Żyto, Noon – Morza Południowe recenzja

Morza Południowe to nowy album powstały we współpracy Żyta i Noona. Żyto jest raperem i malarzem z Częstochowy, natomiast Noon odpowiada w tym projekcie za beaty i produkcję. Co ciekawe, jest to pierwszy album hiphopowy Noona od 17 lat, a Żyta od 7. Obaj Panowie są koło czterdziestki, więc są to już całkiem obeznane osoby – życiowo i artystycznie. Dotychczsowe doświadczenie Żyta i Noona zostało zmaterializowane w postaci Mórz Południowych właśnie.

Mezalians

Skończył się klosz gramatyczno-pezetowy, rap dla miłych, inteligentnych ludzi, dla dziewczyn po rozstaniach. Teraz nowe światy się otwierają. Puszka pandory została kurwa otwarta. – Tak o albumie mówi Żyto na skicie pod tytułem Silencio. Słowa o gramatyczno-pezetowym rapie odnoszą się do hiphopowych albumów Noona, który z Grammatikiem wydał jedną z najbardziej kultowych płyt w polskim rapie – Światła Miasta, a z Pezetem Muzykę Klasyczną i Muzykę Poważną. Te wszystkie albumy faktycznie można zakwalifikować pod inteligenckie i wrażliwe. Żyto sugeruje, że na Morzach Południowych nie ma już na to miejsca i ciężko się z nim nie zgodzić.

Żyto, Noon – Morza Południowe

Ten krążek to zderzenie dwóch odmiennych światów. Z jednej strony mamy niezwykle inteligentne, dopracowane beaty Noona, a z drugiej uliczny, trochę penerski rap Żyta. Nie jest to jednak coś zupełnie nowego. Album tego duetu przywodzi na myśl projekty PRO8L3Mu. Blokowiskowe doświadczenia bójek, włamań i zdehumanizowanego obrazu relacji damsko-męskich to punkt wspólny obu tych zespołów. Ale Morza Południowe to nie jest kalka. Inspiracja, jeśli w ogóle była, jest naprawdę wysublimowana. Żyto brzmi miejscami nawet bardziej brutalnie od Oskara, zaś sposób konstruowania wersów tworzy w głowie słuchacza doświadczenie obcowania z osiedlowym sebixem. Na przykład: Wcześniej waliłem z wódka sok, waliłem główką go. Waliliśmy stówką […] Będziemy się uczyć, jak w mieście się otwiera drzwi bez żadnych kluczy.

Noon

Poziom napracowania producenta budzi podziw przy każdym wydanym projekcie. Jeśli chcecie poczytać o tym więcej, to zapraszam do kliknięcia [tutaj]. Nie inaczej jest w przypadku Mórz Południowych. Od każdej piosenki bije chęć dążenia do perfekcji i przekazania jakichś emocji w samej warstwie muzycznej. Każdy utwór (no może poza „Za”, który jest urywkiem rozmowy) składa się z naprawdę wielu warstw, niezależnie czy jest to pełnoprawna kompozycja, czy krótki skit. Poukrywane sample, ciekawie poprowadzone bas i perkusja i wbijające się do głowy melodie charakteryzują ten projekt. Noon, co prawda miał 17 lat przerwy od ostatniego albumu rapowego, ale nie od muzyki w ogóle. Poświęcił się tworzeniu elektroniki, a to doświadczenie wywarło to niemały wpływ na brzmienie Mórz Południowych. Ze spokojem możemy znaleźć wspólne mianowniki muzyki z Mórz Południowych z niektórymi utworami z Algorytmu, czy Pewnych Sekwencji. No właśnie, ale to część beatowa, a jak wypada Żyto?

Żyto

Nie będę owijać w bawełnę. Poziom napracowania w warstwie lirycznej nie dorównuje temu z warstwy muzycznej. Na niekorzyść rapera. Rozumiem, że zamysłem było stworzenie podmiotu z marginesu społecznego. Dostrzegam pomysł i założenia jakie przyjął Żyto, jednak sam koncept nie jest powodem powodem do dumy samym w sobie. Niestety bardzo proste rymy i czasem cringowe teksty typu: „Czekałem na mannę z nieba, w tym czasie wiatr kieckę pannie podwiewa” psują radość z odsłuchu. Już nawet wcześniej wspomniany Oskar z PRO8L3Mu jest lepszym storytellerem, a przecież tematy obu tych raperów się często pokrywają. Dziwna potrzeba używania najprostszych rymów na siłę sprawia, że czasem skupiamy się na samym brzmieniu tekstu, niż na tym co sobą reprezentuje. Patrz: pierwsza zwrotka utworu Tola. Uważam jednak, że gdy przymknie się oko na te wady, to historie Żyta potrafią dać się dobrze słuchać. Dają wgląd do dość prostych, czasem prostackich, surowych przemyśleń chłopaka z blokowisk. Często kręcących się wokół najbardziej podstawowych potrzeb z piramidy Maslowa, typu seks, pieniądze, alkohol czy potrzeba dominacji. 

Połączenie

Kombinacja tych dwóch światów to zjawisko, które wywołuje skrajne opinie wśród słuchaczy. Osobiście jestem na tak, cieszę się że taki album powstał, pomimo pewnych niedociągnięć. Słuchając wydawanych singli miałem mieszane uczucia, ale ogólnie album jest spójny, a jego odsłuch wzbudził we mnie raczej pozytywne emocje. Mam też kilka faworytów jeśli chodzi o utwory. Na przykład „Diabeł ubiera się w Stone Island”, który mam wrażenie (chodź nie jest to wprost powiedziane) jest retrospektywny. Jest to reprezentatywny przykład jak ten album powinien brzmieć. Żyto dorównuje Noonowi, naprawdę dobrze się tego słucha. Podobnie jak pierwszego singla pod tytułem „Ciecz”. Pięknie poprowadzony beat i brutalne opowieści Żyta o wcześniej wspomnianym przygodnym seksie „to była głupia cipa, chciałem się z nią przespać i o niej zapomnieć”, alkoholu „widzisz mnie, jak wlewam w siebie ciecz”, czy potrzebie dominacji „ Rozkładam patyk, delikatnie dosięga mu twarzy. Z tyłu mam ziomali jeden mu poprawił. Wychodzę bez rany, może jeszcze się spotkamy. Nie to żebym robił plany, ale często tu bywamy”. Są to teksty, które pozwalają poznać świat z innej perspektywy, niż ta z którą mamy do czynienia na codzień. Brutalność tych opowieści odpowiada sposobowi ich dostarczenia, czyli zasada decorum została zachowana.

Morza Południowe

Morza Południowe to zdecydowanie nie jest pozycja, która przypadnie każdemu do gustu. Widać to po mieszanych uczuciach pisanych w komentarzach pod teledyskami. Love it or hate it. W mojej opinii warto przesłuchać tego albumu, żeby zapoznać się z doświadczeniem nabranym przed ostatnie lata obu artystów, podczas tak długiej przerwy od rapu. Noon wzbija się na wyżyny jeśli chodzi o produkcję, natomiast w historie Żyta można się wczuć, aczkolwiek wymaga to trochę chęci i czasu.