Ethno Port – pocztówki z muzycznych podróży

Festiwal, który odbył się w Poznaniu w dniach od 13 do 16 czerwca był nie tylko niezwykłym wydarzeniem muzycznym, ale też świetną okazją by mimo szalejącej sesji choć na chwilę odbyć egzotyczne podróże pod banderą Ethno Portu.

Z koncertowych eskapad, które udało nam się odbyć, przesyłamy wam muzyczne pocztówki. To z nich dowiecie się o miejscach, w które nas przeniosły, atmosferze jaka panował na koncertowym pokładzie, a przede wszystkim o niepospolitej muzyce – która powinna popłynąć przez uszy, do serca i duszy…

Nasz port znajduje się w CK Zamek. Udajemy się do pierwszego doku – Sali Wielkiej – by z zespołem Baul Meets Saz rozpocząć przygodę z muzką Ethno!

POCZTÓWKA #1 BAUL MEETS SAZ  ~KF

Zawsze twierdziłam, że te najbardziej odległe podróże są najbardziej pociągające i tym razem się nie pomyliłam.  Trio z Indii i Turcji – Baul Meets Saz otworzyło poznański festiwal Ethnoport i zafundowało festiwalowiczom prawdziwą orientalną wycieczkę muzyczną. Występ zespołu poprzedzony został krótką opowieścią na temat ruchu Baulów i ich stylu życia (Baulowie to głównie mieszkańcy Bengalu zachodniego, żyjący według specyficznego katalogu zasad życiowych i religijnych). Podczas koncertu sami muzycy stwierdzili, iż „kultura Baul nie może być zrozumiana, Baulem się rodzi”. Cały występ wypełniony był nie tylko wyjątkową religijną, wręcz mistyczną atmosferą, ale też niesamowitymi i niespotykanymi dźwiękami, wydawanymi przez takie instrumenty jak Dotara. Muszę zwrócić uwagę na gitarzystę zespołu – Emre Gültekina, który stworzył prawdziwe dzieło muzyczne za pomocą tylko dwustrunowego instrumentu – lutni Saz. Minimalizm towarzyszył również sekcji rytmicznej, tworzył ją bowiem najmniejszy instrument perkusyjny jakie wydziały moje oczy. Sanoy Khyapa zaczarował publiczność mimo to, a nawet wykonał specjalne solo. Jeśli myślicie, że wielkość znaczy jakość, to bardzo się mylicie. Już w zapowiedzi tego koncertu wspomniałam o prawdziwym klejnocie tego trio, a mianowicie wokalistce Malabice Brahma. Nie zawiodła mnie i przy pierwszym utworze, po krótkim melancholijnym wstępie gitary, jej głos wypełnił całą salę. Czuć z niego siłę, emocje, ale to co głównie przyciąga, to niespotykany w europie styl śpiewu i używania przepony. Wokal Malabiki naprawdę pozwalał poczuć to czego nie rozumiemy, bo przecież nikt z nas nie mówi w języku bengalskim. Sami muzycy zaznaczali „muzyka jest naszym językiem”. Faktycznie niczego więcej nie było mi trzeba, muzycy przed większością utworów wprowadzali słuchaczy w tradycję i kulturę Baulów. Dzięki temu wiem, że utwór, „Namaz” opowiada o szczególnej i niespotykanej relacji Baulów z Bogiem. Malabika ujęła ją jako „filozofię życia”, wszyscy muzycy stwierdzili, iż „czasem powtarzalność i nuda nie jest wyjściem, dlatego traktują Boga jak kochanka”. W obecnych czasach kryzysu autentyczności, Baul Meets Saz pokazali siebie, swoją kulturę i tradycję, nie ukrywali  niczego i nie dostosowali się do zachodnich standardów. Dzieło sztuki zostało połączone na tym koncercie z hasłem tolerancji i szacunku do tradycji.

