Slowdive na trzy głosy – recenzja albumu everything is alive

Legendarny brytyjski zespół Slowdive powraca z piątym studyjnym albumem everything is alive. Pionierzy shoegaze’u powrócili do grania w 2017 po dwudziestu dwóch latach przerwy albumem self-titled. Teraz raczą fanów kolejnym krążkiem, który znów wznosi nazwę tego zespołu na afisze redakcji muzycznych na całym świecie. Zdecydowaliśmy się nie pisać jednej recenzji tego albumu. W związku z jego popularnością i tym ile dyskusji wzbudził na naszym redakcyjnym forum, przedstawiamy wam trzy perspektywy naszych dziennikarzy na ten album.

Slowdive

Osiem symbiotycznych organizmów

Everything is alive to wszystko, na co fani Slowdive czekali – choć i sceptyków shoegaze’u album może do siebie przekonać. Niezmiennie eteryczny, z wyjątkowo uwydatnionymi brzmieniami gitarowymi (co bardzo pozytywnie zaskakuje) i połączeniami dźwięków, których od brytyjskiego zespołu jeszcze nie słyszeliśmy. Zespół porzuca monotonię, którą często wyczuwałam w poprzednich wydaniach i udowadnia, że na shoegaze’owej scenie może czekać go druga młodość. Największym zaskoczeniem okazuje się the slab  – dynamiczne, niemalże gorączkowe od pierwszych sekund, utrzymujące aż do końca intensywne, gitarowe tempo. Moim faworytem jest również alife, w którym możemy wychwycić bardziej indie popowe akcenty charakterystyczne np. dla Still Corners, wzbogacone jednak o dream popowe brzmienie Slowdive.

everything is alive to wszystko, na co fani Slowdive czekali – choć i sceptyków shoegaze’u album może do siebie przekonać.

Klimat everything is alive jest nostalgiczny, ale w jak najlepszym tego słowa znaczeniu. Trochę słodko-gorzki, refleksyjny, ale nie przygnębiający. Album otula słuchacza swoim brzmieniem, szczególnie w prayer remembered, chained to a cloud czy kisses.  To w większości zasługa delikatnych wokali Rachel Goswell i Neila Halstead’a. Szczególnie docenić należy jednak poziom dopracowania utworów. Poszczególne dźwięki płynnie splatają się ze sobą i rozplatają jak jeden organizm – a właściwie osiem organizmów, tworzących każdy z ośmiu utworów. Nawet okładka cieszy oko, a jedyne do czego można się przyczepić to to, że album nie jest choć trochę dłuższy.  Jeśli szukacie czegoś świeżego, idealnego na schyłek lata/początek jesieni – posłuchajcie everything is alive.

Daria Bajorek

Nagła utrata mocy

Po wielu godzinach słuchania piątego albumu zespołu Slowdive niestety zmieniło się moje pierwsze, pozytywne zdanie o nim. Gdy legenda brytyjskiej sceny powróciła do świata muzyki w 2017 roku, czułem pewien niedosyt. Owładnęło mną jednak nostalgiczne podejście do tej grupy. Ich brzmienia wraz z kolejnymi płytami ciągle nabierały jakości. Na nieszczęście – kosztem odejścia od głównego shoegaze’owego nurtu. Dźwięki na ich kolejnych wydawnictwach nabrały przesadnego dream popowego pogłosu oraz klarowności. Taki właśnie dla mnie jest też nowy krążek everything is alive. Dopasowany do mainstreamu. Gdy usłyszałem pierwszy utwór podczas premiery, miałem niezwykłe wyobrażenie, jak dobry może być ten album. shanty wprowadziło mozaikę dźwięków, tworzoną na ścianie melodycznych gitarowych krajobrazów, spod których wołają z oddali wokale od Halstead i Goswella. Ku mojemu zdziwieniu podczas momentu kulminacyjnego piosenka zaczyna tracić ducha i tempo. 

everything is alive bez dwóch zdań ma swoją duszę, potrafi wciągnąć słuchacza na długie godziny oraz jest wart przesłuchania.

Ten sam problem dotyczy prawie każdego utworu na płycie. Szczególnie zabolało mnie to przy świetnie zapowiadającym się alfie, który ma podobną nastrojowość do pierwszej pozycji z bardziej wyrazistymi głosami. Wiele kawałków przekracza cztery minuty i z uwagi na to oczekiwałem pełnoprawnego rozwinięcia dynamiki. Same dźwięki na albumie mają niewyobrażalną barwę. Jednak przez te nagłe zaniki pod koniec, tracą swoją moc i wartość. Niemniej, przy melancholijnym, nostalgicznym brzmieniu prayer remembered potrafiłem się zatracić. Chciałbym trochę więcej takich motywów. Pozycje takie jak skin in the game, andalucia plays mają wyraziste wszystkie dźwięki – czasem zdarza się, że aż nadto. Podsumowując, everything is alive bez dwóch zdań ma swoją duszę. Potrafi wciągnąć słuchacza na długie godziny oraz jest wart przesłuchania. Jednakże moim zdaniem zabrakło ich shoegaze’owego stylu. Stylu, w którym wokale docierają do nas dopiero spod innych instrumentów, tak jak to słychać na początku i na końcu najnowszej płyty. Jest to miks z piękną nastrojowością, szkoda, że bez własnego zdania na temat brzmienia.

Dominik Pardyak

Podróż w przeszłość Slowdive

Slowdive na everything is alive patrzą wstecz na 32 lata, które spędzili na scenie. Ze swojego portfolio wybierają tylko najsoczystsze owoce. Od początku albumu brzmieniem wracają do twórczości z okresu Just For a Day. Następnie z w instrumentalnym, nieśpiesznym prayer remembered dużą porcją przestrzennego reverbu, ale chrupką i wyrazista sekcja rytmiczną nawiązują do ostatniego albumu z 2017. To z pewnością jeden z tych utworów, które nową twórczość brytyjczyków przechylają bardziej na stronę dream popu niż shoegaze’u. Na andalucia plays tło zdaje się natomiast przypominać ambientowe, naznaczone inspiracjami Brianem Eno instrumentarium z niedocenianego albumu Pygmalion. W łańcuch retrospektywnych nawiązań wplatają się jeszcze single alife i kisses – pokaz wybitnego songwritingu Halsteada. Wciąż potrafi on złapać za krtań i zaszklić oczy. Szczególnie partia w kisses śpiewana w harmonii przez Neila wraz Rachel pięknie rysuje ich przyjaźń i pogodzenie się z wybojami na ich wspólnej drodze. 

Wybrzmiewa to, że artyści cieszyli się tworzeniem, a czy to nie o to w tym wszystkim chodzi?

Niestety od skin in the game, które wraz ze wspomnianym kisses nawiązują do opus magnum Souvlaki, album zdaje się poziomem pikować w stronę przeciętności. Chained to a cloud i the slab to utwory, które wydają się jedynie przedłużać ten i tak stosunkowo krótki album. Szkoda, że Slowdive nie starczyło materiału na solidną godzinę grania. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że artyści cieszyli się tworzeniem everything is alive. Wybrzmiewa to zarówno w aranżacjach studyjnych i koncertowych. Czy to nie o właśnie to w tym wszystkim chodzi?

Kuba Ferlin

Zapraszamy was do lektury innych tekstów o muzyce i nie tylko w zakładce aktualności.