Muzyczne podsumowanie 2022 roku [Część III]

Muzyczne podsumowanie już tu jest! Rok 2022 za nami, ale zanim wejdziemy w kolejny, przyszedł czas na spojrzenie z nostalgią w tył! Tym razem zapraszamy was na trzecią część muzycznego podsumowania w wykonaniu redaktorów i redaktorek działu muzycznego Radia Meteor.

muzyczne

Muzyczne podsumowanie 2022 roku

Jakie albumy stały się ulubieńcami naszych redaktorów i redaktorek w ubiegłym roku? W ostatniej z trzech części, możecie przeczytać między innymi o alt-J, Mrozu czy Ether Cain. Oto nasze muzyczne podsumowanie 2022 roku! Tych albumów nie możecie przegapić.

alt-J – The Dream

Alt-J to zespół, który poznałem dopiero w 2022 roku, gdy do sklepów trafił ich najnowszy studyjny krążek pod tytułem The Dream. Przyciągnięty wyłącznie intrygującą okładką zdecydowałem się przesłuchać ten wówczas nieznany dla mnie album. Nie zawiodłem się i co więcej, mogę powiedzieć, że według mnie jest to najlepsza płyta, która ukazała się w 2022 roku. Chłopaki z Alt-J dostarczają nam oniryczną, a zarazem unikalną atmosferę, którą udało im się uzyskać poprzez stworzenie niekonwencjonalnych kompozycji. Mieszając muzykę folkową z elementami elektroniki, popu czy nawet rocka.

Każdy z dwunastu utworów oferuje wiele interesujących melodii, które na długo zapadają w pamięć. Jak i potrafią zaskoczyć niespodziewanymi momentami. Na przykład w utworze Philadelphia, gdzie znikąd wręcz pojawia się sekcja smyczkowa, nie zaburzając przy tym odbioru piosenki. Zespół serwuje nam również prawdziwy sen na jawie za sprawą między innymi utworu Bane, w którym podmiot liryczny kąpie się w basenie pełnym Coca-Coli przy akompaniamencie chóru oraz nieszablonowych partiach gitarowych. Nie obyło się także bez melancholijnych, a nawet gorzkich kompozycji jak Get Better, Losing My Mind czy Powders. Gdzie wokal Newmana wspierają przede wszystkim delikatne akustyczne oraz elektryczne gitary z gościnnymi wstawkami innych instrumentów.

Jednak na albumie są również obecne żywsze momenty w postaci między innymi Hard Drive Gold, Happier When You’re Gone czy The Actor. Uwadze zespołu nie umknęła także warstwa liryczna, która w dużej mierze weryfikuje prawdziwość klasycznego amerykańskiego snu, ukazując nam ostatecznie iluzoryczność oraz płytkość często przywoływanego etosu, jak i diagnozuje dzisiejsze społeczeństwo. Z pewnością nie można również pominąć słyszalnego na płycie perfekcjonizmu, jeśli chodzi o grę instrumentów oraz hipnotyzującego wokalu Joe Newmana. Wszystko to natomiast spina produkcja wykonana na wysokim poziomie, która potęguje nieziemski klimat albumu. Bez dwóch zdań warto wybrać się na prawie godzinną podróż po wielorakich snach wraz z brytyjskim zespołem alt-J. 

Mikołaj Piekarzewicz

Mrozu – Złote bloki

Płyta Złote Bloki ukazała się 31 marca 2022 roku i od samego początku wiadomym było, że Mrozu powraca w wielkim stylu, z nową, jeszcze bardziej konsekwentną płytą pokazując nam, że można połączyć polski hip-hop z soulowo-funkowym brzmieniem i nie przesadzić.

Album promowany przez utwory Złoto, Galácticos, Palę w oknie oraz Za daleko nie tylko pokrył się złotem, ale także pokazał polskiemu odbiorcy, że muzykę popularną można tworzyć trochę inaczej. Mimo, że na Złotych Blokach nie znajdziemy odkrywczych muzycznych rozwiązań, to wypełnienie soulowej luki na polskim rynku muzycznym jest powodem sukcesu tej płyty. Oprócz wyraźnego synkretyzmu, istotnym jest, że Mrozu oparł tematykę całej płyty o swoje wspomnienia z dorastania wśród blokowisk osiedli wielkich miast, dzięki czemu, jako odbiorcy, jesteśmy w stanie zaufać, że utwory zaprezentowane na  Złotych Blokach nie są powierzchownymi opowieściami.Wręcz przeciwnie teksty z tego albumu niosą za sobą sporą dozę wrażliwości, odmiennej od tego, co proponował nam do tej pory. Świeży, taneczny i wrażliwy album nie tylko spotkał się z ogromnym entuzjazmem wśród publiczności, ale także dał Mrozowi nowe życie sceniczne, dążące na sam szczyt.

Złote Bloki to album, który nie tylko wzbogaca rynek muzyczny, ale także poszerza horyzonty poznawcze w polskiej muzyce mainstreamowej. A to niewątpliwie jest powodem do nazwania jej płytą roku 2022.

Julia Sobierańska

Muzyczne przypominajki:

Melt Yourself Down – Pray For Me I Don’t Fit In

Londyńskie Melt Yourself Down po dwóch latach przypomina o sobie kolejnym albumem studyjnym. Podobnie jak to miało miejsce wcześniej zespół postanowił postawić na mieszankę stylów i gatunków, które teoretycznie nie pasują do siebie. Efekt jest znakomity, a Pray For Me I Don’t Fit In może okazać się największym osiągnięciem w dyskografii zespołu. Od pierwszych minut słyszymy rytmy wprost ze środka Afryki okraszone brzmieniami syntezatorów i saksofonu, a dalej robi się tylko ciekawiej. Za każdym razem, gdy zaczyna się kolejny utwór do zestawienia znanych nam brzmień dochodzi nowy instrument czy też motyw.

Cały album jest naładowany energią aż po brzegi, choć nie znaczy to, że spokojniejszych momentów brakuje na krążku. Najlepszym przykładem, a zarazem moim ulubionym kawałkiem, jest Balance, który oparty jest na kontraście między łagodnym refrenem, a absolutnie porywającym solo. Zupełnie inne jest Nightsiren utrzymujące się w galopującym pędzie dęciaków i syntezatorów przez cały czas trwania. Tu również warto zwrócić jak przystępna jest cała płyta, pomimo swojej niebanalności.

Niezwykłą sztuką jest stworzenie czegoś co nie jest całkowicie odtwórcze w muzyce, a jednocześnie chwytliwego. To zadanie udało się członkom Melt Yourself Down wykonać w pełni. Pray For Me I Don’t FitIn zdecydowanie na długo zagości w moim odtwarzaczu, ponieważ jest to płyta przewyższająca wszelkie oczekiwania jakie stawiałem wobec jej autorów. A co więcej godna miana albumu roku.

Bogumił Stachowicz

Ethel Cain – Preacher’s Daughter 

Niektóre albumy powstają na fundamentach miłości, inne na bazie smutku. Co, gdyby oprzeć płytę na trzech filarach – religijności, traumie z nastoletnich lat oraz upadku amerykańskiego snu? Dodajmy do tego jeszcze nutę mrocznego ambientu oraz szczyptę gotyckiego rocka. Z tej kalkulacji wyjdzie Preacher’s Daughter – debiutancki krążek Ethel Cain. Dwudziestokilkulatka z Alabamy stawia swoje pierwsze kroki na scenie, na którą weszła szturmem. W czasach, gdy album jest głównie zbitką kilku chwytliwych singli, stworzyła płytę koncepcyjną. Wykreowane przez nią alter-ego rozlicza się ze swoją przerażającą przeszłością podczas swojej podróży na Zachodnie Wybrzeże.

Tam, wpada w sidła psychopatycznego kanibala, który w ceremonialny sposób pozbawia ją życia. Ten album to długa opowieść, która z piosenki na piosenkę mrozi krew w żyłach jeszcze bardziej. Niecodzienna jest również długość poszczególnych utworów, które trwają przeciętnie ponad sześć minut. Wypełnione rozciągniętymi, ponurymi instrumentalami, a także głosem Ethel, której smutek jest niemalże namacalny. To rollercoaster emocji i gatunków, bo inspiracji jest naprawdę wiele. Znajdziecie tu elementy folku, dreampopu, slowcore’u, a nawet perfekcyjną popową piosenkę – American Teenager. Podsumowuje ona gorzko to, czym jest – i zawsze był – sławetny amerykański sen.

Cain nie tylko napisała, ale również skomponowała niemalże wszystkie piosenki. Dzięki temu są tak intymne. Preacher’s Daughter to album kompletny, którego słucha się od początku do końca. Bez przewijania, bez przerw. Ethel wpuszcza nas do swojego świata, nad którym Bóg dawno stracił kontrolę. Zamyka na płycie popkulturę swojej młodości – kościelne hymny, przepełnione żalem modlitwy i małomiasteczkowe życie, gdzieś pośrodku niczego. Na tych filarach stoi płyta, która wprowadziła mnie w stan, w który dawno nie wprowadził mnie żaden album.

Kacper Pelo

Brutus – Unison Life

Już w 2019 roku swoim drugim albumem Nest Brutusi zachwycili mnie, zachęcając do nadrobienia ich bardzo dobrego debiutu pt.: Burst. Jednak to najnowszy krążek belgijskiej formacji zawładnął moim umysłem i sercem na tle brzmieniowym, ale również w warstwie emocjonalnej. Miniony rok oferował w moich ulubionych gatunkach wiele smakowitych płyt i było w czym wybierać. Niektóre z nich przewyższają o stokroć technicznie zespół. Ale nie potrafiły mu dorównać w tworzeniu narracji i przekazywaniu uczuć przy każdym uderzeniu w instrumenty. Najbardziej zawładnęła mną szczerość wylewająca się z utworów umieszczonych w albumie. Co więcej, nie zabrakło typowych dla nich wybuchowych momentów.

Jest ciężej, ale i delikatniej, i właśnie w tym mnie porwał Unison Life, w byciu kompletnym, nieprzekombinowanym albumem…. zjednoczonym. Wszystko do siebie pasuje, kawałek po kawałku. Choć artyści skaczą po gatunkach od post-hardcore przez shoegaze aż po przeróżne podgatunki metalu. Płyta zaczyna się doskonale wprowadzającym utworem Miles Away, który daje już nam do zrozumienia, czego możemy się spodziewać. Delikatność głosowa perkusistki Stefani Mannaetres doprawiona okazjonalnymi „warknięciami” przyprawia o dreszcze na całym ciele. Nie wspominając już o jej umiejętnościach w graniu na perkusji, przy których wielu bardzo znanych perkusistów może się chować.

Jak na fanów Refused przystało, Brave oraz wiele innych pozycji z tego albumu ma swój punkowy pazur. To wybuchowe trio z Belgii jeszcze bardziej przyciąga do siebie takimi utworami jak What Have We Done (w którym zakochałem się bez reszty) lub szyderczego Liar, otwierając emocjonalnie słuchacza do szpiku kości. A żałobna radość podczas słuchania Victoria jednoczy odbiorców i autorów Unison Life. Inne pozycje powinny być również nieprzemierzoną jazdą bez trzymanki, ale motywu zaskoczenia powinien każdy przy tym albumie uświadczyć. Wszystko to zwieńczone prawie siedmiominutowym eposem Desert Rain. Unison Life jest nie dość, że ciężko sklasyfikować to na dodatek opisać, ponieważ trzeba tego po prostu posłuchać i dać się rozerwać na kawałki.

Dominik Pardyak

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/

Podsumowanie muzyczne 2022 roku – sprawdź inne teksty tutaj.