POCZTÓWKA #2 – KAPELA BRODÓW

Ta podróż, mimo że geograficznie nieodległa, to jednak przenosi nas do zupełnie innego świata. Świata, który chyba już nigdzie nie istnieje. Tym razem płyniemy w górę rzeki, wsiadamy na wóz, który grzęznąc w piaskach zabrał nas do serca polskiej wsi. Usiądźmy więc pod strzechą, oprzyjmy się o ciepłe sosnowe bale i posłuchajmy w jakim rytmie kiedyś toczyło się życie. Miejmy tylko uszy szeroko otwarte, bo tu muzyka jest dosłownie wszędzie – słychać dziewczynę, która przepięknym głosem umila sobie (i innym) męczącą pracę, słychać jak z izby wydostają się tony rodzinnego muzykowania, słychać dochodzące z karczmy rytmiczne dźwięki mazurków i oberów, słychać „set” pieśni pogrzebowych grany w malutkim drewnianym kościele, słychać też nieszczęśliwe zakochanych, którzy szukają ukojenia w muzyce.

Wszystko to mogło się wydarzyć w niespełna półtoragodzinnym występie Kapeli Brodów, która podczas swojego ponad 30-letniego grania muzyki tradycyjnej zdążyła już zapuścić nie lada brodę, rozpoznawalną nie tylko w środowisku wiejskich muzykantów. W czasie koncertu  na Zamkowym Dziedzińcu udowodnili poznańskiej publiczności, że grają jak nut (a nawet czasem nie są im już potrzebne!), a w swojej szerokiej twórczości posiadają kompozycje i grane w XVII wieku na dworach, i te które słyszało się w kościołach podczas czuwania nad trumną (cały „set” pieśni pogrzebowych). Choć do tych najbardziej żywiołowo odbieranych przez publiczność należały, bez wątpienia, skoczne Polki, Obertasy, Mazury, które porywały publiczność do tańca. Do mniej porywających (tanecznie, oczywiście) należały na pewno chodzone czy polonezy, na czele z kompozycją „Biegam z rana zmordowana” – co oczywiście jest staropolską kolędą – jakże chłodzącą w gorące czerwcowe popołudnie. Hej!

Dobra Rada: Wszystkim niezaznajomionym z polską muzyką tradycyjną, polecam wybrać się pewnego razu na koncert, by spróbować swoich sił w tańcach. Okazuje się, że te rytmy, tak uniwersalne, poruszą nawet najbardziej znieruchomiałe słowiańskie nogi! Najbliższa okazja pewnie na Noc Kupały. Strzeżcie się jednak stylizowanych zespołów pieśni i tańca – ich interpretacje mogą mocno wykoślawić obraz tej jakże niezwykłej muzyki. Bo jeśli muzyka tradycyjna, to najlepiej in crudo!

POCZTÓWKA #3 – SOFIANE SAIDI & MAZALDA

Tę wyprawę zaczynamy niepozornie siedząc w piątkowe popołudnie na trawniku przed zamkiem. Tylko nieliczni fani zdają sobie sprawę, że Sofiane Saidi, który zaraz pojawi się na scenie, to nie tylko książę muzyki rai, ale w swoim muzycznym życiorysie ma już świetny występ na płycie „Musique de France” popularnej we Francji grupy ACID ARAB. Tymczasem z dźwiękami które przypływają do nas ze sceny, zabierają nas, a zaszalejmy, do Oranu! By raz zakażeni muzyką rai, nie móc się od niej nigdy uwolnić.

Wyszliśmy z zatłoczonego portu, by dostać się na wylotówkę prowadzącą do Algieru. Ustawiamy się w zatoczce, dopiero co wystawiamy kciuka i od razu zatrzymuje się przed nami stary, pożółkły od rdzy Transit. Taki, w którym sprawne są tylko głośniki w trybie maksymalnej głośności. Gdy kierowca rozpędza ten wehikuł, to 120 na godzinę, a obrotomierz wskakuje na czerwone pole. Słyszymy wycie silnika, syntezatorów i wiatru wpadającego przez otwarte okna. Kierowca, obok którego siedzimy, zaczyna głośno śpiewać po arabsku, pukając rytmicznie w kierownicę i bujając się z całym autem w rytmy, które skądś znamy – to mieszanka tradycyjnych pieśni (je znamy mniej) z jazzem, funkiem i muzyką dyskotekową. Kierowca oczywiście mówi tylko po francusku, ale to nie ma znaczenia, gdy okazuje się że zostaliśmy podstępnie porwani do tańca i komunikujemy się tylko gestem.

Cały koncert, na który wstęp kosztował tylko 2 zł, był wydarzeniem, które należało do jednych z najlepszych na tegorocznej edycji Festiwalu Ethno Port. Spotkanie z muzyka rai na żywo, jest przeżyciem nie do zastąpienia, bo nawet najlepsza płyta i profesjonalne nagłośnienie nie zapewni takiej atmosfery, odkrywającej, że tak z pozoru odległa kulturowa estetyka buja poznaniakami w każdym wieku – od dzieci, przez młodzież i studentów, po pary emerytów i rencistów! Co to był za wieczór! Choć były to tylko 2 godziny muzyki rai, to wydawało się, jakbym nie mógł bez niej już nigdy normalnie egzystować. Mimo, że nie rozumiałem prawie żadnych słów płynących ze sceny (oprócz: Merci i Jaalaa!) to kontakt artysty z publicznością, był niewątpliwie lepszy niż za pomocą mowy.

POCZTÓWKA #4 – THE COMO MAMAS

By dotrzeć do miejscowości Como w Stanach Zjednoczonych podczas naszego muzycznego rejsu, musieliśmy w światowej stolicy Bluesa – Nowym Orleanie, przesiąść się do parowca płynącego w górę Missisipi. Samo Como nie wyróżnia się ona na pierwszy rzut oka niczym specjalnym. Ot, zwykłe miasteczko położone w Dolinie Missisipi nieopodal Memphis. Na wjeździe stacja benzynowa, nieopodal mała biblioteka, 4 bary z burgerami, stekami i grillem, trochę dalej niepozorny James Hotel i market typu „wszystko za 5 złotych”. Ale wystarczy wytężyć słuch, by przekonać się, że w jednym z 3 kościołów coś gra, a nawet śpiewa. To Easter, Angeli i Delli – znane jako THE COMO MAMAS.

Gdy pomalutku te trzy starsze panie wchodziły po schodkach na scenę, poznańską publiczność zebraną tłumnie na dziedzińcu Zamku, ogarnęło istne szaleństwo. Ogłuszające brawa, salwy okrzyków, przeciągłe świsty nieprzerwanie z każdą kolejną pieśnią przybierały na sile. Nie można się jednak temu dziwić, bo moc drzemiąca w głosach Mam z Como z pewnością dałaby radę przenieść nie jedną górę. One same na pytanie skąd czerpią siłę do tak porywających występów unoszę wzrok do góry i palcem wskazują niebo. Trudno z tym polemizować, bo piątkowy występ nie był tylko zwykłym koncertem, ale też świadectwem wiary. Czemu? Niech świadczą o tym słowa:

Policz swoje błogosławieństwa
i zobacz co Pan zdziałał

Poza artystkami nie można też pominąć obecnych na scenie dwóch muzyków, którzy z pomocą perkusji i gitary, pozwolili usłyszeć jak gra się bluesa na wschodnim wybrzeżu. Ubrani we flanelowe koszule w kratę: perkusista w niebieską, ze słomianym kapeluszem o wąskim rondzie na głowie, a gitarzysta w rozpiętą czerwoną z białym podkoszulkiem i jeansami. Wyrazy ich twarzy wskazywały jednak, że przyzwyczaili się do zstępującego Ducha Świętego, wspomnianego przez wokalistkę albo nie robiło to już na nich takiego wrażenia, jak na publiczności. Trwający prawie dwie godziny koncert, przeplatany różnymi historiami z religijnych przeżyć artystek, zakończyła dobra nowina – już w przyszłym roku ukaże się ich najnowsza płyta. Jestem jednak pewien, że jak dobra by ona nie była, nigdy nie będzie się mogła równać ze spotkaniem tego trio na żywo, czego wszystkim życzę!

ZAPISKI Z PORTU

Festiwalu, rzecz to jasna, nie tworzą same koncerty. Wśród wielu wydarzeń towarzyszących każdy odnaleźć mógł coś dla siebie, niezależnie od wieku. Funkcjonowała bardzo bogata oferta Małego Ethno dla najmłodszych. Dla nie co starszych w Kinie Pałacowym, zarówno w sobotę i niedzielę miały miejsce projekcje filmowe, a także spotkania tematyczne.

POCZTÓWKA #5 – NOORAN SISTERS

Jeśli kiedykolwiek zgubiliście się wśród zatłoczonych uliczek Kalkuty i przez przypadek trafiliście do czyjegoś mieszkania, w którym czuliście się jeszcze bardziej zagubieni, to prawdopodobnie musieli być krewni sióstr NOORAN. Ich śpiew i muzyczna estetyka jest daleka od dźwięków, do jakiś przyzwyczailiśmy się w Europie. Ta muzyczna podróż mogła być uznana za jedną z najbardziej egzotycznych, jeśli zrozumiemy, że ogarnięcie bogactwa kultury indyjskiej jest niemożliwe. Często tak, jak w przepełnionym mieście, łatwo zatracić poczucie, czy to co słyszymy (widzimy) jest pomysłem oryginalnym i godnym uwagi, czy już lekko śmieszącym kiczem. Trudno mi więc odnieść się do występu NOORAN SISTERS i ich zespołu, którego nie miałem okazji oglądać w całości. Przyznam się również, że nie należę do specjalistów zajmujących się indyjską muzyką (jakże to obszerna musi być nauka!), więc moje skojarzenia podczas tego szalonego występu pobiegły w kierunku znanego Dalera Mehdiego i jego przeboju Tunak Tunak Tun. Bo to, co prawdopodobnie może być cechą wspólną dla muzyki hinduskiej, to niesamowita energia, dźwiękowa egzotyka i charakterystyczne śpiewy. Na koniec dodam tylko, że artystki niemal cały koncert spędziły siedząc po turecku na ogromnych poduchach, w przeciwieństwie do publiczności, która z trawy wstała i dwie godzinny niekończących się piosenek spędziła w ekstatycznym tańcu.

POCZTÓWKA #6 – THE GARIFUNA COLLECTIVE ~ KF

Przed nami odległa podróż – bo aż do leżącego w Ameryce Środkowej Belize, by tam na rajskich plażach morza Karaibskiego posłuchać The Garifuna Collective. Co prawda nie możemy zakopać swoich stóp w miękkim i białym pisaku, czy oprzeć się o kokosową palmę, bo to Garifuna Collective przyleciało do nas na poznański Ethnoport. Co to znaczy Garifuna? To określenie grupy etnicznej w Ameryce Środkowej, dosłowne tłumaczenie oznacza Czarni Karaibowie. Garifunowie mają być potomkami afrykańskich niewolników. Jako grupa etniczna stanowią 6% mieszkańców Belize, ale to co ich odróżnia, to wyjątkowe połączenie z dźwiękami. Muzyka Garifuna ukształtowana została przez wpływy karaibskie, afrykańskie, ale też te z samego serca Ameryki Południowej. Mam wrażenie, że właśnie ten niespotykany mix muzyczny spowodował, że koncert Garifuna Collective w Poznaniu został tak pozytywnie odebrany. Zespół zaprezentował utwory z płyty Ayo z 2013 roku, ale też wcześniejsze dzieła z płyty „Umali” i albumu „Watima”. Prócz doznań muzycznych, przedstawili także tradycyjne ludowe tańce. Członkowie bawili się równie dobrze jak widownia i to chyba cieszy mnie najbardziej. Chemia między słuchaczami a zespołem była niesamowita, wokalista zachęcał publiczność do śpiewu i tańca. Przy otwarciu Ethnoportu organizatorzy festiwalu zwracali uwagę na szczególnie przyjazną, tolerancyjną i łączącą ludzi atmosferę tego wydarzenia. Koncert The Garifuna Collective z pewnością łączył ludzi i sprawił, że zapomnieli oni o codziennych zmartwieniach i troskach. Cała publiczność śpiewała „Singe Merua aye singe merua”, co oznacza, jak się dowiedziałam, „śpiewaj o magicznym miejscu”. Fakt, było magicznie, muzyka rozbrzmiewała w Sali Wielkiej poznańskiego Zamku przez wyśmienite półtorej godziny, a widownia i tak prosiła o bisy. Jeśli was nie było to straciliście dużo zabawy, ale możecie zawsze to narobić i posłuchać jednego z utworów Garifuna Collective, ja polecam „Mongulu” z płyty „Ayo”!

POCZTÓWKA #7 – LANKUM

Jeśli zespół z Irlandii, to z Ethno Portu wypływamy ogromną galerą. Od razu lądujemy głęboko pod pokładem i rozpoczynamy miarową pracę ciężkim wiosłem, wśród tęsknego śpiewu innych szczurów lądowych. Gdy pierwszy raz wychodzimy na ląd, uszom naszym ukazuje się spowity mgłą dubliński port. Pierwsze kroki kierujemy to portowej tawerny, gdzie pomiędzy łykami irlandzkiej whisky i ciemnego Guinnessa, słuchamy fascynującej opowieści o Zielnej Wyspie w wykonaniu młodego kwartetu Lankum.

 „To jedyny słoneczny dzień w roku” – takimi słowami powitali poznańską publiczność zebraną na dziedzińcu muzycy pochodzący z Dublina. Mieli rację, bo ich muzyka nie należy do gatunku piosenek wesołych jak szczypiorek na wiosnę. Raczej zmusza do refleksji, choć przy tym potrafi rozśmieszyć lekko ironicznym, wyspiarskim poczuciem humoru.
Z charakterystycznym irlandzkim brzmieniem spotkał się niemal każdy, przy różnych okazjach – czy to święta św. Patryka, czy przesiadując wieczorami w Irish Pubie. Jednak wśród mnogości artystów stylizujących się na irlandzkich, łatwo się zagubić i nigdy nie trafić na prawdziwy irlandzki folk. Niedzielny koncert Lankum był okazją, by usłyszeć tą muzykę w ekscytującym wykonaniu jednego z najlepszych zespołów prezentujących tradycyjną muzykę irlandzką we współczesnych interpretacjach. Połączenie skrzypiec, cynkowego gwizdka, harmonii, akordeonu, gitary i irlandzkich dud z przejmującym śpiewem, niebanalnymi tekstami i żartem to mieszanka, która oczarowała wszystkich (na czele z piszącym te słowa) spędzających niedzielne popołudnie na Zamku. Godnym odnotowania jest fakt, że Daragh – brat Lynch tworzący kwartet, jedną z piosenek zadedykował mającemu obecnie trudności poznańskiemu squatowi, wykrzykując hasło: ROZBRAT ZOSTAJE!
Wszystkim, zarówno wybitnym znawcom i krytykom irlandzkiemu folku, jak i tym, co nigdy „tego” nie czuli polecam, z pełną odpowiedzialnością, ostatnie dwie płyty wydane kolejno w latach 2015 i 2017 roku – z tytułowym „Cold Old Fire” i „What Will We Do When We Have No Money” (z dedykacją dla studentów) pochodzące z krążka „Between the Earth and Sky”. Dla każdego, kto przegapił poznański występ Lankum istnieje promyk nadziei, bowiem już 28 czerwca pojawią się na legendarnym festiwalu Glastonbury!

 

POCZTÓWKA #8 – LINA BABILONIA Y SON ANCESTROS

To koncert, który do momentu rozpoczęcia występu pozostawał dla mnie dużą zagadką. To, że Lina Babilonia  i grupa Son Ancestros pochodzi z Kolumbii było wystarczającą zapowiedzią ciekawego wydarzenia muzycznego, a dźwięki dostępne w internecie nie rysowały jasnego obrazu co może się wydarzyć od godziny 18 na Sali Wielkiej w ostatni dzień festiwalowego święta.
Wyjątkowo tu nie trzeba było zamykać oczu nawet na chwilę, by przenieść się do prowincji Bolivar leżącej nieopodal stolicy Kolumbii – skąd pochodzą muzycy. Niezwykłe latynoskie suknie wokalistek, które czarowały ciepłymi kolorami, a w tańcu zamieniały tancerkę w unoszącą się lekko ponad ziemią istotę. Son Ancestros w czarno-białych kapeluszach o szerokim rondzie zadbali o rytmy – posługując się przy tym tylko bębnami, przypominającymi te tradycyjne afrykańskie instrumenty, i dwoma grzechotkami. Ich improwizacje wprawiły momentalnie w taneczny trans wszystkich, którzy znaleźli się tylko w zasięgu fal dźwiękowych (poza przygotowanymi na to panami z ochrony) i gdyby ktoś kazał mi to do czegoś porównać, to rzekłbym że: szaleństwo, wciągające rytmy, ginące poczucie czasu i ogromne zaskoczenie można przeżyć tylko czytając znakomite opowiadania Marqueza!
Tutaj dla nieobecnych nie mam pocieszenia. Takie koncerty zdarzyć się mogą tylko na Ethno Porcie (albo w powieściach kolumbijskiego Noblisty).

POCZTÓWKA #9 – EVRITIKI ZYGIA

Słońce powoli chowa się za horyzontem, na niebie pojawi się księżyc i pierwsze gwiazdy. Z okolicznych drzew, krzewów i traw zaczynają dobiegać pierwsze dźwięki cykad. Ciepłe południowe powietrze o intensywnym zapachu makii zaczyna lekko wibrować. To dudy i flet kavla przy akompaniamencie liry, zapowiadają kończące się już 12 dionizja muzyki ethno w Poznaniu.

Evritiki Zygia zabierają nas do północno-wschodniej Grecji, by zaprezentować tradycyjną muzykę płynącą w żyznych dolinach Tracji. Zebrana na zamkowym trawniku publiczność, może poczuć się jak na prawdziwym przyjęciu urządzanym w oliwnym gaju. Zmęczeni siedzą i wsłuchują się w pieśni o radościach i smutkach pasterskiego życia w Ewros, a taneczne rytmy zachęcają, by jeszcze przez kilka chwil zapomnieć o otaczającym nas świecie, chwycić się za barki i przy akompaniamencie szalonych dud i dużego bębna davul oddać duszę muzyce.

NA DO UŁYSZENIA

Trwający tych kilka długich czerwcowych dni festiwal Ethno Port pozwolił nam tuż przed wakacjami przenieść się w najróżniejsze regiony świata. Niech przesłanie będące mottem festiwalu  – „Wsłuchaj się w świat” –  nie opuszcza nas wraz z ostatnim koncertem i oklaskami, lecz towarzyszy nam też w letnich podróżach. Bo gdziekolwiek nas one zaprowadzą, jednego możemy być pewni – dźwięki, które tam spotkamy, pokażą nam świat niezwykły i wielobarwny – dokładnie taki jaki spotkaliśmy na 13. Ethno Porcie.

Katarzyna Frątczak i Tymon Pastucha