Podobno nic nie uzależnia bardziej niż narkotyki i miesięczna wypłata. Często jest to jeden z głównych powodów dla których robimy coś, co nie do końca sprawia nam radość i przyjemność. Na pęczki można znaleźć pracowników biur, zakładów, fabryk, którzy delikatnie mówiąc, nie pałają entuzjazmem do swojej profesji. Jakby zapytali Anglicy: why does it happen?
Powodów jest kilka. Pierwszy z nich zaistniał już w pierwszym akapicie tego tworu pisanego. Jak głosi reklama jednego portali ogłoszeniowych – każdy ma swoje raty. Wielu z tych osób ma rodziny na utrzymaniu, inni ciułają na emeryturę, a jeszcze inni po prostu muszą mieć za co opłacić rachunki. Są i tacy, którzy chyba po prostu się zasiedzieli.
Która osoba z pokolenia naszych rodziców, będąc w naszym wieku, przypuszczała że przepracuje w jednej firmie 20, 30 albo i więcej lat? Na szczęście nam to raczej nie grozi, jednak często gęsto można spotkać szereg osób, które zasiedziały się na swoim stanowisku. Wbrew pozorom nie są to tylko osoby będące w wiekach średnich. (Szefowo, to nie jest błąd, tylko zabawa w słowotwórstwo. Pozdrawiam ;)).
Wielu z nas, idąc na studia i planując swoją przyszłą karierę zawodową obrało mniej więcej swój cel oraz kierunek do niego prowadzący. Studia to dość specyficzny okres, gdzie w trakcie zdobywania wiedzy, później poświadczonej odpowiednimi dokumentami, imamy się różnych zajęć. Bo przecież słowa student i biedny to niemalże synonimy, a bez pracy nie ma kołaczy.
Parając się tym czy innym trudem, później gratyfikowanym finansowo, możemy szybko przyzwyczaić się do pewnej dozy stałości, jaką praca najemna daje żyjącemu w ciągłym stresie i niepewności żakowi. Coś, co miało być tylko dorywczą pracą na okres wakacji, przeciąga się na resztę roku akademickiego. Mija czas, po drodze kończy się studiowanie, a Ty wciąż pracujesz w tym samym miejscu i robisz to samo dzień w dzień. Być może nawet awansujesz.
Ktoś powie – masz doświadczenie zawodowe, możesz już coś wpisać w CV, nie /wstaw wulgarne określenie na nicnierobienie/ się i przy okazji powiększasz swój stan posiadania. Same plusy, prawda? Problem polega na tym, że zdecydowana większość studentów wykonuje prace, które delikatnie mówiąc nie są szczytem ich zawodowych marzeń. Dotychczas były to profesje niewymagające specjalnych kompetencji, płatne całkiem nieźle tylko ze względu na optymalizację podatkową związaną z zatrudnieniem na podstawie umowy cywilnoprawnej.
Często właśnie to poczucie stabilizacji i zarabiania pierwszych pieniędzy rodzi niebezpieczeństwo zasiedzenia się. Prostym testem na zasiedzenie jest zapytanie kilku kierowników restauracji typu fast food czy są po studiach lub w ich trakcie i w jakim kierunku się kształcą. W 99% przypadków nie znajdziecie tam osób, które chodź przez moment studiowały kierunki związane z gastronomią. Dla nich dorywcza praca zamieniła się w podstawowe źródło utrzymania. Może to sprawić, że nasze plany i cele schodzą na dalszy plan, przez co ich realizacja może opóźnić się nawet o lata!
Najgorszym z możliwych scenariuszy jest wtedy poddanie się biegowi wydarzeń i płynięcie z falą, ponieważ któregoś dnia możecie się obudzić we własnym średniowieczu (tak, porównuję wiek osób do epok historycznych, mam nadzieję że nikt mnie za to nie ukatrupi, zwłaszcza że wstecznie po średniowieczu była… starożytność) obok życiowego partnera, z gromadką dzieci, kredytem na mieszkanie i samochód, pytając samego siebie kto mi /słowo określające w sposób wulgarny kurtyzanę, córę koryntu, grzybiarkę, panią pracującą na ulicy, po prostu prostytutkę/ zabrał marzenia? A wtedy może już być za późno…