„Avatar” dekadę później

Jamesa Camerona nie trzeba pewnie przedstawiać żadnemu miłośnikowi kina. Twórca takich klasyków kina jak „Obcy: Decydujące starcie”, „Terminator 2: Dzień sądu” czy „Titanic”. Jednak to „Avatar” od tego reżysera stał się najlepiej zarabiającym filmem w historii kina. Legendarny wręcz film, który podbił serca widzów w kinach i stał się ogólnoświatowym fenomenem. Przed premierą kontynuacji twórcy pozwolili nam odświeżyć pierwowzór na kinowym ekranie, który został odnowiony cyfrowo do jakości 4K HDR. Czy nadal „Avatar” robi wrażenie, jak miało to miejsce prawie 13 lat temu?

Nowy plakat reklamujący ponowne seansie filmu „Avatar” odświeżonego w 4K
Źródło: facebook.com

Pierwszy raz obejrzałem „Avatara” w telewizji kilka lat po jego premierze. Trochę się zawiodłem, ponieważ słyszałem wiele opinii, że to wiekopomne dzieło, które słusznie stało się najbardziej kasowym hitem wszech czasów. Na ekranie telewizora niestety nie robił już takiego wrażenia. Dla mnie ważnym aspektem każdego dzieła jest ciekawa fabuła, której tutaj brakowało. Wiele wydarzeń dało się przewidzieć w trakcie filmu, a stereotypowe postacie jeszcze bardziej potęgowały wrażenie odgrzewanego kotleta. Produkcja miała jednak jeden wielki atut – była technologicznym osiągnięciem jak na rok 2009 i efekty komputerowe zjawiskowo stworzyły kolorowy świat Pandory.

Pocahontas w kosmosie?

Dla tych, co nadal jakimś cudem nie mieli styczności z tym filmem — krótki zarys historii. Jest 2154 rok. Planeta Pandora staje się celem eksploatacji przez jedną z korporacji, ponieważ znajdują się na niej bardzo cenne złoża. Przeszkodę w realizowaniu tego celu stanowi jednak ekosystem planety, a w szczególności jego inteligentni mieszkańcy – rasa Na’vi.

W środek tego konfliktu zostaje wrzucony Jake Sully (Sam Worthngton), który jest sparaliżowanym weteranem wojennym. Ma on zastąpić zmarłego brata w programie Avatar. Projekt polega na kontrolowaniu specjalnego ciała, które jest połączeniem DNA człowieka i Na’vi. Dzięki temu naukowcy badający ten świat mogą łatwiej komunikować się z obcymi oraz poruszać się po ekosystemie planety. Główny bohater jednak w trakcie wykonywania swojej misji zaczyna coraz bardziej sympatyzować z mieszkańcami Pandory po poznaniu Neytiri (Zoe Saldana). Tak oto zaczyna narastać konflikt między ludźmi a Na’vi. 

Jak wspomniałem, historia do najbardziej skomplikowanych nie należy. Jest wręcz banalnie prosta i przewidywalna do bólu. Nie bez powodu jest prześmiewczo nazywana „Pocahontas w kosmosie”, ponieważ znajdziemy tutaj bardzo wiele podobieństw do tej animacji. Zdziwiłem się, że wersja ponownie grana na dużym ekranie to zwykła wersja kinowa pokazywana w 2009 roku, a nie ta rozszerzona. Może dodanie ekstra 20 minut pomogłoby w zbalansowaniu historii, która bardzo pędzi do przodu jak na dwu i półgodzinny film. Czuć przez to uproszczenie wielu wątków i ogólnie prostotę całej historii.

Boli to szczególnie w momencie, kiedy 3-miesięczne szkolenie Jake’a na zostanie członkiem plemienia trwa kilka minut na ekranie. Takich przykładów jest więcej. Wątek ludzi i korporacji to wszystkim znane klisze o „tych złych” oraz najemnikach bez skrupułów. Niepotrzebnie za to dłuży się prolog filmu opowiadający i tłumaczący nam wszystkie podstawy scenariusza. Marzy mi się, żeby kontynuacja, czyli „Avatar: Istota Wody” otrzymała większe przywiązanie do jakości scenariusza, bo zdecydowanie tego brakuje oryginałowi z 2009 roku.

Źródło: tvn24.pl

Pandora w trzech wymiarach

„Avatar” to jednak film, który bardziej stoi stroną wizualną niż scenariuszową. W ponownie wyświetlanej produkcji wiele efektów zostało jeszcze bardziej poprawionych, żeby dostosować je do obecnych standardów. Widać je bardzo na porównaniach w Internecie. Poprawiono ostrość wielu obiektów, a kadry wydają się bardziej żywe i kolorowe. Jednak już sam pierwowzór powodował opad szczęk przy tym jak dobrze wypadły efekty komputerowe.

Oglądając sceny z Na’vi czy inną florę i faunę Pandory, nie odczuwa się, że wszystko to zostało wygenerowane przez speców do CGI. Efekt potęguje naturalne odwzorowanie twarzy i ruchów aktorów dzięki motione capture. Patrząc na poszczególne postacie obcych od razu rozpoznajemy Zoe Saldanę, Sigourney Weaver czy Sama Worthngtona. Wielkie brawa również dla projektantów lokacji oraz obcych form życia. Dzięki ich pracy Pandora wygląda jeszcze bardziej bajecznie i surrealistycznie — jak na obcą planetę przystało.

Nie można zapomnieć też o 3D, czyli technologii wypromowanej przez ten film. I w tej kwestii mam mieszane uczucia. Nidy nie byłem zwolennikiem takich seansów i tutaj tylko się utwierdzam w tym przekonaniu. Niektóre elementy jak głębia podczas plenerów wypada wspaniale, to przyznam. Niestety, kiedy twórcy próbują pokazać nam w trójwymiarze nieostrą roślinę przed głównym kadrem, żeby pokazać głębię, to nie prezentuje się to zbyt dobrze, a wręcz przeszkadza w obiorze produkcji. W ostatecznym rozrachunku efekty 3D to trochę jednak zbędny bajer, który nie wpływa jakoś znacząco na satysfakcję z filmu.

Zwiastun powrotu filmu „Avatar” do kin

Avatar: Legenda Camerona

Dla jednych kultowe dzieło, dla innych klops dekady. Nie można mu jednak odmówić wielkiego wpływu na kinematografię i rozwój sztuki filmowej. James Cameron postawił wysoko poprzeczkę, jeśli chodzi o efekty specjalne, które w odświeżonej wersji wyglądają jeszcze bardziej zjawiskowo. Bije na głowę nawet wiele najnowszych produkcji (tak Marvel, na ciebie patrzę). Pomimo że nie byłem ogromnym fanem tego filmu, seans w kinie wydawał się niczym spirytualne przeżycie. Mogłem w końcu zobaczyć tego słynnego „Avatara” na wielkim kinowym ekranie oraz poczuć podobno zjawiskowe efekty 3D. Pomimo że trójwymiar nadal do mnie nie przemawia, to nie żałuję, że odbyłem tę kolorową podróż na Pandorę w 2022 roku.

Takie odświeżenie kultowego filmu jeszcze bardziej rozgrzało we mnie ciekawość, co reżyser zaserwuje nam, widzom, w kontynuacji. Czekaliśmy na nią przecież ponad 10 lat. Apetyt potęguje trochę fragment „Avatar: Istota Wody” ukazany na końcu seansu, prezentujący kilkuminutową scenę podwodną. Nie zdradza ona zbyt wiele fabularnie, jednak wygląda prześlicznie i bardzo realistycznie. Jeśli tak jak ja nie oglądaliście oryginalnego filmu w kinie, wybierzcie się do kina na seans, bo warto nie przegapić takiej okazji.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura