Mistrzostwa dekady – podsumowanie Worlds 2022

Kolejny rok League of Legends dobiega końca, a wraz z nim oprócz widma nowego sezonu i ostatnich desperackich prób podniesienia swojej rangi nadszedł oczywiście czas na święto każdego fana e-sportu, czyli Mistrzostwa Świata 2022. Jak więc wypadła tegoroczna edycja turnieju?

DRX
Źródło: Riot Games

W play-inach bez zmian

Gospodarzem zmagań została Ameryka Północna, co Riot Games ogłosiło już
w sierpniu 2020 roku. Faza play-in, która rozpoczęła się 29 października, przebiegła w zasadzie bez większych zaskoczeń. Drużyny z tak zwanych „regionów dzikiej karty” (mniejszych lig o niższym poziomie) w większości upadały w starciu z ekipami z Europy, Korei Południowej czy Chin. Aczkolwiek, mimo widocznej dysproporcji w poziomie gry należy wspomnieć o dwóch wyróżniających się zespołach z pomniejszych regionów. Mowa o brazylijskim LOUD oraz japońskim DFM. Brazylijczycy rozpalili publikę w Mexico City zwycięstwem przeciwko europejskiemu Fnatic. Natomiast zawodnicy z kraju kwitnącej wiśni rozprawili się z amerykańskim Evil Geniuses. Jednak te pojedyncze zwycięstwa nie były w stanie zapewnić im awansu do fazy grupowej turnieju. DFM pokonało LOUD wynikiem 3-1 w pierwszym meczu o awans, jednak ostatecznie sami również polegli w starciu z chińskim RNG.

Dla fanów LEC ta część turnieju była słodko-gorzkim doświadczeniem. Z jednej strony Fnatic, dzięki osiągnięciu pierwszego miejsca w swojej play-inowej grupie zostało wysłane prosto do main stage’u omijając mecze kwalifikacyjne. Z drugiej, MAD Lions w tych właśnie meczach doznało upokarzającej porażki ze strony wspomnianych wcześniej Evil Geniuses i zakończyło swoją krótką przygodę z tegorocznymi Mistrzostwami. Ostatecznie do najlepszych drużyn czekających w fazie grupowej dołączyli: europejskie Fnatic, amerykańskie Evil Geniuses, chińskie Royal Never Give Up oraz koreańskie DRX, które w porównaniu ze swoją prezencją na poziomie regionalnym (byli ostatnim reprezentantem Korei na turnieju) zaczęło grać niezwykle skutecznie.

Dominacja Wschodu w grupach

Tegoroczna faza grupowa z pewnością należała do jednej z najciekawszych
w historii turnieju. Wśród zakwalifikowanych ekip znaleźli się mistrzowie świata
z poprzednich lat;  koreańskie GenG (2017 – wtedy jeszcze jako SSG),
DK (2020 – wówczas pod nazwą DWG) oraz legendarne wręcz T1 (2013, 2015, 2016). Nie zabrakło również zeszłorocznych triumfatorów, czyli chińskiego EDG. Oprócz nich w Nowym Jorku zameldowała się stara europejska gwardia: G2 oraz Fnatic, a także nowi zwycięzcy ligi Starego Kontynentu – Rogue.  Ostatecznie, po dołączeniu drużyn z play-inów, grupy prezentowały się
w następujący sposób:

Źródło: https://twitter.com/lolesports/status/1577464631400230912/photo/1

Zmagania fazy grupowej rozpoczęły się 7 października od potyczki Cloud 9 przeciwko Fnatic. Z tego dość  wyrównanego starcia zwycięsko wyszli Europejczycy, a to głównie za sprawą niezwykłej koordynacji w kluczowych walkach drużynowych. Drugi dzień rozgrywek był z pewnością najbardziej emocjonującym dla fanów ekip ze Starego Kontynentu. Najpierw Rogue, dzięki niesamowitym zagraniom ich zawodników z dolnej oraz górnej alei, pokonało DRX. Następnie G2 dominując na każdym froncie rozprawiło się z EG. Na zakończenie Fnatic zaskoczyło wszystkich powalając koreańskiego giganta w postaci T1. W następnych dniach do najciekawszych starć doszło w grupie C, kiedy to DRX, a następnie Rogue zwyciężyli przeciwko TES. Starcia te ukazały zarówno niespodziewaną słabość wicemistrzów Chin, jak i solidną formę koreańskiej oraz europejskiej ekipy.  

Mecze rewanżowe zaczęły się dwa dni po zakończeniu pierwszej części fazy grupowej tj. 13 października. Niestety ta połowa zmagań okazała się znacznie mniej owocna dla europejskich drużyn. W grupie A oraz B zarówno Fnatic, jak
i G2 nie wygrały ani jednego meczu. Drużyny te odpadły z turnieju, co z pewnością pozostawiło pewien niesmak w ustach ich fanów. Z kolei Rogue w grupie C zwyciężyło jedynie przeciw wietnamskiemu GAM, ale dzięki wcześniejszym triumfom opuścili grupę. Niestety zrobili to z drugiego miejsca, przegrywając dogrywkę o pierwszą lokatę z DRX. Ostatecznie, pomimo kilku zaskoczeń, z grup wyszli faworyci. Po losowaniu ćwierćfinałowe pary prezentowały się tak:

Źródło: https://twitter.com/lolesports/status/1581827453831766016/photo/1

Szybkie 3-0…

Mecze ćwierćfinałowe, rozgrywane od 20 października rozpoczęły trwającą już do końca turnieju fazę pucharową. Jako pierwsi starli się ze sobą Rogue, czyli ostatnia drużyna Zachodu na tych Mistrzostwach oraz JDG, zwycięzcy chińskiego LPL, przez wielu typowani jako jedni z głównych kandydatów do zdobycia pucharu. Spotkanie zakończyło się wynikiem 3-0 dla mistrzów Chin. Jednak pomimo takiego rezultatu należy wspomnieć, że Rogue stawiało dość zacięty opór i nie była to jednostronna gra. Drugi ćwierćfinał był chyba jednym z najbardziej wyczekiwanych. Dwie legendarne dla swoich regionów organizacje — koreańskie T1 oraz chińskie Royal Never Give Up — stanęły naprzeciw siebie na Summoner’s Rift. Pomimo iż wynik (3-0 dla reprezentantów Korei) sugerowałby łatwą przeprawę, daleko jej było do takiego określenia. Oddaje to chociażby charakter drugiej mapy, która zaczęła się od całkowitej dominacji RNG, by po ponad 40 minutach zakończyć się sukcesem T1.

…i pełne Best of Five

Kolejne starcie ćwierćfinałowe było pojedynkiem dwóch koreańskich ekip, naprzeciw siebie stanęli Damwon Kia oraz aktualni mistrzowie regionu — GenG. Pierwsze dwie mapy należały do regionalnych czempionów, jednak musieli się oni sporo napocić, aby odnieść zwycięstwo. Następne gry miały jednak zgoła inny rezultat. DK postawione przed wizją odpadnięcia z turnieju zmobilizowało wszystkie siły, zwyciężając trzecią oraz czwartą mapę. Ostatecznie jednak na mapie numer pięć to GenG pokazało, dlaczego to właśnie oni są mistrzami Korei i zamknęło serię wynikiem 3-2.

Ostatnim ćwierćfinałem było starcie aktualnych Mistrzów Świata — chińskiego Edward Gaming — z koreańskim DRX, które po wyjściu z grupy wyglądało naprawdę solidnie. EDG zwyciężyło dwie pierwsze mapy, jednak druga był niezwykle wyrównana i dosłownie łut szczęścia przesądził o jej wyniku. Wydawać by się mogło, że zwycięstwo trzeciej mapy i całej serii było tylko formalnością, jednak okazało się, że DRX postawione pod ścianą walczy najskuteczniej. Koreańczycy po dwóch przegranych potyczkach zwyciężyli trzy mapy z rzędu, tym samym wykonując „reverse sweep” (który w historii Mistrzostw wydarzył się wcześniej tylko raz) i awansowali do półfinałów.

Półfinałowy rollercoaster

Pierwszym z półfinałowych starć był pojedynek T1 oraz JDG. Obie drużny zwyciężyły swoje ćwierćfinały wynikiem 3-0, co jedynie zwiększało apetyt na zaciętą i wyrównaną grę. Otwierająca mapa była istnym 40-minutowym dreszczowcem, a szala zwycięstwa przechylała się to w jedną, to w drugą stronę. Ostatecznie o wyniku przesądziła zwyciężona przez JDG walka o Starszego Smoka. Po niej Chińczycy rozprawili się z oponentami i zakończyli grę. Druga mapa stanowiła pokaz naprawdę solidnej i stabilnej gry T1, które metodycznymi zagraniami wywalczyło sobie drogę do zwycięstwa.

Trzecie starcie tych ekip było prawdziwym emocjonalnym rollercoasterem. Obie drużny grały niezwykle proaktywnie i agresywnie, ciągle wymieniając ciosy. Ostatecznie jednak, w tym szaleństwie, to Koreańczycy okazali się lepsi, stawiając JDG przed punktem meczowym. Czwarta, a zarazem ostatnia mapa tego spotkania została absolutnie zdominowana przez T1. Głównym bohaterem zwycięskich zagrań był Faker. Udowodnił, że po tylu latach profesjonalnej kariery wciąż trzyma się w ścisłej czołówce światowych zawodników.

źródło: Przegląd Sportowy

Kolejki górskiej ciąg dalszy

Walka o drugie miejsce w finale rozegrała się między GenG, a DRX. Ci drudzy po wygranej przeciwko EDG zaczęli być rozpatrywani jako realne zagrożenie dla mistrzów Korei. Pierwsza mapa należała całkowicie do GenG, którzy nie dali oponentom żadnej możliwości odwetu i zakończyli potyczkę w niecałe trzydzieści minut. Jednak podobnie jak w ćwierćfinale, porządne potrząśnięcie okazało się właśnie tym, czego DRX potrzebowało. Kolejne starcie było niezwykle wyrównane aż do późniejszej fazy gry. Wtedy to niesamowite zagrania Zeki i Defta przechyliły szalę zwycięstwa na ich stronę i umożliwiły ostateczny triumf. Trzecia mapa była dokładną odwrotnością pierwszej. DRX całkowicie zdeklasowało oponentów, a Zeka po raz kolejny był bohaterem dla swojej formacji.

