Gdy bycie legendą to za mało. Los Angeles Lakers na wodach bezkresnej beznadziei

źródło: fansided.com

,,Jakość bez wyników jest bezcelowa. Wyniki bez jakości są nudne” – to słowa Johana Cruyffa, legendarnego piłkarza Ajaxu i trenera Barcelony. Choć holender pochodził z innego świata, to cytat ten z perspektywy czasu wydaje się być jedną z fundamentalnych maksym sportu. Gdzieś pomiędzy pierwszą a drugą częścią tych słów balansuje tegoroczna forma Los Angeles Lakers. Po obiecujących trzech kwartałach 2023 roku, ostatni z nich, stał się dla ,,Jeziorowców” okresem pełnym porażek i upokorzeń. Co tak naprawdę kryje się za obecnym kryzysem kolejnego projektu drużyny z miasta aniołów?

Rob Pelinka is cooking

O niedawnych decyzjach generalnego menagera Lakers można powiedzieć dużo, a każdy fan czy krytyk będzie mieć poniekąd rację w swoich ocenach. Pelince nie można bowiem odmówić tego, że w ubiegłym sezonie doprowadził do stworzenia obiecującej ekipy, unikając wcześniejszych błędów z Westbrookiem czy Beverleyem, nie wspominając już o Caruso, KCP lub Maliku Monku.

W styczniu ubiegłego roku nie zaprezentował blockbusterowych nazwisk, jak to miał w zwyczaju, a bardziej skierował się ku uzupełnieniu brakujących trybów maszyny trenera Hama. Nieoczywisty transfer z Waszyngtonu w postaci Rui’ego Hachimury za wiecznie kontuzjowanego Kendricka Nunna okazał się być strzałem w dziesiątkę. Japończyk po przeciętnych występach w Wizards stał się opoką Lakers w play-offach, to właśnie jego wejścia z ławki pozwalały utrzymać stały, wysoki poziom gry, pomimo rotowania składem. Za słabo produktywnych Westbrooka i Juana Toscano Andersona, ekipa z Los Angeles pozyskała D’Angelo Russela oraz Malika Beasleya z Utha. Najcenniejszą „zdobyczą” okazał się jednak Jarred Vanderbilt, który przez resztę sezonu regularnego w Lakers, co mecz objawiał się, jako utalentowany i efektowny gracz two-way. Ten transfer, do spółki z przejściem Hachimury, poprawił defensywę Lakers, a w szczególności zniwelował ogromny problem z powrotem pod własny kosz po atakach.

Współpraca obu panów [Pelinka z lewej, Ham obok niego] zapowiadała wiele dobrego dla drużyny z Los Angeles; źródło: nba.com

Latem do drużyny dołączył także niesamowity as Erica Spolestry – Gabe Vincent. Nigeryjczyk był objawieniem zeszłorocznej fazy play-off, kiedy jako rezerwowy potrafił wpływać na przebieg spotkań skutecznością w ofensywie. Wraz z nim, z mroźnego Utah przybył Taurean Prince – jakże potrzebny shooter zza łuku, który potrafił w sezonie regularnym osiągnąć 40% skuteczność za trzy. Rob Pelinka tym samym pozornie załatał wszystkie braki drużyny z Los Angeles, wprowadzając w nowy sezon, nieco zaktualizowany, ale wciąż młody i obiecujący projekt.

Bezkrólewie

Niedawne ruchy Pelinki nie zmieniają faktu, że drużyna wciąż pozostała teatrem jednego gracza. Tymczasem LeBron James rozgrywa obecnie swój 20 sezon w NBA, i choć nadal pozostaje niepodważalną gwiazdą ligi oraz zawodnikiem, którego zapewne każdy fan chciałby mieć w swoim zespole, ma on nieubłaganie 39 lat na karku… Mimo wielkości i umiejętności ,,LBJa” powoli każdy powinien spojrzeć w przyszłość i zastanowić się, co wydarzy się w erze ,,post-LeBronowej”. Szczególnie, że wszystko wskazuje na to, że Lakers nie otrzyma nic w zamian za ,,Króla”, gdyż ten najpewniej zakończy w Los Angeles swoją bogatą karierę.

Ambicje i chęci wciąż oczywiście pozostają, a legendarny koszykarz ma do pobicia jeszcze jeden wielki rekord. Po osiągnięciu statusu najlepszego punktującego wszechczasów, jest on raptem o 100 oczek od przekroczenia bariery 40 tysięcy punktów w karierze, co nie udało się jeszcze żadnemu koszykarzowi w NBA! W tym wieku, wydaje się, że historyczne, indywidualne statystyki to najważniejsze cele, jakimi powinien się przejmować tak zasłużony gracz, ale James dźwiga na swoich barkach zdecydowanie większą odpowiedzialność.

Poziom nadludzkości Jamesa rośnie z każdym sezonem; źródło: latimes.com

Los Angeles Lakers ma problem z przecięciem pępowiny i wygląda na to, że zespół, podobnie, jak to było w czasach Bryanta, może mieć trudności ze zdrowym funkcjonowaniem po odejściu ,,LBJa”. Król parkietów NBA nadal jest najlepiej punktującym koszykarzem w swojej drużynie z dorobkiem 25 punktów na mecz, ale oprócz Davisa, najbliżej jego osiągnięć jest D’Angelo Russel z… 15 oczkami! LeBron ma także najwięcej asyst, bo aż 7,3, zostawiając konkurencje w tyle. W przechwytach zwykle równorzędnie rywalizuje z Camem Reddischem, a także w wieku prawie 40 lat zajmuje drugie miejsce w klasyfikacji najwięcej grających, tuż za Davisem, który notuje rekordowe 36 minut na spotkanie. Absolutnie nie jest niczym złym, że taki koszykarz, na tym etapie kariery, pozostaje w wybitnej dyspozycji, jednak tak dominujące liczby na tle innych sprawiają, że przyszłość drużyny ma wiele niewiadomych.

Plan Davis niczym ,,szklane domy”

Jasnych barw przyszłości nie nadaje także drugi najlepszy ,,Laker” obecnej ekipy. Pierwszy mistrzowski sezon Davisa, który rozpalił oczekiwania fanów, szybko odszedł w niepamięć. Skrzydłowego od tamtego momentu, co sezon, zaczęły dopadać liczne kontuzje. Po sukcesie w 'bańce’ z 72 możliwych do rozegrania spotkań w każdym z dwóch następnych sezonów regularnych, wystąpił w blisko 40 starciach, co było jego najgorszym wynikiem w karierze. Wydarzenia te okryły złą sławą nazwisko gwiazdy, które z dobrego planu na przyszłość, szybko zaczęło być postrzegane, jako opcja do wymiany, by rzeczoną przyszłość ocalić.

Sprawę pogarszał także fakt, że kontuzje Davisa były na tyle nieprzewidywalne, że właściwa regeneracja poszczególnych części ciała była wyjątkowo trudna. ,,AD mierzył się z urazami łydki, kostki, pięty, ścięgna Achillesa, czy pachwiny. Brak antycypowania zdrowia Davisa doprowadziło do zaprzepaszczenia play-offowej serii przeciwko Suns w 2021 roku, kiedy to w newralgicznym momencie przy stanie 2-2, skrzydłowy doznał poważnego urazu, który wykluczał go z gry i przyczynił się do wyrzucenia ,,Jeziorowców” już w pierwszej rundzie. Rok później klub z LA w ogóle nie dostał się do rundy play-offów, opierając się niemal wyłącznie na grze prawie 40-letniego Jamesa LeBrona. Nie dziwi zatem fakt, że środowisko specjalistów zaczęło odwracać się od członka kadry ,,75-lecia NBA”. Mimo starań w powrocie do formy, słów krytyki, w kierunku Davisa nie szczędził chociażby Stephen A. Smith – dziennikarz ESPN:

Nie wierzę w Anthony’ego Davusa, jeśli chodzi o jego dostępność (…). Nie mówię o jego umiejętnościach. Nie mówię o tym, czy mu zależy, czy nie. Mówię o jego podatności na kontuzje. (…) Coś się z nim dzieje i zamiast mówić o tym, że chodzi na siłownie, trzeba mówić o jego wejściu na siłownie, ponieważ są wzloty i upadki (…)
Anthony Davis mimo bolączek i fali krytyki jest żelaznym punktem ekipy z LA; źródło: bleacherreport.com

Davis kluczem do sukcesów?

Dostępność skrzydłowego Lakers jest bardzo wątpliwa, jednak, gdy trener ma do dyspozycji swojego ’Big Birda’ sytuacja zmienia się o 180 stopni. Wystarczy spojrzeć na grę ,,Jeziorowców” sezon temu, gdy Davis, choć wciąż nie przekroczył pułapu 60 występów w sezonie regularnym, wspomagał drużynę w play-offach, grając w 16 spotkaniach ze średnią 38 minut. W seriach przeciwko Warriors i Suns był aktywnym elementem układanki trenera, potrafiąc zdobyć 30 punktów w meczu. W finale konfederacji Lakers spotkało się z Denver, a Davis pomimo blow-outu zdołał dorzucić od siebie 40 punktów. Tym samym, po raz pierwszy od mistrzostwa, zaliczył blisko 60 meczów w sezonie, a także wsparł drużynę w rundzie finałowej, przyczyniając się do pokonania dwóch super-teamów. To niezwykle obiecujące wyniki świadczące o tym, że zdrowy ,,AD rzeczywiście może być receptą Lakers na sukcesy.

Rok temu Davis w sezonie regularnym został czwartym najlepiej punktującym skrzydłowym w lidze i najlepiej zbierającym z dorobkiem 12,5 zbiórek na mecz. W blokach, na swojej pozycji, miejsca ustępował jedynie Jarenowi Jacksonowi Jr., który przewyższył ,,AD” wyłącznie jednym blokiem. Tylko dwóch skrzydłowych i pięciu pozostałych graczy z pola, zanotowało więcej double-double’s niż koszykarz Lakers, zapisując na swoim koncie ich aż 40. Były gracz NBA, a obecnie jeden z najbardziej cenionych ekspertów, JJ Redick, nie jest mimo wszystko pozytywnie nastawiony do planu ,,Davis liderem”:

Nieważne, jak bardzo byśmy się starali, by stworzyć z Davisa samca alphę, on takim nie będzie. To fantastyczny koszykarz, All-Star, gracz NBA, gracz All-Defensive, ale nie alpha. (…) Fakt, że nie jest on najlepszym koszykarzem Lakers bardziej niż cokolwiek innego mówi o tym, że LeBron nie jest człowiekiem.
Współpraca obu często polega na wymienności – gdy jeden zawodzi, drugi pcha drużynę; źródło: wspa.com

Duet może być siłą (ale czy drużyną)?

Gwiazdkowy mecz z Bostonem dużo powiedział o tegorocznej formie Lakers, której słabości obnażyły się aż nadto, przy jednej z najlepszych drużyn w NBA. Choć to Denver Nuggets wydaje się głównym pretendentem do tytułu, nie można odmówić Celtom tego, że znów wyglądają, jak drużyna kompletna, która stanowi pewien wzór do naśladowania. Prezentują się oni znakomicie – zabójcze rzuty trzy punktowe, szybkie przemieszczanie się na parkiecie, koordynacja działań i świetna praca na zasłonach – to może się podobać. Tymczasem Los Angeles Lakers nie podąża za tym schematem, gwarantującym finały i podziw ekspertów.

Angaż całej drużyny w grę to wizja znacząco odbiegająca od planu Hama. Parkiety są aktualnie królestwem spółki ,,James&Davies”, a pozostała trójka koszykarzy jest tą od 'czarnej roboty’. Gra na izolacji w wykonaniu skrzydłowych wydaje się jedynym sposobem na prowadzenie gry w ataku. Fade-away Jamesa, wsad po zbiórce Davisa, bądź bezpośredni lob do niego, to wizytówki tegorocznej ofensywy ,,Jeziorowców”. Do tego dochodzą szalone rzuty Reavesa, czy trójki Prince’a, a pole do zaskoczenia przeciwników jest wyraźnie ograniczone.

Oczywiście żadna drużyna w lidze nie składa się z samych all-starów, którzy w pojedynkę decydują o przebiegu meczów, jednak w tych najsilniejszych teamach, są to liderzy kreujący szanse innym. Dzielenie się piłką przez podwajanego Jokica skutkuje świetną formą strzelecką Portera Jr. lub Caldwella-Pope’a. Spacing Celtics kreuje każdego, jako shootera, a odwaga graczy z Orlando w grze indywidualnej sprawia, że każdy staje się zagrożeniem. W Lakers szansa na zaistnienie innych graczy niż liderzy pojawia się w momencie krytycznym. Kiedy kończy się czas a szanse na podanie maleją i potrzebne są kosmiczne rzuty przez ręce z niewygodnych pozycji lub, kiedy w owych gamechangerów nie ma. Stan ten absolutnie nie wpływa na poprawę gry zespołu i rozwój koszykarzy, jednak z całą pewnością, jeśli jesteś wybitną jednostką w tak dysfunkcyjnym teamie, masz zadatki na kogoś wielkiego.

Strach na wróble

Zwycięstwo w In-Season Tournament to pewien symbol siły Los Angeles Lakers. Sukcesu nikt im nie odbierze, ale… jaki ten triumf ma znaczenie? Jest to jakiś argument w dyskursie, kto jest G.O.A.Tem koszykówki: Jordan czy James, ale po prawdzie, żaden z graczy NBA nie będzie się szczycić tym, że zamiast mistrzostwa wygrał turniej wewnątrz ligi. Tymczasem Lakers po sukcesie w tych zawodach obniżyli loty przegrywając 9 z 12 kolejnych spotkań.

Tym samym doskonale wpisują się we wzór pogromców maluczkich ekip w wyraźnym kryzysie, pokonując dół zachodu, czyli Memphis, Portland, Utah, Spurs i Suns, ale także świeże zespołu Houston, Oklahomy, Pacers czy New Orleans. Gdy spojrzymy jednak na renomowane marki Denver, Miami, Dallas, Boston, 76ers i Timberwolves… nie jest już tak kolorowo. Wyzwaniem w ostatnim czasie byli także zawodnicy Hornets, z którymi Lakers wygrali zaledwie jednym punktem, a także rozczłonkowane Miami bez Butlera, które pewnie poradziło sobie z ,,Jeziorowcami”. Jak zawsze w przypadku pierwszej części sezonu należy powiedzieć: to zupełnie inny etap niż drugi – jednak ciężko tu mówić o najwyższych celach, gdy potencjalnie, play-offowe drużyny radzą sobie z takim zespołem bez większych problemów. Zwrócił na to uwagę w grudniu lider zespołu, LeBron James:

Myślę, że nie jesteśmy tam, gdzie chcielibyśmy być, aby móc konkurować z najlepszymi drużynami.
To zdjęcie nie odnosi się wyłącznie do decyzji sędziów, ale także oddaje klimat zmagań na parkiecie; źródło: thewest.com.au

Darvin Ham nie czaruje

Kadencja Franka Vogela pokazała, że czas na zmiany. Były asystent trenera Budenholzera nie wyniósł zespołu na inny poziom, a jedynie zamienił twarze na ławce. Darvinowi Hamowi natomiast nikt nie odbierze zeszłorocznego finału konferencji i przegranej z późniejszymi mistrzami, podobnie, jak pierwszego w historii zwycięstwa w In-Season Tournament. Jednak czy fani Lakers mają poczujcie, że coś zmienia się na lepsze?

Faktem jest, że były asystent Bucks mierzył się z trudnym wyzwaniem gry bez Davisa w trakcie ostatnich sezonów, ale nawet teraz, wraz ze swoim skrzydłowym, drużyna nie przekonuje. Hamowi nie pomaga także utrata bezcennego w zeszłorocznych play-offach Gebe’a Vincenta, który w tym sezonie najpewniej nie zagra z powodu operacji kolana. Swoje problemy zdrowotne miał także Jarred Vanderbilt, który odmieniał oblicze defensywy.

