I wonder what is like to be… Shawn Mendes

Twórczości Shawna Mendesa nikomu nie trzeba przedstawiać. W 2015, wraz z wydaniem swojego debiutanckiego albumu Handwritten, Shawn Mendes stał się najmłodszym artystą od czasów Justina Biebera z albumem zajmującym miejsce 1 na liście Billboard 200 od prawie pięciu lat. Od tamtego momentu każdy kolejny krążek jest absolutnym strzałem w dziesiątkę i króluje na listach przebojów, robiąc ogromne wrażenie nie tylko na fanach muzyki pop. W 2016 magazyn „Forbes” umieścił Mendesa na 1. miejscu listy 30 najbardziej wpływowych osób w branży muzycznej poniżej 30. roku życia. 5 lat, 4 studyjne albumy, 3 nominacje do Grammy, platynowe krążki, single podbijające większość stacji radiowych i trzy trasy obejmujące łącznie ponad 200 koncertów na całym świecie – to rzeczywiście może robić wrażenie.

Okładka albumu Wonder

Dojrzałość

Wszystkie dotychczas wydane przez Mendesa albumy opierają się na tematyce związanej z polemiką nad głębokimi uczuciami, pragnieniami i myślami towarzyszącymi młodemu człowiekowi, który nie do końca wie jak zdefiniować samego siebie. Wonder – czyli najnowszy album Shawna, mający premierę 4 grudnia i wydany przez wytwórnie Island Records nie był więc dla mnie dużym zaskoczeniem, bo zarówno pod względem brzmienia jak i tematyki nie zmieniło się aż tak wiele. Po przesłuchaniu go po raz pierwszy nasunął mi się jednak wniosek, że teksty piosenek na tym albumie są dojrzalsze, bardziej świadome. Mendes nie szuka już sposobów na „lokalizację” swoich uczuć, ale opisuje jak te uczucia wpływają na jego życie – tak jakby ta „lokalizacja” została już przez niego odnaleziona.

W nagranym wraz z Justinem Bieberem singlu Monster (którego producentem był laureat Grammy Frank Dukes ) czy kawałkach Call my friends i Dream artysta wyraźnie daje nam do zrozumienia, że postawienie go na piedestale w młodym wieku i narzucenie tak ogromnej presji na jego osobę było – i na dobrą sprawę nadal jest obciążające pod względem zarówno psychicznym jak i fizycznym. Trzeba więc przyznać, że Shawn zdecydowanie bardziej się otworzył i pokazał mroczniejszą stronę sławy, bowiem do tej pory jedynie singiel In My Blood z albumu Shawn Mendes miał podobny wydźwięk emocjonalny.

Przy(w)pływ miłości

Co pozwala artyście rozwinąć przysłowiowe skrzydła i jeszcze bardziej zatracić się w melancholii? Miłość! Mendes od zawsze wiedział jak „ugryźć” ten temat, tak aby przekazać to, co naprawdę czuje. W tym albumie zauważam jednak pewną różnicę. Shawn nie szuka już miłości, nie pragnie poczucia bliskości. On tą miłością żyje, inspiruje się i buduje własną tożsamość.

W wywiadzie dla Radia Disney mówi:

„Nauczyłem się tego, że nie trzeba być ekspertem aby wiedzieć co jest dobre lub złe dla twojego serca”

Prywatnie partnerką artysty jest znana amerykańska wokalistka Camila Cabello która, jak mówi sam Shawn, od zawsze była inspiracją dla tekstów które pisał.

„Camila była jedną z pierwszych osób, które usłyszały cały album. Była ze mną podczas jego tworzenia i kibicowała mi od samego początku.”

Nie dziwi więc fakt, że na albumie pojawił się utwór Always been you, który od razu przykuł moją uwagę. Był jak brakujący element w układance, która tworzyła się w mojej głowie od czasów, kiedy zetknęłam się z twórczością Shawna po raz pierwszy.

To była pierwsza piosenka jaką napisałem na ten album i jednocześnie jedna z pierwszych rzeczy jakie powiedziałem Camili kiedy zaczęliśmy być parą – To od zawsze byłaś ty, odkąd tylko pamiętam…”

Nietrudno więc wysunąć wniosek, że ten album w dużej mierze poświęcony jest właśnie jej. Pytanie: Czy był to celowy zabieg, czy Shawn za bardzo dał się ponieść miłości?

The universe is OURS

Shawn jest jednym z tych artystów, którzy bardzo często wyrażają swoją wdzięczność wobec fanów, dlatego w tym albumie nie mogło zabraknąć kawałka poświęconego właśnie nim. Look up at the stars po przesłuchaniu po raz pierwszy, może wydawać się kolejną piosenką o miłości, bez głębszego przekazu emocjonalnego. Shawn jednak przyznaje, że relacja jaką udało mu się zbudować z fanami jest sztuką i nie mógł pominąć czegoś tak istotnego w toku tworzenia najważniejszego (jak dotąd) dla niego albumu.

W Zach Sang Show mówi:

Rozmowy, które prowadziłem podczas Q&A i koncertów były bardzo głębokie, bardzo inspirujące i bardzo szczere. Wychodząc na scenę wiedziałem, że nikt nie jest na tych koncertach aby oceniać… każdy jest tu z miłości i żeby dobrze się bawić… Nigdy wcześniej im tego nie powiedziałem ale myślę, że robię to właśnie teraz. To jest moje DZIĘKUJĘ.”

Osobiście uważam, że w prostocie tej piosenki leży całe jej piękno. Brak popisów wokalnych i mniej dynamizmu na rzecz głębokiego i szczerego przekazu. Look up at the stars to zdecydowanie przysłowiowa „kropka nad i” na tym albumie.

Zdjęcie z instagrama Shawna

Technicznie

Coś, czego napewno nie można zarzucić Mendesowi to brak samorozwoju. Jeśli chodzi o technikę to tu zdecydowanie widać ogrom pracy włożony w treningi wokalne. Dużo więcej jaśniejszej barwy – mocno słyszalnej w Intro. Dużo więcej wysokich dźwięków – wyjątkowo zaskakujących w Song For No One. Dużo więcej dynamiki – w singlu Wonder i zdecydowanie mniej napięcia w głosie w stosunku do poprzednich albumów. W mojej opinii nie ma efektu WOW, ale z pewnością jest kilka miłych zaskoczeń, wobec których nie można przejść obojętnie.

Ewolucja emocjonalna?

Muzyka Shawna zdecydowanie przeszła dużą ewolucje od czasów „Handwritten”. Mam wrażenie, że nie jest to już zagubiony, młody chłopak, a dorosły, dojrzały i świadomy tego co robi artysta. I to słychać. Ogromny plus za to, że Mendes postawił w tym albumie na swoje własne emocje i pokazuje je w znacznie odważniejszy sposób. Odnoszę jednak wrażenie, ze nie wsłuchując się uważnie w każdy z utworów, czasem ciężko odgadnąć kiedy kończy się jeden, a zaczyna następny. Za dużo podobieństw, które owszem, tworzą jedną, spójną i przyjemną w odbiorze całość, ale nie pokazują przekroju możliwości jakie Mendes zdecydowanie posiada. Może taki był zamysł. Może po hitach „Senorita”, „Treat you better” czy There’s nothing holdin me back miało być mniej komercyjnie. Nie mniej jednak jest to zdecydowanie album warty przesłuchania. Ode mnie 7/10.