, ponieważ FauxPas jest kapelą z Torunia, w którym spędziłem 3 lata, podczas studiów licencjackich.

Poza tym nazwa zespołu, która jednak w pewien sposób przyciąga uwagę ze względu na nawiązanie do francuskiego faux pas, które może oznaczać błąd, potknięcie, bądź porażkę. Postanowiłem więc sprawdzić, czy toruński zespół udźwignie koncert, czy jednak będzie to wielkie faux pas.

FauxPas w Klubie Pod Minogą

Koncert odbył się 20 stycznia i jeśli mam być z Wami szczery, to pierwszy raz byłem Pod Minogą, serio. Jednak muszę przyznać, że to całkiem przyjemne miejsce (dobra kawa, polecam). Lecz takie wrażenie wywarł na mnie tylko dół lokalu. Pierwsze piętro, gdzie mieści się scena pozostawia już wiele do życzenia.

Kiedy rozejrzałem się po pomieszczeniu, pierwszą rzeczą o której pomyślałem był dziwny pogłos niosący się po sali. Jednak uznałem, że skoro za nagłośnienie odpowiada profesjonalny akustyk to powinno być okej.

Sam koncert rozpoczął się z prawie 30 minutowym opóźnieniem. Powodem obsuwy był właśnie akustyk, a właściwie jego brak. Główny dźwiękowiec 15 minut przed rozpoczęciem poinformował, że nie da rady zjawić się w klubie. Tak jak jego zastępca i zastępca zastępcy. W rezultacie osoba odpowiadająca tego wieczoru za dźwięk była dopiero którąś w kolejności. I musicie uwierzyć mi na słowo, że było to słychać.

Największy problem, jak możecie się domyślać, był z wokalami. W pewnych momentach musiałem się domyślać o czym śpiewała wokalistka zespołu, a wszystkie piosenki były po Polsku. Dodatkowo na mikrofon nakładany był irytujący efekt, przez co wokal był jeszcze bardziej niezrozumiały. Ponadto stopy i podbicia nie wybrzmiewały tak jak powinny, wszystko brzmiało zbyt płasko, nie było w tym głębi. Zresztą członkowie zespołu również mieli problemy z odsłuchem. Generalnie miałem wrażenie, że akustyk na sali jest myślami gdzieś indziej. Sprawiał wrażenie kompletnie niezainteresowanego swoją pracą, a część koncertu spędził z nosem w telefonie.

Skupmy się jednak na samym zespole. Pomimo małego stażu na scenie nie było widać po nich żadnego stresu. Wokalistka w kilku piosenkach bardzo fajnie wyciągała nuty i widać, że drzemie w niej kawał głosu. Musi jedynie popracować nad postawą na scenie, bo przy żywszych utworach zachowywała stoicki spokój, a wypadałoby troszkę poszaleć na scenie.

FauxPas – Droga

Wielkim plusem jest tracklista, ponieważ z 10 utworów tylko dwa z nich były coverami. Reszta to autorski materiał zespołu. Jeśli chodzi o te dwa covery, to FauxPas zagrało „To co czujesz, to co wiesz” Brygady Kryzys, a także „Sing Sing” Maryli Rodowicz. Oba jednak w autorskich, nieco mocniejszych aranżacjach.

Całkiem fajnie wypadały także solówki poszczególnych członków zespołu. Najbardziej podobał mi się moment, kiedy z solówki basisty bardzo płynnie przeszliśmy do solówki gitarzysty, przez co utwór, który aktualnie grał zespół zyskał na jeszcze większej energii.

Słowem podsumowania

Tak jak pisałem wyżej, wybierając się na koncert zastanawiałem się, czy zespół udźwignie koncert i pomimo przeciwności losu dali radę. Nie spodziewałem się też tego, że praktycznie cała tracklista będzie składała się z autorskich tekstów i aranżacji. Jednak największe faux pas tego wieczoru popełnił akustyk i przez jego działania koncert brzmiał jak brzmiał. Natomiast ja pomimo ogólnego zadowolenia z koncertu, z klubu wyszedłem w akompaniamencie słynnego już pisku w uszach.