Orlando znów czaruje – anomalia czy zwykła iluzja?

źródło: clutchpoints.com

Początek sezonu był nieprzewidywalny, mocne otwarcie mają za sobą drużyny, które poświęciły poprzednie lata na rozsądne wzmocnienia, a nie kluby z najwyższej półki, będące wizytówką ligi. Tym sposobem byliśmy świadkami zupełnie niespodziewanego napływu nie tylko młodych gwiazd i wyróżniających się postaci, ale i nieoczywistych rywali z najwyższymi aspiracjami. Uwaga większości dziennikarzy skierowała się na finalistów In-Season Tournament i najlepszą ofensywę należącą do… Indiany Pacers! Oczekiwania fanów rozpala także Oklahoma City Thunder, gdzie znakomitą formę prezentuje Cheta Holgrem przy wciąż rosnącym Shaiu Gilgeousie-Alexandrze, będącym już pełnoprawną gwiazdą NBA. Szokuje także nie najmłodsza, ale w gruncie rzeczy odnowiona, Minnesota Timberwolves.

Zespołem, o którym niewiele się mówi w kontekście dobrego wejścia w sezon jest Orlando Magic, który po latach wreszcie zaczyna prezentować się, jak na ambitną drużynę przystało. I chociaż do miana wirtuozów koszykówki gracze z Disneylandu w większości nie dorośli, nie wykluczone, że jako zgrana ekipa dadzą się we znaki ligowej czołówce.

Panie Mosley, być albo nie być

To już trzeci sezon Jamahla Mosleya’a w drużynie ,,Magików” i biorąc pod uwagę pozycję klubu w ostatnich latach, posada trenera może być zagrożona. Po erze Dwighta Howarda i Van Gundy’ego, czyli od 2012 roku, na ogół żaden szkoleniowiec nie utrzymał się dłużej niż trzy sezony. Taki staż zaliczyło raptem dwóch trenerów: Vaughn oraz Clifford. Stołka nie utrzymał m.in. Frank Vogel, który błyskawicznie opuścił ,,niebieskich”, by parę sezonów później sięgnąć z Lakersami po mistrzostw. Wymienieni trenerzy, podobnie jak Mosley, byli wcześniej asystentami, a ich debiut w roli pierwszego szkoleniowca przypadał właśnie na kadencję w Orlando.

Jamahl Moslye radził sobie, póki co, fatalnie. Jest jedynym trenerem, który po odejściu Van Gundy’ego zesłał ,,Magików” na dno ligowej tabeli, aby w kolejnym sezonie 'podnieść’ zespół na przedostatnie miejsce. Trzecie podejście, o dziwo, jest lepsze, a bilans 16 zwycięstw i 9 porażek daje Magic czwarte miejsce na wschodzie, przy niewielkiej stracie do Celtics, 76ers i Bucks. Rezultat ten sprawia jednocześnie, że drużyna z Orlando jest liderem grupy południowo-wschodniej. Postęp zespołu Mosley’a jest wręcz irracjonalny, a wszystko to po złych sezonach, kiedy wydawało się, że gorzej być nie może.

źródło: orlandomagicdaily.com

There is another

Takiego szczęścia do pierwszych picków w drafcie, jak Orlando, nie miało wiele klubów w NBA. Całość zaczyna przypominać pewien cykl Awatarów, na wzór ,,Legendy Aanga” – kiedy kariera jednego umierała, rodził się następny. Już na samym początku, udało się pozyskać w losowaniu największego dominatora wszechczasów, Shaquille’a O’Neala. Następnie, gdy jego kariera zmierzała ku końcowi w klubie ze Wschodu pojawił się Dwight Howard, zapowiadający się na jeszcze potężniejszego centra niż Big Aristotle. Teraz, gdy Superman zaczął odcinać kupny od swojej barwnej kariery, szczęście znów uśmiechnęło się do ,,Magików”.

21-letni Paolo Banchero został tym, kim miał być Jeremy Sochan. Skrzydłowy ze Seattle wszedł do ligi z przytupem zdobywając statuetkę Debiutanta Roku, pomimo, że jego Orlando zaliczyło jeden z najgorszych sezonów. Włoch zagrał we wszystkich 72 meczach rundy zasadniczej, ze średnią 33 minut na spotkanie oraz imponującym wynikiem 20 punktów i 7 zbiórek na mecz. Statystyką przeskakując Cheta Holmgrena z OKC oraz Jabariego Smitha z Houston.

W sezonie regularnym został dziewiątym najskuteczniejszym silnym skrzydłowym, wyprzedzając choćby Tyrese Maxey’a, D’Angelo Russela, Dennisa Schroedera czy Derrick’a White’a. Na tablicy wygrywał rywalizację m.in. z Kevinem Durantem, Aaronem Gordonem, Jarrenem Jacksonem Jr i Paulem Georgem. Jego wielozadaniowość i fantastyczne liczby pokazały, że w istocie jest on jednym z najbardziej wszechstronnych koszykarzy w lidze. Pochwał pod adresem młodego Włocha nie szczędził także jego trener, który nie wahał się porównywać go do wielkich skrzydłowych:

Paolo jest jak kombinacja Melo, LeBrona i Tatuma. Chodzi o wiele rzeczy, które oni posiadają: umiejętności podawania, możliwości zdobywania punktów na różne sposoby, ich siła, (…).
źródło: dukebasketballreport.com

Mistrzostwa Świata oknem wystawowym

Historyczne zwycięstwo Niemców w zeszłorocznych mistrzostwach globu było wyjątkowym momentem w koszykarskim świecie. Po pierwsze: udowodniono, że europejski basket nieustannie ma się świetnie, a walka drużyn ze Starego Kontynentu o najwyższe cele wciąż jest możliwa. Po drugie: nic tak nie cieszy kibiców, jak rodzący się liderzy na oczach milionów widzów. Nowe oblicza Dillona Brooksa prowadzącego pewnie Kanadę do gry w strefie medalowej, przebłyski ,,Czarnej Mamby” u Anthony’ego Edwardsa, geniusz Schroedera, czy odrodzenie obumierającego w Atlancie, Bogdana Bogdanovica – to chwile, które z pewnością zostaną w pamięci kibiców na długo.

Cichymi bohaterami niemieckiego sukcesu byli bracia Moritz i Franz Wagner, którzy rozegrali w minione lato turniej swojego życia. I chociaż popularny Mo błyszczał w fazie grupowej, zaliczając w jednym z meczów statystycznie najlepszy wynik punktowy, tak faza play-off należała już do jego brata, który do spółki z Dennisem Schroederem poprowadził kadrę do złota. Z Łotwą został liderem punktowym w ekipie trenera Herberta, zajmując ex aequo pierwsze miejsce z zbiórkach z Danielem Theisem. W półfinale z USA był drugim najwyżej punktującym z 22 oczkami i drugim najskuteczniejszym zbierającym, razem z Thiemannem. Przeciwko Serbom, w wielkim finale, powtórzył fantastyczny występ notując 19 punktów i 7 zbiórek.

Franz Wagner pomimo zaledwie 22 lat był jednym z głównych kreatorów gry, choć grał jako skrzydłowy i miał po swojej stronie Dennisa Schroedera. Nie przeszkadzało mu to w braniu odpowiedzialności na swoje barki w najważniejszych meczach. Potrafił skutecznie kończyć akcje atakując obręcz lay-upami, a także rzutami z półdystansu i trójkami. Mimo ponad 200 centymetrów wzrostu często decydował się na crossovery oraz zmiany tempa, gubiąc przy tym rywali. Z meczu na mecz objawiał się jako coraz bardziej kompletny koszykarz, którego krycie wymagało stuprocentowej pracy na każdej części parkietu. Tym samym Orlando Magic po mistrzostwach świata zyskało kolejnego po Paolo Banchero, game-changera, gotowego odmieniać przebieg spotkań.

źródło: kicker.de

Paradoks

Jak zachwycać nie zachwycając? Oto nowy styl ,,Magików”, którzy w latach świetności zawsze po swojej stronie mieli asy w rękawie. Jednak tym razem zajmują miejsce w czołówce konferencji, z trudno wytłumaczalnym pozytywnym bilansem. Pierwsze cztery seedy na wschodzie są bardzo wyrównane. 76er prowadzą z lepszym kontem od Magic, Bucks mają o jedno zwycięstwo więcej od Philadelphi, a na szczycie znajduje się Boston. Porównując wyniki z konferencją zachodnią ekipa z Orlando ma tyle samo zwycięstw, co Kings i Mavs, wyprzedzając przy tym takie siły, jak Lakers, Warriors czy Suns.

Tym samym, co ciekawe, najlepiej punktujący gracze Magic, czyli Banchero i Franz Wagner są dopiero na 43 i 44 miejscu ze średnio 20 punktami na mecz w zestawieniu najskuteczniej rzucających. Paolo jest poza 50 najlepszych asystentów, a cała drużyna to 16 ofensywa w lidze i 11 od końca ekipa zbierająca. Orlando Magic nie bronią żadne liczby zespołowe, ani wyróżniające się na tle innych graczy postacie.

źródło: talksport.com

,,Możecie już zrzucić ten ciężar!”

Pamiętacie słynną kwestię trenera Davida Evansa z jednego z ostatnich odcinków Inazumy Eleven? Gdy drużyna Gigancików w finale straciła wiarę w zwycięstwo? Rada dziadka bramkarza Inazumy okazała się być banalnie prosta, ale jakże skuteczna: nie mając nic do stracenia i nic do udowodnienia drużyna Konga najzwyczajniej w świecie zaczęła grać… z uśmiechem. Szczęście, polot i brak presji okazało się największym remedium na problemy drużyny. Wydaje się, że to samo stało się receptą na problemy Orlando Magic.

Życie drużyny z pierwszych stron gazet, narażonej na nieustającą presję, czy to fanów, czy to mediów, nie jest proste. Do tego dochodzą zwykle największe gwiazdy ligi łaknące sukcesów, co wewnętrzną nerwowość. Gdy gra przestaje się układać zaczynają się problemy i wszystko wali się jak domek z kart. Takie schematy potwierdzają obrazki z ostatnich sezonów. Kluby po nieudanych kampaniach opuścili przecież niedawni finaliści NBA Mike Buddelholxer i Monty Williams. Warto podkreślić przy tym, że sami zawodnicy nie gwarantują stabilności ambitnych projektów. Świadczą o tym transfery m.in. Kevina Duranta, Damiana Lilarda, Bradley’a Beala, Kyriego Irvinga i wielu innych. Regularna batalia o mistrzostwo to w dzisiejszych realiach walka wyniszczająca zawodników, ich rodziny oraz stabilne organizacje.

Orlando Magic, sprawiające wrażenie pogodzonego ze swoim losem, wydaje się być jednocześnie jednym, wielkim eksperymentem i chaosem, który w swojej prostocie wydaje się działać. Zawodnicy grają z radością, ucząc się odpowiedzialności i zespołowości, jednocześnie starając się pokazać z jak najlepszej strony. Grają w prostu sposób, ale pełen nieprzewidywalnych zagrań i jednostkowej brawury, mając na uwadze, konieczność przystosowania się do rywala. Na te aspekty często uwagę zwracają eksperci, którzy nie chwalą taktyki trenera, czy umiejętności, co zdolność pracy w zespole oraz pewność siebie, koszykarzy Orlando.

Piękno tkwi w prostocie

Oglądając ,,Magików” w akcji nie zobaczymy wirtuozerii, wielkich postaci, ani żadnych punktów zaczepienia sugerujących, że ta drużyna może na czymś budować swoją siłę w przyszłości. Widzimy grupę ludzi, która doskonale wie, co ma robić i w jaki sposób ustawiać się na parkiecie. Orlando nie próbuje oszukać rzeczywistści, szykując wymyślne zagrania taktyczne będące poza ich zasięgiem technicznym lub doświadczeniem.

Drużyna trenera Mosley’a bazuje na błyskawicznych atakach po zbiórkach i przechwytach. W samym ataku nie wykorzystuje pełnych 24 sekund na rozegranie koronkowej akcji, jak miał to w zwyczaju robić Boston w pierwszym roku Mazzulli, a bardziej skupia się na jak najszybszym znalezieniu i wykorzystaniu pierwszej dogodnej sytuacji rzutowej zza łuku. Szczególnie ważne dla Magic są kontry, które zmuszają rywali do zaprzestania równorzędnej walki na desce. Orlando bez problemu radzi sobie w zbiórkach, bowiem przeciwnicy skoncentrowani na niedopuszczeniu ,,Magików” na własną połowę zaniechają starań o piłkę. Zespół Mosley’a często zamyka sobie w ten sposób atut kontry, ale zyskuje przewagę przy zbiórkach dzięki czemu nie muszą męczyć się z dalszymi atakami drużyny przeciwnej.

Eksperci przestrzegają

Pozycję Orlando Magic dostrzega wielu czołowych ekspertów w USA. Świadczyć może to o tym, że siła ,,Magików”, nie jest chwilowa, lecz stanowi początek formowania się ekipy mogącej zatrząść konferencją, a może i nie tylko.

W trakcie pomeczowej rozmowy w programie ,,GameTime” Jamal Crawford trafnie określił sposób gry Orlando Magic w trwającym sezonie:

Wdrożyli do gry podstawową, colleagową atmosferę. Wszyscy są zjednoczeni i pewni siebie (…).

Byłemu graczowi Clippers w trakcie tego samego programu wtórował Isiah Thomas, który zwrócił szczególną uwagę na potencjał zespołu:

Analitycy nie wykażą tego w swoich raportach, ale drużyna Orlando Magic wygrywa talentem i dobrym zgraniem. To jest właśnie to co mają.

O największym atucie Orlando przestrzegał także Sam Mitchell, sugerując między wierszami, że siła ośmiu nierenomowanych graczy na stałym poziomie jest większa niż siła dwóch wybitnych odstających na innych:

Grając przeciwko Milwaukee grasz przeciwko Giannisowi i Lillardowi, grając przeciwko Miami grasz przeciwko Butlerowi, a kiedy grasz przeciwko Orlando mierzysz się z ławką, która ma siedmiu czy ośmiu zawodników, którzy są w stanie zdobyć 54 punkty. Każdy z tych graczy może rzucić 20 punktów, co noc. To sprawia, że są trudni do bronienia, ponieważ my, jako trenerzy, chcemy znać tych dwóch, trzech graczy, których musimy spowolnić. Moje pytanie brzmi: co zrobisz, gdy musisz spowolnić ośmiu takich? Którzy na dodatek rotują się i grają z tą samą energią. To trudny do pokonania zespół, jeśli będzie grać, jak gra. To jest przepis na mistrzostwo: kiedy trener tylko trenuje, a zawodnicy czuwają nad sobą.

Grant Hill w odniesieniu do wypowiedzi eksperta, nie stwierdził przy tym, że drużyna Orlando wyzbyta jest gwiazd:

(…) Spójrz na Banchero, spójrz na Wagnera, spójrz na Johnatana Isaaca. Każdy może się tam zmieniać i wymieniać. Spójrz na atletyzm Cole’a Anthony’ego i energię Suggsa. Jest jedna rzecz, którą uwielbiam w tym zespole: kiedy jesteś młodą drużyną po pierwszych nieudanych próbach rzutowych zwieszasz głowę i wracasz pod kosz, tymczasem oni dzielą się piłką, ona wokół nich krąży. To jest trudne, gdy nie ma się planu, wynik jest niekorzystny i trzech lub czterech gości musi grać dla innych. Tymczasem oni chcą grać dla siebie nawzajem, bo nikt tam nie dba o statystyki. Oni mogą próbować rzucać z wyskoku i z osobistych cały dzień i nic złego w drużynie się nie stanie.

Być może ekspertyzy byłych graczy NBA mogą się wydać za parę miesięcy śmieszne i tworzone przez pryzmat chwili, nie mając pokrycia w późniejszych realiach, jednak jeśli takie osoby doceniają plan trenera Mosley’a to znaczy, że w klubie rzeczywiście zaszła istotna zmiana.

