Po trzech latach od emisji finałowego odcinka „Gry o Tron” znów dostajemy okazję do odwiedzenia tego przepełnionego ambicją i zdradami świata. Serial emitowany w latach 2011-2019 to absolutny klasyk fantasy, który na zawsze zapisze się w historii telewizji. W związku z nową produkcją osadzoną w świecie Georga R. R. Matina pojawiły się zatem obawy spowodowane wysokimi oczekiwaniami widzów. Czy konflikt w rodzinie Targaryenów jest dobrym tematem na produkcję wartą uwagi?
Historia rozgrywa się 200 lat przed wydarzeniami znanymi z oryginalnego serialu. Śledzimy losy tytułowego rodu – Targaryenów. Król Viserys I zasiada już 10 lat na żelaznym tronie. Panuje względny pokój w królestwie. Pojawia się jednak problem sukcesji władzy. Każde ze stronnictw ma swoją propozycję na rozwiązanie tego kłopotu. Strona „czarnych” jest wierna księżniczce Rhaenyrze (Milly Alcock potem Emma D’Arcy) zaś „zieloni” wspierają królową z rodu Hightowerów Alicent (Emily Carey potem Olivia Cooke) wraz z jej potomkami. Wszystko to jest przeplatane z intrygami, machinacjami oraz rozgrywkami politycznymi na najwyższym szczeblu.
Fabuła sezonu rozkłada się na kilkadziesiąt lat pozwalając nam poznawać historię oraz postacie na różnym etapie. Widzimy przemiany w królestwie, zmiany sukcesji, rozwój bohaterów oraz to, jak się zmieniają nie tylko pod względem fizycznym, ale również mentalnym. To zdecydowany plus serialu pozwalający zaciekawić widza i nie pozwalający mu popaść w nudę podczas oglądania. Jedynym minusem są niektóre wydarzenia, które z perspektywy scenariusza nie mają żadnego sensu i znaczenia dla fabuły. Przemiana sir Cristona Cole’a nadal jest dla mnie niezrozumiała. Takich wątków jest niestety więcej, jednak nie przeważają one w serialu.
Nie zabrakło również mocnych i kontrowersyjnych scen, z których seria jest znana. Choć w tym wypadku nie dominują one i są używane przez twórców sporadycznie. Dzięki temu te aspekty nie rażą w oczy. Są też bardziej umiejętnie wykorzystane, żeby podkreślić jakiś wątek.
Dziedzice smoka
Bohaterowie ukazani w serialu to jeden z najważniejszych atutów tej produkcji. Nie są oni czarno-biali jak w innych produkcjach fantasy, lecz mają w sobie o wiele więcej głębi niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Nawet przedstawiciele wrogiego dla nas stronnictwa mają swoje racje. Wszystko to ułatwia identyfikację z bohaterami „Rodu Smoka” oraz wczucie się w cały konflikt.
Na szczególną pochwałę zasługują aktorzy wcielający się w rolę Viserysa, młodą Rhaenyrę oraz Daemona. Matt Smith w roli niepokornego księcia oraz przywódcy „złotych płaszczy” prezentuje świetną przemianę bohatera. Najpierw jest w gorącej wodzie kąpanym bratem króla i wykorzystuje swoją pozycję do zabawy oraz zaspokajania swoich cielesnych potrzeb. Z czasem poważnieje, żeby sprostać roli jakiej się od niego oczekuje. Smith wyciąga w tej roli najlepsze aspekty i portretuje Daemona nie tylko jako odważnego i doświadczonego w bojach, ale również jako człowieka, który potrafi stanąć na wysokości zadania, wiernego do końca.
Król Viserys ogrywany przez Paddy’ego Considine’a to król niemal podręcznikowy. Mądry, rozważny, patrzący zawsze do przodu oraz na osoby mu bliskie. Chęć dogodzenia każdemu jednak nie kończy się dobrze i powoduje lawinę zdarzeń, która doprowadzi do wielu nieszczęść. Viserysowi nie jest dany łatwy żywot, dodatkowo utrudniany przez trawiącą go chorobę. Tutaj aktor daje największy popis. W drugiej połowie sezonu widać to doskonale, a sceny z jego udziałem na długo pozostają w pamięci.
Największe wrażenie zrobiła na mnie jednak postać młodej Rhaenyry Targaryen, a uściślając aktorka Milly Alcock. Wyśmienicie pasuje do roli nastoletniej księżniczki, która musi szybko dorosnąć w tym brutalnym świecie. Jednocześnie bije od niej niesamowite ciepło połączone z ambicją oraz zawziętością. Szkoda, że w późniejszych odcinkach przeskakujemy o wiele lat do przodu. Chciałbym zobaczyć więcej scen z tą aktorką w serialu.
Siedem królestw
„Ród Smoka” rozmachem przypomina późniejsze sezony „Gry o Tron”. Efekty komputerowe stoją na przyzwoitym poziomie. Smoki są bardzo realistyczne. Specjaliści od efektów specjalnych pokusili się o dodanie im wielu detali oraz innych cech, dzięki którym łatwo rozpoznać, z którym stwórem mamy do czynienia. Lokacje, w których przebywają lub do których podróżują nasi bohaterowie, wyglądają bardzo dobrze z zewnątrz, jak i wewnątrz. Utrzymany jest wysoki poziom oryginalnego serialu w tym aspekcie.
To samo się tyczy charakteryzacji oraz kostiumów. Szczególnie te drugie zachwycają starannością szczegółów. Widać to przede wszystkim, kiedy przyjrzymy się strojom głównych bohaterów na królewskim dworze. Pojawiają się drobne aspekty, które wyróżniają przedstawicieli poszczególnych stronnictw nie tylko poprzez kolor. Świetnie się to wszystko prezentuje i aż chce się zatrzymać seans i podziwiać doskonałą robotę wykonaną przez ekipę na planie.
Z kronikarskiego obowiązku wspomnę też ogólnie o oprawie audiowizualnej. Jest ona dobra, choć nie porywająca. Zobaczymy w serialu kilka naprawdę dobrych momentów, jednak większość scen niczym się niestety nie wyróżnia. Dotyczy to również muzyki, która w większości przypomina tą skomponowaną do „Gry o Tron”. Natomiast intro wygląda zjawiskowo i jest ciekawą wariacją na temat tego, co już znamy z kultowego serialu.
Pieśń ognia i władzy
Pierwszy sezon „Rodu Smoka” to naprawdę solidny wstęp do historii znanej jako „Taniec Smoków”. HBO pokazało, że w świecie „Gry o Tron” nadal jest miejsce na opowiedzenie angażującej, wciągającej historii połączonej z ciekawymi bohaterami. Jest to na pewno powrót do formy po słabym finale oryginalnego serialu. Czy lepszy od pierwszych odcinków GoT? Ciężko stwierdzić. Na pewno akcja jest podobnie prowadzona co w oryginale. Widać potencjał na rozwój w kolejnych sezonach. Fenomenalna gra aktorska połączona z intrygami niczym z pierwszych sezonów GoT to bardzo dobra mieszanka. Pomimo wielu obaw „Rod Smoka” można teraz zaliczyć do grona produkcji, które są warte obejrzenia w tym roku.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura