Braveheart – między prawdą a legendą

Równo 30 lat temu do kin zawitała jedna z najważniejszych i najbardziej epickich produkcji filmowych XX wieku. W 1995 roku wielkie ekrany po raz pierwszy rozdarł okrzyk „Freedom!” w wykonaniu Mela Gibsona, a po naszych policzkach spłynęły łzy wzruszenia wywołane poruszającym soundtrackiem. 18 maja 1995 roku swoją premierę miała opowieść o miłości i zemście, braterstwie i zdradzie – Braveheart.

Mel Gibson jako William Wallace w filmie Braveheart
źródło: filmaffinity.com

Jeden z najbardziej wpływowych dramatów historycznych w historii kina obchodzi dziś okrągłą rocznicę. Mimo że od premiery minęły już trzy dekady, Braveheart wciąż zachwyca swoim niewymuszonym patosem i filmowym pięknem. Na jego fenomen składa się wiele czynników – znakomity scenariusz, wyrazista gra aktorska oraz perfekcyjnie zgrana z obrazem muzyka Jamesa Hornera. Te elementy koegzystują w filmie w harmonii, którą rzadko można odnaleźć we współczesnej kinematografii. A jednak, Melowi Gibsonowi udało się w 1995 roku stworzyć – nie bójmy się tego przyznać – dzieło życia. Braveheart zdobył bowiem aż pięć Oscarów, w tym dla najlepszego filmu i reżysera.

Dzieło życia Mela Gibsona

Film Mela Gibsona – który nie tylko zagrał w Bravehearcie główną rolę, ale także go wyreżyserował – opowiada o walce Szkocji o niepodległość w XIII wieku. W tej malowniczej, choć pogrążonej w rozpaczy i uciemiężonej przez Anglików krainie, młody William Wallace (Mel Gibson) po raz pierwszy styka się z okrucieństwem zaborców, gdy ci zabijają jego ojca. W wyniku tych wydarzeń opiekę nad osieroconym chłopcem przejmuje jego wuj, zapewniając mu dostęp do edukacji oraz możliwość wyjazdu z kraju, by rozwijał się z dala od wojny.

Po latach Wallace wraca na ojczyste ziemie z nadzieją na spokojne życie – chce się ożenić i założyć rodzinę. W tym czasie król Anglii, Edward I (Patrick McGoohan), narzuca Szkotom dodatkowe represje, m.in. wprowadzając prawo prima nocta. Pozwala ono angielskiemu lordowi na spędzenie pierwszej nocy z każdą szkocką panną młodą. Świadomy ryzyka, Wallace poślubia swoją ukochaną z dzieciństwa – Murron (Catherine McCormack) – w tajemnicy. Ich związek szybko jednak wychodzi na jaw, a oszukani Anglicy próbują zgwałcić Murron. Kiedy sytuacja eskaluje, kobieta zostaje brutalnie zamordowana. Wallace nie czeka z zemstą – natychmiast wymierza sprawiedliwość oprawcom i inicjuje bunt. Jego bohaterski czyn inspiruje Szkotów do pójścia za nim i rozpoczęcia narodowej rewolucji.

scena z filmu Braveheart
źródło: filmaffinity.com

Braveheart – od zera do bohatera

Jak już wspomniałem – Braveheart to film nasycony niewymuszonym patosem. Jego siła tkwi w umiejętnym wyważeniu wzniosłych momentów – budowanych przez muzykę, sentencje i epickie sceny bitew – z elementami akcji, humoru i ludzkich emocji. W tym monumentalnym dziele znalazło się nawet miejsce dla typowo szkockiego, rubasznego humoru. Niemniej jednak, Braveheart wciąż stanowi dzieło niesamowicie podniosłe, zawierające cechy epopei. Mimo to, jest to kino bardzo ludzkie, uniwersalne i bogate na poziomie emocjonalnym.

William Wallace, to bohater heroiczny, nieustraszony, bezgranicznie oddany ojczyźnie, rodakom i rodzinie. Nie jest jednak postacią przerysowaną ani wyidealizowaną – to klasyczny przykład drogi „od zera do bohatera”, z którym widz może się utożsamić. Celna interpretacja Mela Gibsona postaci historycznej, o której tak naprawdę nie wiemy połowy rzeczy, która przedstawiona została w filmie, sprawia, że Braveheart omija nasz układ nerwowy i zwoje mózgowe, a trafia prosto do serca. Wallace to nie tylko bohater – to symbol, medium – płótno, na którym wymalowane są kolory Szkocji walczącej. W końcu bohater ginie – brutalnie stracony – lecz jego duch nie umiera. Powraca na pole walki wraz ze Szkotami.

W pamięci zostaje jedna z najbardziej poruszających scen: miecz Wallace’a przeszywający niebo w locie i wbijający się w soczystą zieleń szkockiej ziemi, zaraz zdeptanej przez nadciągające angielskie wojska.

scena z filmu Braveheart
źródło: facebook.com/braveheartmovie

Miłość i wolność

Braveheart jest filmem prostym. Mimo jasnego wydźwięku historycznego i odwołania do walki Szkocji o niepodległość jest on jedynie luźno oparty na faktach. Trzeba przyznać, że zabieg ten nie przypadł do gustu wielu historykom, którzy krytykowali film za jego nieścisłości. Braveheart jednak nie miał być nigdy wierną relacją. Mel Gibson wykorzystał tutaj wątek historyczny, aby przekazać jeden z najbardziej trywialnych morałów – trzeba walczyć o wolność. Czy to dyskwalifikuje Bravehearta? Absolutnie nie, gdyż mimo prostoty tematyki, trzygodzinna produkcja sprawia wrażenie złożonej i dobrze przemyślanej. Bo tak też jest. Twórcy doskonale operują napięciem, emocjami i rytmem – prowadząc widza przez wzloty i upadki aż po katharsis.

W Bravehearcie nie brakuje dramatyzmu. Poza znakomicie nakręconymi scenami bitew – zarówno indywidualnych pojedynków, jak i grupowych potyczek – film stawia na relacje międzyludzkie. Budują one szkocką rewolucję: na nich opiera się zaufanie, braterstwo i gotowość do poświęceń. Kluczowa okazuje się tu również miłość. To ona motywuje Wallace’a do działania. To jej brak dzieli pałacową świtę króla Edwarda I, i to właśnie ona finalnie jednoczy Szkotów.

Patrick McGoohan jako Król Edward I Długonogi
źródło: filmaffinity.com

Braveheart. Waleczne Serce

Choć od premiery Bravehearta minęło 30 lat, film nie traci na aktualności. Może dziś niektórym wydać się przesadnie patetyczny lub przesiąknięty mesjanizmem, charakterystycznym dla starego kina. Jego filmowa jakość, emocjonalna siła i doskonała kompozycja czynią go jednak dziełem, które wciąż potrafi poruszyć. Trwająca niemal trzy godziny epopeja dalej zachwyca, wzrusza, budzi gniew i daje nadzieję. Braveheart zasłużenie posiada status filmu kultowego i można by się nad nim jeszcze długo rozwodzić, ale niektóre rzeczy trzeba przeżyć samemu. Z okazji 30. rocznicy – z całego, walecznego serca polecam!

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura