Conan Gray – Superache [Recenzja]

Nagranie drugiej płyty jest ogromnym sprawdzianem dla artysty. Szczególnie po udanym i obsypanym nagrodami debiucie. To test dla wokalisty i możliwość wciśnięcia przycisku „Sprawdzam” przez odbiorców. Czy sukces pierwszego krążka nie był przypadkowy? Czy ta osoba naprawdę zasługuje, by być w tym miejscu? I najważniejsze – czy ma jeszcze coś ciekawego do przekazania i nie będzie to jedynie odcinanie kuponów? Nie bez powodu często mówi się o syndromie drugiej płyty, który śni się po nocach młodym twórcom. Z tymi samymi lękami mierzył się zapewne Conan Gray, bo zaledwie kilka dni temu światło dzienne ujrzało Superache. Czy to godny następca Kid Krow?

Conan Gray – Głos pokolenia Z

Conan Gray to głos pokolenia Z. Jego początków możemy doszukiwać się w Internecie, gdzie jako nastolatek publikował swoje materiały, a także pierwsze utwory. Szybko został dostrzeżony przez amerykańskich łowców głów, czego efektem jest EP-ka Sunset Season. Gdy tylko machina ruszyła, nie sposób było jej zatrzymać. Fala popularności przyszła wraz z piosenką Heather, która stała się hitem w sieci. Wystarczyło kilka lat, by zwykły nastolatek z Teksasu zmienił się w popową sensację. Zmierzył się ze scenami największych festiwali na świecie i innymi artystami przy okazji rozdawania nagród. Teraz przyszła pora na walkę z samym sobą i poprzeczką, która została postawiona naprawdę wysoko za sprawą pierwszego longplaya.

Filmowy wstęp

„Chcę miłości rodem z filmów” – tymi słowami zostajemy wprowadzeni w świat albumu. Movies to bardzo ważny utwór, do którego nawiązuje cała reszta. Spokojna, delikatna ballada opisuje obraz wyidealizowanej miłości, do której dążymy. Dokładnie takiej jak ze złotego ekranu. W kolejnych piosenkach ta idealistyczna bańka zostaje przebita. Zostaje tylko tytułowy ogromny ból.

Wszystkie odcienie bólu

Nie jest to bynajmniej ból patetyczny i typowy dla popularnych, smutnych piosenek, które podążają podobną konwencją. Conan dosłownie wpuszcza nas z butami do swojego życia. Jego teksty są aż niewiarygodnie szczere. Stąd też idealny dobór tytułu – Superache – każda z piosenek dotyka pewnego wrażliwego punktu. To kartka z pamiętnika dwudziestokilkuletniej osoby, która przeżywa swoje dramaty z wielką wrażliwością – walka z samotnością, utrata przyjaciół, zupełna zmiana charakteru, by spodobać się danej osobie… Z jednej strony ta tematyka jest niezwykle osobista, a z drugiej teksty napisane są bardzo uniwersalnie. Za wszystkimi trudnymi słowami stoi lekkość i naturalność. Tylko Conan potrafi tak świetnie uchwycić ból osobistej straty w taki sposób, by inni mogli się z tym utożsamiać.

Przerwa na pop

Superache jest podzielone na dwie części – z jednej strony mamy popowe kawałki, z drugiej zaś przepełnione patosem ballady. Choć wokalista stawiał swoje pierwsze muzyczne kroki w muzyce indie, to cały czas szukał swojej ścieżki. Okazało się, że jest to muzyka pop i wszystko, co ten gatunek ma do zaoferowania. Zapewne kamieniem milowym tej decyzji był singiel Maniac, który jest wręcz podręcznikowym przykładem popowego hitu, który stał się internetowym viralem. Te wesołe, rytmiczne utwory są chwilą oddechu od wszechobecnego dramatyzmu. Dzięki nim lepiej nam strawić ten ból i żal. Jednak nawet za radosnymi melodiami, często kryją się gorzkie słowa. Nie jest to jednak zasada, co widać na przykładzie Best Friend, czyli najlżejszego kawałka na płycie. Leniwy akompaniament i chwytliwy refren tworzą list miłosny do platonicznej relacji jaką jest przyjaźń.

Najciekawszą pod względem produkcji jest piosenka Jigsaw. Trudno ją jakkolwiek zakwalifikować, bo nastroje w niej zmieniają się jak w kalejdoskopie. Najlepszym określeniem byłoby „rockowa ballada”, lecz nadal nie oddaje w pełni ducha tego kawałka. Zaczyna się niewinnie i spokojnie – cichutki śpiew i ledwo słyszalna gitara w tle. Gdy zbliżamy się do refrenu zaczyna się eskalacja gniewu. Krzyki, bas i perkusja. Usłyszenie tego na żywo, musi być iście katharsistycznym uczuciem.

Siła ballad

Zostawmy jednak te popowe odskocznie z boku. Superache stoi balladami. To styl, w którym Conan czuje się najlepiej i opanował go już do perfekcji. Przy takich utworach łatwo można wszystko zepsuć, stworzyć nudne, nijakie kawałki przy pianinie, które nie są jakkolwiek interesujące. Tu jest zupełnie inaczej. Piosenek tego wokalisty słucha się z wypiekami na twarzy i ciarkami, których nie potrafią dać nawet rockowe hymny. Astronomy, mimo tego, że znam to już na pamięć, nadal wprowadza mnie w stan, którego nie potrafię opisać. Yours, choć bardzo proste, ma ogromną siłę. Akustyczne Footnote wybrzmiewa donośniej, niż wszystkie mocne bity.

Conan Gray zdaje egzamin

Superache to czterdzieści minut artystycznego ekshibicjonizmu i dzielenia się przemyśleniami wchodzącego w dorosłość człowieka. Album od młodej osoby, dla młodych osób, który wprost krzyczy „Hej, mam tak samo!”. Ubolewam nad jedną rzeczą. Przed premierą usłyszeliśmy już połowę materiału dzięki mnogości singli. Conan Gray i Dan Nigro wykonali razem kawał dobrej roboty, a efekt niespodzianki zamurowałby słuchaczy jeszcze bardziej. Myślę, że wokalista zdał ten trudny test, jakim jest przedstawienie światu drugiego albumu. A co najważniejsze, odnalazł gatunek, w którym czuje się wreszcie komfortowo. Nasuwa się teraz pytanie, czy jego trzeci projekt pozostanie w tej konwencji, czy znów wyjdzie poza swoje własne granice? Mam nadzieję, że dowiemy się niedługo.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/