źródło: bleacherreport.com

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej

Niechaj drżą Ci, którzy przybywają do Amway Center, by w tym sezonie rozegrać tam mecz. Obstawienie wyniku ,,Magików” na ich terenie to formalność dla bukmacherów. Dotychczas osiągnęli oni czwarty najlepszy bilans w lidze i trzeci w swojej konferencji, wygrywając 11 spotkań i przegrywając tylko dwa. Lepsi od nich są wyłącznie Celtics i Bucks.

Dużo gorzej sprawa wygląda na wyjeździe, tam gracze Orlando przegrali siedem z 12 spotkań, zaliczając konkretne blamaże z Bostonem, Cavs, Nets oraz dwoma ekipami z Los Angeles. Przy tych wszystkich porażkach, mimo wszystko, gracze potrafili rozbić ponad 30 punktami u siebie Houston na inaugurację, a także rozprawić się z Lakersami,19 punktami na plusie, czy 15 z Bucks. Łupem ,,niebieskich” padły także pojedynki z mistrzowskim składem Denver oraz wicemistrzowskim Bostonem.

źródło: nba.com

Sukcesu nie tworzy się statystykami

Czy Orlando Magic mogą się do play-offów spalić? Pewnie tak. Czy mogą odpaść w pierwszej rundzie play-off/play-in? Oczywiście. Czy można ich traktować, jako papierowego tygrysa? Absolutnie nie. Drużyna jest po obfitym drafcie, na którego gruncie można zbudować świetny zespół, jeśli zarząd da w niedalekiej przyszłości szansę trenerowi Mosley’owi na tworzenie własnego, stabilnego projektu.

Nawet, jeśli ,,Magicy” odpadną szybko w najważniejszej części sezonu, mogą pozmieniać układ tabeli i podebrać punkty tym, którzy akurat będą ich potrzebować najbardziej. Ten sezon nie będzie bajką w stylu Sacramento Kings, którzy przebojem wdarli się do fazy play-off, poważnie szkodząc Warriorsom. Raczej możemy nastawić się na wysłanie pewnego sygnału ostrzegawczego do całej ligi, że coś się dzieje na południowym-wschodzie.

Liga nieuchronnie się odmładza nawet, jeśli LeBron James wygląda, jakby przeżywał swój kolejny prime. Generał parkietu Chris Paul jeszcze walczy, lecz z meczu na mecz gaśnie. Dynastia Warriors zbliża się do drugiego brzegu rzeki, starzy wyjadacze znaleźli swoją przystań w Clippersach i tak wspólnymi siłami dają sobie nadzieję na upragniony pierścień. Los Angeles Lakers wydają się być pozbawieni dawnego blasku, podobnie jak Phoenix Suns. Pewne epoki się kończą, bądź wymagają gruntownej przebudowy. W dobie kryzysu gigantów, jest to idealny moment by nowe drużyny zaznaczyły swoją pozycję.

źródło: marca.com

San Antonio nie może się pozbierać, ale Oklahoma, Timberwolves, Pacers i Magic wyglądają bardzo pewnie i równie niebezpiecznie. Niewykluczone, że do ich popularności przyczyniają się gwiazdy pokroju Holmgrena Edwardsa, a zwłaszcza Haliburtona, lecz to Orlando zaskakuje zespołowością, zgraniem i oryginalnością.

Choć na naszych oczach w wielu klubach formują się all-starzy, tak w Magic mamy do czynienia ze szkołą koszykówki od podstaw: nauką odwagi, poświęcenia, skuteczności, parkietowej inteligencji. Orlando podobnie, jak wspomnieni Spurs, uczą czegoś, co nie jest zbyt popularne: by grać dla siebie i swojej satysfakcji. Szkoła ,,Magików” w spokoju odnajduje koncentrację, w odwadze skuteczność, a w inteligencji troskę i dojrzałość. Być może to wszystko nie będzie mieć znaczenia, gdy Orlando nie dostanie się do fazy pucharowej lub błyskawicznie z niej odpadnie, ale mimo wszystko miło widzieć odnoszących sukcesy zwykłych śmiertelników, a nie koszykarskich herosów z pierwszych stron gazet.

Michał Korek

***

Po więcej ciekawych tekstów ze świata sportu zapraszamy tutaj –> Planeta Sportu