Avril Lavigne powraca. Love Sux [RECENZJA]

Avril Lavigne to artystka, którą kojarzy zwłaszcza generacja milenialsów. Autorka hitu Girlfriend, który w 2007 znała niemalże każda nastolatka, powraca na rynek muzyczny z albumem Love Sux. Czy najnowsze wydawnictwo to nowa-stara muzyka, a artystka znalazła sposób na przemieszczanie się w czasie? Przekonajmy się!

Okładka albumu Love Sux
Okładka albumu Love Sux

Nowe, stare wydawnictwo

Love Sux zostaje zachowany w punkowo-popowym, charakterystycznym dla artystki klimacie. Można debatować, czy pozostawanie całkowicie oddanym twórczości sprzed lat jest słuszną decyzją. Z pewnością kluczową role gra tu cel, jaki przyświeca piosenkarce. Z jednej strony to właśnie Avril, jaką kiedyś pokochali odbiorcy. To Avril, której (o dziwo) barwa głosu jest tak samo dziewczęca, jak 10 lat temu. Avril, która przypomina, że delikatny, wysoki ton głosu i energiczne, mocniejsze brzmienia mogą być świetnym połączeniem. Artystka w takich klimatach czuje się jak ryba w wodzie. Gdyby ten album miał swoją premierę kilka lat temu, być może powtórzyłby sukces utworu Girlfriend. Mamy jednak 2022. Muzyka ewoluowała. Zdecydowanie nie jest to wydawnictwo, które można uznać za nastawione na komercje. Tym samym Avril odcina sobie możliwość dotarcia do nowych odbiorców. Milenialsi, mający sentyment do artystki pewnie sięgną po Love Sux. Co jednak z odbiorcami, którzy czasy świetności Avril zwyczajnie pominęli?

Deja vu

Zjawisko Déjà vu w przypadku Love Sux odczuwalne jest na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, każdy z utworów znajdujących się na najnowszym wydawnictwie daje wrażenie, jakby został skomponowany dwie dekady temu i dopiero teraz wymknął się z wersji demo. Albumową tracklistę rozpoczyna utwór Cannonball. Od razu zostajemy wprowadzeni w ostre, wybuchowe brzmienie, które doskonale oddaje obraz twórczości Avril sprzed lat. Po drugie, pierwszą artystką, o jakiej pomyślałam słuchając Love Sux, była Olivia Rodrigo. Nie bez powodu, bo twórczość Olivii ma wiele wspólnego z twórczością kanadyjskiej piosenkarki. Debiutancki krążek młodej artystki okazał się ogromnym sukcesem, a niektóre utwory, jak chociażby singiel good for u, od zawsze przypominały twórczość Lavigne. Dodatkowo, zarówno na albumie Olivii, jak i Avril, znajduje się utwór zatytułowany Deja Vu. Może album Olivii pokazał, że takich brzmień brakuje na rynku, a odbiorcy chętnie sięgną po coś, co w pełni zachowane jest w punk-popowym klimacie.

Zobacz całą naszą recenzję debiutanckiego albumu Olivii Rodrigo!

Złamane serce i girl power

Większości utworów na albumie przyświeca jeden motyw — mężczyźni są do bani, manipulują, zdradzają, łamią serca. Wybuchowe kawałki to niejako manifest, mający za zadanie pokazać kobiecą siłę i podkreślić, jak wiele stracił mężczyzna, rezygnując z relacji. Namiastkę tego dostajemy już w singlu Bite me. Podobnie jest w przypadku kolaboracji z Machine Gun Kelly’m i utworu Bois Lie. Nie da się ukryć, że największe wrażenie na albumie robią ballady. Punk-popowe, wolne brzmienia są idealnie dopracowane. Avalanche i Dear To Love Me wyróżniają się spośród wszystkich 12 utworów na Love Sux. Oczywiście wpisują się w tytułowy koncept o złamanym sercu i destrukcyjności miłości. Poruszają jednak inne, negatywne emocje, jak bezsilność i słabość. Daje to równowagę całemu albumowi pod względem warstwy lirycznej, która bez nich wydaje się po prostu płytka i prostolinijna.

Utarty schemat kluczem do sukcesu?

Ostatnie wydawnictwo Love Sux potwierdza, że Avril przez kilkanaście lat nie zmieniła ani trochę swojego wizerunku. Nadal wygląda bardzo młodo, a jej dziewczęcy głos nie uległ zmianie — przynajmniej nie jest to słyszalne w wersjach audio. Warto zaznaczyć, że artystka w tym roku kończy 38 lat. Teksty piosenek brzmią jednak, jakby napisała je zbuntowana nastolatka ze złamanym sercem. Love Sux przenosi odbiorców 20 lat wstecz. Ci, którym brakowało pop-punkowej twórczości Avril, z pewnością uznają ten album za udany. Jeśli artystce przyświecał motyw odzwierciedlenia samej siebie sprzed dwóch dekad, to trzeba przyznać, że udało jej się to doskonale. Spójna warstwa kompozycyjna, prosta liryka i niewiele zaskoczeń. To wszystko sprawia, że dla przeciętnego odbiorcy nie jest to intrygujące i zaskakujące wydawnictwo.