Muzyczne podsumowanie 2023 roku – część II

Już kolejny rok zaczyna zbiorowe, redakcyjne podsumowanie minionych 365 dni na rynku muzycznym. Nasi dziennikarze cały 2023 rok bacznie przyglądali się artystom znanym i tym mniej, żeby wybrać dla Was te najjaśniej świecące perełki.

Yves Tumor – Praise A Lord Who Chews But Which Does Not Consume; (Or Simply, Hot
Between Worlds)

Po trzech latach możemy ponownie udać się na eskapadę przez romantyczne stepy
i burzliwe morza. Tym razem podróż o wiele bardziej intensywną i pochłaniającą, a jej przewodnik
wcale nie będzie pilnować, czy na pewno dotrzymujemy mu kroku. Yves Tumor powraca
w 2023 roku z albumem, który – mimo że jest bardziej poukładany, to nie mniej elektryzujący.
Naprawdę ciężko wybrać moment wśród dwunastu utworów, w którym album zaczyna
się dłużyć. Jednocześnie nie pozwala się sobą zmęczyć, a jedynie gra w
ciszy niczym echolalia i obiecuje zostać na dłużej. Szycie na miarę można usłyszeć (i
dostrzec) z daleka – zaczynając od gitarowo-syntezatorowych aranżacji z mówionymi
wtrąceniami, na pełnej ekspresji grafice i teledyskach kończąc. Bo nawet tutaj Tumor nie
pozwala sobie na dzieło przypadku, gdy fotografem okładki staje się trzeci raz z rzędu
fotograf Jordan Hemingway.


“Well, if you die, it’s okay, you could just restart” -lirycznie nieco podobnie jak brzmieniowo –
namiętność i ciężar miesza się z intymnością wyznań i delikatnym stąpaniem po gruncie,
który nie każdemu pozwala na taką swobodę. I nie jest to szczególnie dużym zaskoczeniem,
bo o rozmowach z Bogiem Sean Bowie wspominał już chociażby na albumie Sierra City
Center (Diamond Club), czyli w swoich dużo wcześniejszych wcieleniach.

Zuzanna Nicgorska

City Morgue – My Bloody America

Po kilkunastomiesięcznej przerwie wydawniczej, ZillaKami i SosMula powrócili pod szyldem City Morgue. Nowojorskie duo to wielokrotnie już sprawdzona marka w trap metalowym środowisku. Cały szereg szlagierów i klasyków na koncie. Wszystko co dobre, kiedyś jednak musi się kończyć, tym bardziej w takim podgatunku jak ten – mającym pełno swoich ograniczeń, a jednocześnie mnóstwo przetartych już szlaków.

Album od początku zapowiadany był jako ostatni, finałowy (co zresztą później okazało się nieprawdą, bo już ogłoszono tytuł nadchodzącej EPki). Trzeba jednak oddać, że słychać, że poświęcono mu najwięcej czasu i uwagi, i wydaje się, że podczas powstawania, faktycznie planowano skończenie pewnego etapu. Przełożyło się to na to, że My Bloody America to najbardziej dopracowany projekt w dorobku Zilli i Muli. Na MBA sięgnięto po zupełnie inny rodzaj beatów niż dotychczas. Są o wiele bardziej „creepy”, najlepiej oddają to chyba Skull & Bones 322 i HAHA WACO, w których perkusja, bardzo kojarzy mi się z singlem Psycho od slowthai’a i Denzela. Całość jest horrorcore’owa, jak nigdy wcześniej w ich przypadku. Samo rozpoczęcie albumu czytaniem Psalmu 23, od razu nastraja nas na to, z czym będziemy mieć do czynienia. Miłym zaskoczeniem było też to, jak często ZillaKami zdecydował się na nawijkę „zwykłym”, niekrzyczanym głosem, czasem wręcz podśpiewywując. SosMula tymczasem pozostał SosMulą, ale trzeba mu oddać, że jest najlepszym SosMulą na świecie. I z perspektywy wieloletniego fana City Morgue, żałuję, że MBA nie okazało się finałem.

