Najnowszy film Krzysztofa Łukaszewicza (Karbala, Lincz, Generał Nil) traktuje o dramatycznych wydarzeniach, które napotkały mieszkańców Grodna – tytułowe Orlęta. Film powinien być niezwykle ważną opowieścią o tragedii, która spotkała niewinnych, a stał się niestety średnim przekaźnikiem historii, z którego być może będą mogły czerpać szkoły.
W roli głównego bohatera poznajemy dwunastoletniego chłopca Leona (Feliks Matecki). Młody bohater jest rozdarty między swoim żydowskim pochodzeniem a miłością do Sienkiewicza i jego sympatyzującym z komunizmem bratem (Filip Gurłacz). Dziecięca perspektywa, wzmacnia dramat i dysonans między życiem chłopca oraz jego rówieśników przed 1. września 1939 roku, a późniejszymi wydarzeniami. Pokazuje, jak wojna zmusiła ich do szybkiego dorastania. Najmłodsze Orlęta wciągnięte w wir okrutnych zdarzeń stopniowo zdają sobie sprawę z powagi sytuacji w jakiej się znaleźli i desperacko próbują ratować siebie oraz innych.
Pisząc dalej o filmie pragnę skupić się na nim głównie pod względem warsztatu i odczuć. Analizowanie zgodności z historycznym kontekstem postanowiłem odsunąć na nieco dalszy plan. Taka konstrukcja wynika przede wszystkim z braku głośnych sprzeciwów historycznej sceny komentatorskiej i publicystycznej oraz moich własnych spostrzeżeń.
Orlęta, które za szybko wyfrunęły z gniazd
Dzieci w filmie są bystrymi i uważnymi obserwatorami rzeczywistości, ale jak to dzieci, ulegają presji otoczenia, rodziców i nastrojów panujących w mieście na skraju wojny. W pierwszym, najsolidniejszym akcie filmu, obserwujemy przede wszystkim Eweline (Almira Nawrot), Tadka (Wit Czernecki) i Leona. Ich życie w Grodnie pełnym mieszających się nastrojów antysemickich, komunistycznych i patriotycznych zdaje się być dla nich mozaiką, do której przywykli. Między nimi i rówieśnikami dochodzi do interakcji, które są odbiciami wartości ich rodziców i rodzeństwa, co film szczególnie zaznacza. Ulice pełne bojówek komunistycznych i narodowych „szarpią się” między sobą, nie ukrywając swoich intencji, zamiarów i myśli wobec strony przeciwnej. Obserwatorami i uczestnikami tych potyczek są właśnie dzieci, wciągane w świat dorosłych starć, muszą deklarować stronę, po której staną.
Łukaszewicz przedstawił w filmie miłosne perypetie między najmłodszymi bohaterami, które, mimo aż nazbyt infaltylnej formy, momentami potrafią być uroczy. Ten zabieg dobrze kontrastuje między powagą nadchodzącej sytuacji, a tym, jak beztrosko powinno toczyć się ich życie. Na ekranie oprócz kwiatu ówczesnej młodzieży możemy również przyglądać się losom dorosłych. Oni również przerażeni nową rzeczywistością próbują przetrwać atak Sowietów zgodnie ze swoimi wartościami. Młodym aktorom na ekranie towarzyszą między innymi: Bartłomiej Topa w roli Plutonowego Grenia, Leszek Lichota, jako dyrektor Zabiełło, czy Antoni Pawlicki grający ojca Eweliny, Stolińskiego.
Brutalny i średni
Produkcja zaskakuje brutalnością, która niespodziewanie może uderzyć widza, przyzwyczajonego dotychczas do dziecięcej perspektywy. Dramat sowieckiej inwazji traci jednak na sile poprzez często widoczne budżetowe braki. Pierwszy film mówiący o sowieckiej agresji na Polskę zasługiwał na większe środki, tym bardziej, iż temat, którego się podejmuje jest niezwykle ważny. Brak odpowiedniego finansowania odbija się w świecie przedstawionym, co często może wyprowadzić i tak już wstrząśniętego widza z immersji.
Filmowi można wybaczyć pojawiające się z rzadka dziwne montażowe eksperymenty i nie do końca zawsze trafiony dobór pracy kamery, jednak to toporność reżyserii może razić najbardziej. Mimo widocznych mankamentów Orlęta. Grodno ’39 wydaje się być filmem, który dość średnim, ale wyważonym tonem zmierza w dobrym, wymiernie jakościowym kierunku. Niestety wraz z postępującą, goniącą za bohaterami fabułą, można odnieść wrażenie, iż oglądamy kolejny teatr telewizji lub produkcje stworzoną wprost dla dystrybucji telewizyjnej.
Patos i kicz
Wszystkie wspomniane wyżej wady i mankamenty nie wpływają jednak, w aż tak wyraźnym stopniu na przesłanie, jakie ze sobą niesie. Film o obrońcach Grodna mimo wszystko jest wstrząsającym obrazem okrucieństw Sowietów i hekatomby jaką zgotowali miastu „wyzwoliciele” zza wschodniej granicy. Niektóre sceny mogą poruszyć wrażliwszych widzów, jednak nie są one niczym wyjątkowym na tle pojawiających się współcześnie równie „mocnych” produkcji.
Teatralność filmu niestety nie pomaga w przełamaniu patetycznego impasu, na który często cierpi nasze rodzime kino historyczne. Nadaje ona pewien wymiar kiczu, złożony z topornie wyreżyserowanych sceny i braku wystarczającego dofinansowania, które z nie zawsze trafnymi dialogami, tworzą bańkę pewnej konsternacji.
Mimo głównie narzekającego tonu recenzji należy przyznać, iż film potrafi wywrzeć wrażenie, a warsztatowe uchybienia nie przeszkadzają w kibicowaniu Leonowi. Film w dobrej wierze można uznać zwyczajnie za średni, nie zostający na dłużej w świadomości odbiorcy. Potrafi on jednak działać na wyobraźnie i w najbardziej przejmujących momentach dotknąć, tam, gdzie pojawia się niedowierzanie i smutek. Świadczyła o tym zupełna cisza i wiele oczu wpatrujących się pusto w przestrzeń tuż po skończonym seansie w sali kinowej.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura