Impact Festival – Potężny Tool

 

Na tegoroczny Impact Festival w Krakowie czekało wielu fanów cięższego grania. Festiwal w przeszłości zapraszał wiele legendarnych kapel – występowali na nim m.in. Ozzy Osbourne, System of a Down, Linkin Park, Aerosmith, Black Sabbath, Red Hot Chili PeppersRammsteinSlayer. W tym roku nie było inaczej. Od momentu zapowiedzi zespołów, które zagrają dla polskiej publiczności, narastało napięcie związane z oczekiwaniem. Wszystko to za sprawą dwóch potęg muzycznych, czyli Alice in Chains oraz Tool. Bilety wyprzedały się w okamgnieniu, a Tauron Arena była wypełniona po brzegi. Dla wielu wielbicieli (w tym dla mnie) to wydarzenie miało wyjątkowy wymiar, albowiem taki line-up przyprawia o wypieki na twarzy i jest niezwykłą okazją do zobaczenia na żywo swoich muzycznych inspiracji, które na co dzień możemy podziwiać jedynie z domu. Około dwudziestotysięczna publika gromadziła się w upalny dzień, 11 czerwca, pod miejscem koncertu w koszulkach swoich ulubieńców, którzy mieli dla nich zaraz wystąpić. Można było wyczuć, że to Tool jest w ten dzień dla ludzi uważany za najważniejszy punkt wieczoru, z resztą nic dziwnego. Powrót takiego zespołu budzi niemałe emocje. To, co wydarzyło się w ten wieczór, przerosło moje oczekiwania.

Impact Festival rozpoczął zespół Black Rebel Motorcycle Club, ale trzeba przyznać, że przypadła im niewdzięczna rola grania przed takimi potęgami. Mimo że zespół jest istotnym elementem dla muzyki rockowej XXI wieku, to przypuszczam, że odbiór tego koncertu byłby o wiele lepszy, gdyby występowali oddzielnie od Alice in Chains i Toola, bo ciężko jednak z nimi konkurować. Publiczność dopiero zaczynała się gromadzić, ale zespół został i tak przez nią dobrze przyjęty. 

Alice in Chains zaprezentowało się zgodnie z oczekiwaniami. Zespół zagrał swoje największe przeboje, takie jak: Down in a Hole, Man in the Box lub We Die Young. Pojawiły się także dwie piosenki z albumu, który został wydany w zeszłym roku, czyli Rainier Fog i były to jedyne kawałki wydane po śmierci wokalisty Layne’a Staley’a. Jeśli miałbym cokolwiek wspomnieć o „nowym” wokaliście, to muszę mówić w samych superlatywach. William Duvall znakomicie wkomponował się w zespół, a jego głos idealnie nawiązuje do złotych lat dziewięćdziesiątych. Ciężko jednak nazywać go wokalistą nowym, ponieważ warto zauważyć, że jest on już w zespole 13 lat. Łapał bardzo dobry kontakt z publiką i było widać, że dobrze czuje się w roli frontmana. Inna kwestia jest taka, że w niektórych, bardzo nostalgicznych piosenkach po prostu brakuje zmarłego Staley’a i robi się przykro na myśl o jego śmierci. Jego głos w słynnych, powolnych balladach zawsze przyprawiał o dreszcze na skórze. Mimo to Duvall chyba jest idealną osobą, która mogła go zastąpić. Gitary brzmiały tak samo cudownie jak zawsze i chwytały za serducho. Publika wydawała się być pobudzona, pod sceną mnóstwo ludzi skakało i szalało. Była to solidna dawka ciężkiego grania.

Jest wiele głosów niezadowolenia w związku z nagłośnieniem koncertu i muszę przyznać, że w tym przypadku mogło to wypaść lepiej. Były momenty, gdzie wokal zlewał się z całą resztą i ciężko było usłyszeć wyraźnie słowa utworów. Bardzo dużo ludzi twierdzi, że cały festiwal był koszmarny pod tym względem, ale opinie są na tyle podzielone, że wydaje się to być jedynie sprawą akustyki, a ludzie, którzy zajmowali miejsca w bocznych sektorach areny, mogą czuć się niestety poszkodowani. Ja prawdopodobnie miałem to szczęście, że nagłośnienie nie zepsuło mi tego ważnego przeżycia, a w przypadku Toola byłem oszołomiony potęgą brzmienia. Tak jak przy Alice in Chains słyszałem niedociągnięcia techniczne, tak przy koncercie Toolaa pojechałem do domu z przekonaniem, że był to ich najlepiej nagłośniony koncert, na jakim miałem okazję być. 

Ogrom i ranga brzmienia trafiła w moje bębenki już przy pierwszym utworze amerykańskiej grupy. Wtedy to właśnie zespół zagrał znany numer Ænema. Starcie tych niezwykłych gitar i kolosalność rozmachu dźwięku z moim mózgiem, momentalnie sprawiło, że rozbudziłem się niczym po zastrzyku z kilku kilogramów adrenaliny. Tool porwał publiczność od samego początku. Czuć było podekscytowanie, unoszące się w powietrzu Tauron Areny. Dobrana setlista składała się z największych klasyków, a fakt, że zespół nie robił przerw między utworami i potrafił zahipnotyzować swoim graniem, sprawiał, że one wszystkie zlewały się w jeden, genialny wykon. Lider grupy, Maynard James Keenan przez cały koncert stał z tyłu sceny, tuż przy perkusji i nie zwracał na siebie uwagi. Uwagę zwracał za to jego niesamowity wokal i to się liczy najbardziej. Po utworach takich jak The Pot lub Parabol, Parabola przyszedł czas na zaprezentowanie dwóch numerów z nadchodzącej płyty. Descending oraz Invincible sprawiły, że szaleństwo pod sceną i energiczne machanie głowami na trybunach nagle ustały. Wszyscy zgromadzeni zaczęli wnikliwie patrzeć i przysłuchiwać się tym długim kompozycjom. Był to stan takiego transu, że mrugnięcie spowodowałoby utratę koncentracji. Brzmi to, jak hiperbola, ale na moim sektorze, gdzie jak wspomniałem, nagłośnienie było w porządku i dźwięki rozchodziły się dookoła głowy, każdy był po prostu zahipnotyzowany. Warto dodać, że koncertowi towarzyszyła już znamienna dla zespołu oprawa wizualna. Tajemnicze i mroczne animacje wyświetlane na ekranie, lasery i światła dodatkowo mnożyły oczarowanie i zdumienie. Te dwa numery przyniosły niezwykły efekt, którego nie zapomnę do końca życia i jestem strasznie ciekaw, jak będą one brzmiały na nadchodzącym albumie. Zaraz po tym mieliśmy okazję posłuchać solówki perkusyjnej oraz dalszej części koncertu. IntoleranceJambi, Forty Six & 2, Vicarious i zamykający Stinkfist. Bardzo widowiskowy i świetny muzycznie koncert został zamknięty tak długimi brawami, że największe legendy i weterani sceny mogliby pozazdrościć. Moje zafascynowanie tym zespołem jeszcze urosło i z niecierpliwością czekam na nową płytę, której premiera została zapowiedziana na 30 sierpnia. Jestem przekonany, że po 13 latach czekania, album nie zawiedzie fanów i mam nadzieję, że tym razem nie będziemy musieli czekać 12 lat aż Tool pojawi się w naszym kraju. 

Impact Festival był niezapomnianym doświadczeniem, gdzie miałem okazję podziwiać moich ulubionych muzyków. Alice in Chains z pewnością mnie nie zawiodło, ale to Tool sprawił, że utwierdzam się z myślą, że byłem na najlepszym koncercie w moim życiu. Jestem ciekaw, kto wystąpi w przyszłym roku, ponieważ spodziewać możemy się kolejnych zespołów- gigantów.