Finałowa mapa starcia była początkowo podobna do drugiej, jednak wszystko zmieniało się w późniejszej fazie gry. Podczas kluczowej walki o smoczą duszę, niemal perfekcyjna koordynacja zagrań umożliwiła DRX pozbycie się większości przeciwników. W następstwie zdobyli duszę, a później Barona Nashora i ostatecznie rozprawili się z GenG. W ten sposób zameldowali się w wielkim finale Mistrzostw 2022.

Najważniejsze to nie tracić nadziei

Zwieńczenie dwunastych Mistrzostw Świata League of Legends było wspaniałym pojedynkiem i kwintesencją e-sportowych doznań. Naprzeciw siebie stanęli: legendarne T1 chcące odzyskać dawną chwałę i dołożyć czwarte trofeum do swojej gabloty oraz DRX, które miało za sobą iście morderczą przeprawę. Przebijali się przecież od play-inów, przez grupy, aż do wielkiego finału, gdzie znaleźli się wbrew wszelkim oczekiwaniom. Jednak oprócz tej płaszczyzny narracyjnej istniała jeszcze druga, chyba nawet ważniejsza.

Faker (midlaner T1) oraz Deft (ADC DRX), byli znajomymi jeszcze z czasów licealnych. Profesjonalną karierę rozpoczęli w tym samym roku (2013) i obaj dzielili chęć zostania najlepszymi graczami na świecie. Tyle tylko, że Faker, dzięki swoim sukcesom (jak chociażby trzykrotne mistrzostwo świata), zyskał status e-sportowej legendy. Za to Deft zazwyczaj na międzynarodowych turniejach odpadał w ćwierćfinałach. Dla obu więc ten finał był absolutnie niezwykły. Pierwszy z nich stanął przed okazją zdobycia czwartego tytułu i udowodnienia, że po tylu latach wciąż jest najlepszym graczem na świecie. Drugi zaś w końcu dostał możliwość zawalczenia o to najcenniejsze trofeum i pokazania światu, że w niczym nie ustępuje dawnemu koledze.

Let’s get ready to rumble

Pierwsza mapa była dość jednostronna, a DRX wyglądało po prostu słabo. Nie byli w stanie odpowiedzieć na zagrania kreowane przez T1. Zdecydowanie momentem wartym zapamiętania była kradzież smoka, której dokonał Gumayusi (ADC T1), zabezpieczając ten obiekt celną strzałą Varusa. Drugie starcie trwało ponad czterdzieści pięć minut i stanowiło wspaniały pokaz umiejętności obu drużyn idących łeb w łeb. Ostatecznie jednak to DRX wyszło
z tego pojedynku zwycięsko, wyrównując wynik serii. Trzecia mapa przez większość czasy była kontrolowana przez T1. Ich zwycięstwo przypieczętowała kolejna kradzież Gumayusiego, który zabraniem Barona umożliwił swojej ekipie triumf. DRX, postawione przed punktem meczowym, na czwartej mapie musiało wejść na wyżyny swoich możliwości.

I dokładnie tak się stało. Od wygrania walki 4vs5 w początkowej fazie gry, DRX w pełni kontrolowało mecz i rozprawiło się z T1 w niecałe pół godziny. Na ostatniej mapie emocje sięgnęły zenitu, a gracze decydowali się na najbardziej szalone zagrania. Szala zwycięstwa była w bezustannym ruchu, jednak ostatecznie to DRX przechyliło ją na swoją stronę. Po zabezpieczeniu Starszego Smoka i odparciu szturmu na ich bazę, rzuciło się na niedobitki przeciwnika i zakończyło ten emocjonujący finał swoim triumfem.

DRX
Źródło: https://twitter.com/lolesports/status/1589156377733496833/photo/1

Piękne to były Worldsy, nie zapomnę ich nigdy

Cóż to był za turniej! Naładowany emocjami, kradzieżami, szalonymi powrotami i oczywiście League of Legends na najwyższym poziomie. To, czego dokonało DRX to coś, co nie wydarzyło się jeszcze nigdy w historii Mistrzostw. Naprawdę, zasłużyli na to zwycięstwo jak mało kto. Jeśli ktoś przeoczył transmisje na żywo (o co wcale nie było trudno, gdyż odbywały się w nocnych godzinach) i zastanawia się nad obejrzeniem powtórek, to zapewniam, że warto. Zdaniem moim, jak i wielu e-sportowych ekspertów, były to najlepsze Worldsy w historii, co tylko zwiększa apetyt na oglądanie przyszłorocznych zmagań.

Po więcej artykułów i newsów ze świata gier odsyłamy tutaj –> meteor.exe

Autor: Maciek Szymczak