Darvin Ham ma pewien pakiet usprawiedliwień jednak problemy w jego warsztacie widoczne są gołym okiem. Irracjonalne decyzje szkoleniowca o powoływaniu do pierwszych piątek D’Angelo Russela kosztem Austuna Reavesa, zdaniem portalu ,,Sports Ilustrated”, prowadzą do konflikty między młodą nadzieją Lakers, a trenerem. Na domiar złego kiepsko wygląda także sama rotacja w zespole, w którym zmiany przypominają rzut kością. Przesuwanie Hachimury i Jamesa na pozycję rozgrywającego, czy wprowadzanie Camma Reddisha na skrzydło, nie przynoszą pożądanych rezultatów. Również uzależnianie obrony od obecności Anthony’ego Davisa na nielubianym przez niego środku, wskazuje na to, że Ham traci kontrolę nad szatnią i nie do końca wie, jak zarządzać zespołem w kryzysie.

Dlaczego nie Vando?

Jednym z grzechów głównych trenera jest z pewnością marginalizowanie ważnych postaci zeszłorocznych play-offów, mowa tu o Austinie Reavesie , a przede wszystkim Jarredzie Vando Vanderbilcie. To właśnie przesuniecie go na rezerwę, zdaniem opinii publicznej, doprowadziło do tego, że defensywa Lakers została uzależniona od obecności Davisa. Były gracz ,,Leśnych Wilków” wrócił do gry po kontuzji dopiero w grudniu, grając w 14 spotkaniach, w tym w pięciu jako starter. Jest to absurdalna statystyka, biorąc pod uwagę to, jaką formę prezentował w zeszłym sezonie, aktywnie broniąc na obwodzie.

Koniec fazy pucharowej był dla Vanderbilta koszmarny, ale w sezonie regularnym był pierwszą opcją w układance Hama. Był jedenastym najlepiej zbierającym silnym skrzydłowym w lidze z dorobkiem 7,5 zbiórki, plasując się przed Draymondem Greenem, Paolo Banchero, Jarenem Jacksonem Jr, a także Zionem Williamsem oraz Kevinem Durantem. Jako skrzydłowy notował także średnio jeden przechwyt na spotkanie zostając szóstym najlepszym graczem na tej pozycji. Nie jest niczym dziwnym, że kibice ,,Jeziorowców” mają pretensje do trenera, o posadzenie Vando na ławce.

Darvin Ham oczywiście ma prawo twierdzić, że za tą decyzją idzie chęć wzmocnienia ofensywy Lakers. Taurean Prince w poprzednich sezonach notował prawie 40% skuteczności zza łuku zdobywając półtora trójki na mecz, podczas, gdy Vanderbilt miał niewiele ponad 30% skuteczności stojąc niemal na równi z Anthonym Davisem w rzutach trzy punktowych. Trener najwidoczniej uznał, że posiadanie dwóch tak defensywnie usposobionych graczy w dodatku nieskutecznych zza linii, w wyjściowej piątce jest niepotrzebnych. Problem w tym, że wygrywanie to też powroty pod kosz i gra w defensywie, a w tym Vanderbilt bił na głowę Prince’a. Tymczasem Ham nie zawsze decydował się na zmiany w odpowiednim momencie, zamiast wprowadzać Jarreda decydował się na pozostawienie zmęczonego i bezproduktywnego po obu stronach parkietu Prince’a.

Austin Reaves vs Darvin Ham

Kolejną sprawą, która dzieli ekspertów i kibiców Lakers jest decyzja o zdegradowaniu młodziutkiej gwiazdy Austina Reavesa do poziomu rezerwowego. Konflikt między graczem, a trenerem nie jest oficjalnie potwierdzony, lecz wielu ludzi ze środowiska dostrzega pewne rozbieżności, co do decyzji Hama a oczekiwań Reavesa, który po świetnych play-offach, idąc drogą Vando znalazł się na czarnej liście szkoleniowca.

Argumentów za tą zmianą jest bardzo wiele. Jednym z nich ma być słaba forma zawodnika w defensywie, nie gwarantująca jakościowego krycia rywali. Przeczą temu jednak trzecie najlepsze statystyki w tym elemencie, według obliczeń ESPN. Przeciwnicy Hama twierdzą natomiast, że trener sam jest sobie winny wystawiając na pozycji rozgrywającego dwóch rzucających obrońców – Austina z D’Angelo Russelem, nie biorąc pod uwagę tego, że skrajny atak nie rozwiąże problemy radzenia sobie pod własnym koszem. Trenera w podcaście ,,Hoops Tonight” skrytykował m.in. Jason Timpf, który obwinia trenera o brak zrozumienia podstaw gry w obronie. Stwierdził, że w koszykówce ciężar prowadzenia ofensywy powinni brać na siebie gracze słabsi w defensywie, gdyż wtedy nie posiadający piłki gracze na obwodzie, bliżsi swojej połowy, będąc dobrymi obrońcami, mogliby łatwiej odbudowywać defensywę dzięki słabszym powrotom.

Timpf w tej samej rozmowie z Jovanem Buhą podzielił się jeszcze jednym spostrzeżeniem:

Jak to się dzieje, że dwa miejsca niezajęte przez pewnych graczy do gry przejmują słabi koszykarze? Tego właśnie nie rozumiem. Reaves miał w tym roku pewne ograniczenia w obronie i nie ma wątpliwości, że rywale byli bardziej świadomi tego w atakowaniu go, ale również bez cienia wątpliwości stwierdzam, że całkowity wpływ Austina po obu stronach parkietu znacznie przewyższył cokolwiek, co wnieśli na parkiet Cam Reddish i Jarred Vanderbilt, więc nie ma żadnego logicznego powodu, aby ustawiać skład bez Reavesa jako ten wyjściowy (…).

Nie da się odnaleźć jednoznacznej odpowiedzi na to, czy między Panami trwa konflikt. Austin Reaves wydaje się być po prostu ofiarą kolejnych ruchów swojego szkoleniowca, który w zmianach wydaje się działać absurdalnie.

Popisy punktowe, liczne highlightsy i buzzer-beatery nie wystarczyły, by Reaves w kolejnym sezonie był pewny swojego miejsca w zespole; źródło: sportsknot.com

,,Something’s missing”

Mecz z Miami Heat zdaniem wielu był dość oczywistym przykładem upadku całej drużyny. Nawet tak oddany Lakersom człowiek, jak James Worthy, nie szczędził gorzkich słów:

Czegoś brakuje, nie wiem co to jest. Mają talent, ale trzeba mieć też odpowiednią mentalność. Nie ma tam żadnej walki, nie ma ognia. Mają LeBrona, mają „AD” i wiesz, że to jest fajne. Reaves gra twardo… ale czegoś tam brakuje. Mam nadzieję, że to nie jest instynkt zabójcy, bo jeśli tak to mają poważny problem.

W tym samym studiu ,,Spectrum SportsNet” po meczu, gwieździe showtime wtórował także inny z wybitnych graczy, Robert Horry, podkreślając fundamentalne braki w samej motywacji do gry po stronie ,,Jeziorowców”:

Nie widziałem nikogo w ich drużynie, kto próbowałby krzyczeć na swoich kolegów, mówiącego, że musimy się podnieść. To wyglądało tak, jakby mówili: jesteśmy u siebie i nie obchodzi nas wygrana. (…)

Załamanie, bezradność i obojętność. Czy taka sytuacja miała już wcześniej miejsce w obozie Lakers? Wygląda na to, że drużyna wraca do punktu wyjścia sprzed roku i podobnie jak wtedy, tak i dziś nie ma nawet ochoty kryć swojej dezaprobaty wobec słabego poziomu gry i samego szkoleniowca.

Od feralnej rywalizacji z Bostonem zespół z LA popadł w głęboki kryzys, którego nie są w stanie wyjaśnić najważniejsi analitycy ze świata NBA. Część dziennikarzy podkreśla, że pogłoski o pozbyciu się Hama wpasowują się w myśli „łatwiej jest zwolnić jednego człowieka niż całą drużynę”, jednak po prawdzie poza beznadziejną formą strzelecką „D’Lo” trudno stan ten uznać za winę zawodników. Zwalnianie trenerów i przerzucania odpowiedzialności na jednego człowieka za porażki często nie jest odbierane, jako coś słusznego bądź sprawiedliwego, jednak u kogo innego szukać obecnie winy za chaos w rotacjach, odstawienie niedawnych gwiazd na ławkę i słabnący ogień w sercach graczy?

Michał Korek

***

Po więcej ciekawych tekstów ze świata sportu zapraszamy tutaj –> Planeta Sportu