Niech lato wiecznie trwa! Oysterboy – Ody do letnich dni (2023)

Premierze tego wydawnictwa towarzyszyły pierwsze słoneczne dni i ciepłe noce. Odkryłem je przy zieleniących się drzewach i chylącym się ku zachodowi Słońcu. Nie potrafię sobie wyobrazić lepszej scenerii do pierwszego odsłuchu. Ody do letnich dni to wypełniony nostalgią album, na którym oysterboy przenosi słuchaczy do idyllicznego lata. Lata, jak ze snu.

Nostalgia mnie wykończy

Zaczęło się od EP-ki Nostalgia mnie wykończy. Tymi aranżacjami oysterboy przywitał się ze światem swoim solowym projektem. Oceanem hipnotyzujących gitar, beztroskim, sennym brzmieniem i chwytliwymi melodiami. Wziął to co najlepsze z zachodniej sceny indie-popu i zaadaptował to do naszych, rodzimych warunków. Ten kontrast sprawił, że jego pierwsze solowe kawałki i androginiczny wokal zaintrygowały odbiorców. Choć plan był taki, żeby podążać nową „kulturą singlową” – czyli wydawać jedynie mini-albumy bądź samodzielne kawałki, dwa lata później ukazał się pełnoprawny, debiutancki album.

Pierwsza rano / Nie ma tu nikogo / Nawet mnie tu nie ma / Tylko moje ciało – te słowa i gitarowe riffy otwierają Odę do Morrisseya. Pokłon nie tylko w stronę wokalisty The Smiths – na co wskazuje charakterystyczna maniera w głosie oysterboya – ale też klasycznej indie-rockowej produkcji. Filmowa historia otwiera się przed słuchaczem z każdym wersem i z kolejnymi brzdąknięciami gitary oczarowuje jeszcze bardziej. Ten kawałek wyróżnia się na tle innych. Podczas gdy inne są hołdem dla niekończących się, ociekających Słońcem letnich dni, tu eksplorujemy gorące, melodramatyczne noce. Momenty, które oświetlają jedynie uliczne lampy, a dookoła unosi się ten charakterystyczny zapach, którego nie da się pomylić z niczym innym.

Letnie dni zamknięte w paru utworach

Pogodne dźwięki przynoszą zaś Rozgwiazdy. Rozmarzony, rozanielony śpiew o sile miłości pokazuje w drugiej zwrotce pazura. Podobnych, drobnych elementów, znajdziemy na całej płycie więcej i więcej. Dzięki nim mozaika gitarowego popu zyskuje zaskakujące kolory. I nie ma tu żadnej monotonii. Produkcyjnie wypieszczony jest również Zakwit. Tu, nastrojowości dodaje lekko przygłuszony wokal, który brzmi jak z przykurzonej płyty winylowej. Tak samo nostalgiczny Najlepszy w Życiu Dzień – wypełniony radością, którą mogą przynieść tylko wspólne chwile z drugą osobą. W kontrze stoją Gorsze dni, nieco wolniejsza kompozycja o trudniejszych momentach. Sam wers – Codzienność mnie je na śniadanie – zasługuje na wyróżnienie. Z jednej strony niesamowicie proste, z drugiej zaś idealnie oddające to uczucie, gdy nie wiadomo skąd przychodzi czający się w kącie smutek.

Ody do letnich dni to album kompletny. Każdy z utworów w jakiś sposób rezonuje z latem. Ten punkt styczny nieustannie powraca, jednak zawsze w nieco zmienionej konwencji. Eksplorujemy różne emocje, różne doświadczenia – wszystkie jednak podczas upalnych dni. Dzięki gitarowym, oldschoolowym dźwiękom klimat nostalgii jest niemal namacalny. W podobnym – starodawnym stylu – powinno się go też słuchać. We wszechobecnym zgiełku i pośpiechu słuchanie płyt w całości powoli odchodzi do lamusa. Tak czy inaczej, warto znaleźć trzydzieści minut, by zatracić się w tym krążku. Bez zbędnych rozpraszaczy, bez pomijania żadnej piosenki i – najlepiej – w słoneczny, leniwy dzień. Tylko w takiej scenerii można dogłębnie wejść do tego świata i go zrozumieć.

Oysterboy = amerykański indie-rock w polskim wydaniu

To pierwszy, polski krążek, który jest podręcznikowym przykładem indie-rocka. Choć ten gatunek jest za granicą niezwykle popularny i od paru lat, w Polsce dopiero raczkuje. Oysterboy przenosi najlepsze, amerykańskie melodie do polskiej rzeczywistości. Świeżość i oryginalność – te słowa najlepiej oddają ducha tych piosenek. W dość hermetycznym, polskim przemyśle, oysterboy szuka swojego miejsca. Dzięki tej odwadze odnalazł swoje grono słuchaczy i możliwość tworzenia tego, co gra mu w duszy. W tym wszystkim, wyróżnia się też jego wokal. Nie ma w Polsce tak wiele męskich głosów, które śpiewają wysoko, a ten sposób ekspresji idealnie pasuje do maniery smutnego chłopaka z gitarą.

Ody do letnich dni to miłość od pierwszego przesłuchania. Oczarowały mnie idylliczne riffy oraz rozmarzony wokal. Nie można też zapomnieć o tekstach, których magia tkwi w prostocie. Wymuskana produkcja stoi na najwyższym poziomie. Każdy dźwięk, każdy efekt jest po coś. Tym sposobem buduje się największa siła tej płyty – klimat słonecznych dni wypełnionych tęsknotą i nostalgią. Po pierwszym przesłuchaniu włączyłem krążek raz jeszcze, wiedząc, że to soundtrack przyszłych wakacji. W głowie miałem tylko jedno hasło: Niech lato wiecznie trwa!

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tu: https://meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/