Miłosz Kaśnicki

Miley Cyrus – Endless Summer Vacation

W tym roku dostaliśmy wiele znakomitych albumów, jednak na szczególne wyróżnienie zasługuje dzieło Miley Cyrus, która kolejny raz udowodniła, jaką fantastyczną jest artystką. Amerykańska wokalistka przez szczerość i otwartość w swoich tekstach sprawiła, że miliony fanów na nowo zakochało się w jej twórczości. Album Endless Summer Vacation jest przeciwieństwem brzmień, które poznaliśmy przy Plastic Hearts. Piosenki, które tam znajdziemy nie tylko ,,wpadną nam w ucho’’, ale również skłonią do rozważań, które Miley sama podejmuje.  Według wielu krytyków, jest to krążek, który zasługuje na największe docenienie wśród innych wydań Cyrus. Jest to mój ulubiony album,
nie tylko ze względu na wspomnienia z nim związane, ale poprzez przekaz, o którym wspomniałam. Warto zapoznać się z tym albumem, jeśli jeszcze o nim nie słyszeliście! Zapraszamy również do przeczytania szerszej recenzji, która jest już na naszej stronie!

Sandra Ględa

Foo Fighters – But Here We Are

Pomimo śmierci Taylora Hawkinsa, Foo Fighters postanowili bardzo szybko powrócić do nagrywania w studiu. Owocem tych prac stał się album But Here We Are, na którym perkusistę zastąpił sam Dave Grohl. Muzycznie brzmienie nowej płyty nie stanowi większego odstępstwa od tego co zespół prezentował w ostatnich latach. To co stanowi jego najjaśniejszą stronę jest energia, jaka płynnie z większości utworów oraz świetne teksty Grohla. Najlepszym tego przykładem jest otwierające album Rescued, które choć zaczyna się niewinnie to szybko przeradza się w gniewne epitafium dla Hawkinsa. Innym utworem wartym odnotowania jest natomiast dziesięciominutowe The Teacher zaskakujące swoją złożoną i nieoczywistą kompozycją.

Pomimo tak wielu lat na muzycznej scenie Foo Fighters nie stracili werwy z jaką objawili się światu. Choć But Here We Are powstawało w trudnych warunkach, stało się jednym z najważniejszych albumów Foo Fighters oraz godnym pretendentem do tytułu płyty roku. Na pewno nie jest to album idealny, lecz jest na nim dostatecznie dużo genialnych momentów, żeby mógł się spodobać nie tylko fanom zespołu.

Bogumił Stachowicz

Febueder – Follow The Collonade

Follow The Colonnade to drugi album długogrający angielskiego duetu Febueder (Kieran Godfrey, Samuel Keysell). Artyści wkradli się do mojego top 23′ przede wszystkim za pośrednictwem brzmienia. Precyzja i troska z jaką Colonnade podchodzi do tekstur sonicznych zasługują na epitet wybitne. Weźmy utwór Dire Science. Wystarczy wsłuchać się w dźwięk kornetu (rodzaj trąbki). Raz instrument tworzy niemelodyczne, abstrakcyjne tło, grając w oddali; innym razem odgrywa w środku przestrzeni stereofonicznej melodię wiodącą; wreszcie ostentacyjnie krzyczy na skraju słuchawek przyjemnym, naturalnym przesterem. A to przecież tylko igła w stogu siana! Przekonajcie się, co wyprawia wokal w skocznym Kitebox, posłuchajcie stukotu puszek w surowawym Bootchie, pobujajcie się do zawieszonego groove’u strunowców w  śpiewnym Soonish…

Jestem głęboko przekonany, że muzyka Febueder powstaje z miłości do dźwięku. Nie tylko muzycznego, ale ogólnie jako zjawiska, fizycznego doświadczenia. Follow The Colonnade zostanie ze mną na długo, ponieważ osobiście to zamiłowanie podzielam. Zachęcam, abyście i wy je odkryli.

Maciej Przyłucki

Po więcej tekstów ze świata muzyki i nie tylko zapraszamy do aktualności.