Nie patrz w górę, czyli było sobie życie

Leonardo DiCaprio, Jennifer Lawrence, Meryl Streep i wiele innych gwiazd w towarzystwie zbliżającej się do ziemi asteroidy w najnowszym filmie Adama McKaya. Czarna komedia, satyra na współczesny świat i zbliżająca się zagłada, która nikogo nie interesuje. Pytanie brzmi: śmiać się czy płakać? Co skrywa „Nie patrz w górę”?

„Nie patrz w górę”nowe zaskoczenie od Netflixa

Adam McKay, twórca takich oscarowych filmów jak „Big Short” czy „Vice”, po raz kolejny zabiera nas w podróż do świata polityki i społecznych dysfunkcji. Tym razem prezentuje dzieło, w którym wbija szpilę nie tylko systemowi rządzącemu światem, ale także nam samym. Wyciska przy tym niejedną łzę. Pytanie tylko, czy ze śmiechu, czy z przerażenia. Reżyser serwuje nam, na zakończenie 2021 roku, świetną satyrę na ludzki gatunek.

Mając na uwadze fakt, że jest to produkcja Netflixa, dużo osób może obawiać się klasycznych dla nich, światopoglądowych wątków. Dodatkowo mnóstwo zmarnowanych scenariuszy i niewykorzystanych talentów aktorskich na ich koncie jeszcze bardziej zniechęca. A jednak! W tym wypadku udało się tego skutecznie uniknąć i gwiazdkowy prezent od platformy Netflix okazał się wartym rozpakowania.  

Gwiazd naszych wina

Dr Mindy (Leonardo DiCaprio) jest profesorem astronomii na Uniwersytecie Michigan. Jedna z jego studentek – doktorantka Kate Dibiasky – przypadkiem odkrywa nową asteroidę przemieszczającą się po przestrzeni kosmicznej. Po dokładnym obliczeniu trajektorii lotu z przerażeniem dochodzą do wniosku, że ogromna skała wielkości Mount Everestu kieruje się w stronę ziemi i uderzy w nią za niecałe pół roku. Naukowcy udają się jak najszybciej do Białego Domu, aby poinformować Waszyngton o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Tam jednak uświadamiają sobie, że to nie asteroida jest aktualnie ich największym problemem. 

Mianowicie, pani prezydent (genialna Meryl Streep) i jej przygłupi doradca, a prywatnie syn (Jonah Hill) nie biorą sytuacji na poważnie. Podobnie media (Tyler Perry i Cate Blanchett w rolach dziennikarzy), a za nimi zaślepiona reszta społeczeństwa. Ignorują fakt zbliżającej się apokalipsy i wolą skupić swoją uwagę na nowinkach ze świata gwiazd (Ariana Grande jako… swoje alter ego?). Szkoda tylko, że nie na tych, na których powinni.  

Scena z filmu. Główni bohaterowie znajdują się w Gabinecie Owalnym.
Źródło: kultura.onet.pl/

Gwiazdorska obsada ratuje świat

Tyle talentów aktorskich w jednym filmie zawsze jest prawdziwą ucztą. Mimo że nasycenie nazwiskami z wyższych sfer Hollywood jest tutaj ogromne, to każdy z obsady ma swoje momenty do wygrania. DiCaprio zachwyca rolą cichego, nieporadnego i skrytego naukowca, który z dnia na dzień gromadzi w sobie coraz więcej goryczy i złości, aby w końcu eksplodować i dać jeden z lepszych popisów w swojej aktorskiej karierze.

Jennifer Lawrence pod postacią bezkompromisowej Kate nie boi się powiedzieć tego, co trzeba i nie potrafi zaakceptować skrajnej ignorancji świata. Każda z postaci zostaje wyraźnie przedstawiona i ma swoje znaczące miejsce w produkcji. Przekłada się to na trochę przydługi, jak na komedię, czas trwania, a w pewnym momencie akcja naprawdę mocno zwalnia. Ma to jednak swoje uzasadnienie w fabule. Wszystkie postacie musiały być konkretnie i jasno zarysowane, żeby odpowiednio trafić do widza.

Kosmiczna alegoria kryzysu klimatycznego

Nie trzeba dużo wysiłku, żeby zrozumieć, co chciał nam przekazać reżyser i jakie daje nam przestrogi. McKay wypowiadał się wprost w wywiadach, że jego nowy film dotyczy między innymi ludzkiej obojętności wobec kryzysu klimatycznego, przed jakim stoimy.

Na przykładzie bardziej dramatycznej wizji apokalipsy próbuje udowodnić nam, że jeżeli nie zainteresujemy się i nie zaczniemy podejmować odpowiednich działań w kierunku ochrony środowiska, naszą rzeczywistość również czeka zagłada. Dodając między scenami szybkie sekwencje składające się z obrazów zwierząt, przyrody, dzieci – połączenie rodem z „Naszej Planety” i „Requiem dla snu” – nie mógł nam tego dosadniej uświadomić. 

Czarny scenariusz 

Jednak według reżysera kryzys klimatyczny nie jest jedynym problemem naszego społeczeństwa. Pod uniwersalne postaci z „Nie patrz w górę” wystarczy podłożyć odpowiednie nazwiska, żeby zrozumieć, jak przerażająco realna jest to komedia. Skupiona jedynie na swojej reputacji, z ogromnym parciem na szkło, Prezydent USA. Tę natomiast w garści trzyma biznesmen-wizjoner z Doliny Krzemowej, doszukujący się w katastrofie jedynie zysku (Mark Rylance).

Do tego dochodzą media, których jedynym zadaniem jest pranie mózgu przeciętnemu obywatelowi i mamy zarys naszej rzeczywistości. Nie jest to idealny obraz z „Dnia Niepodległości”, w którym wszyscy zjednoczyli się w walce o planetę ziemię. Kiedy sobie to uświadomimy, komedia naprawdę staje się czarna. 

„Nie patrz w górę” jako ostrzeżenie od McKay’a 

To właśnie ta siła przekazu nadaje filmowi takiej mocy. McKay trafia prosto w naszą ukrytą świadomość i konkretnie na nią oddziałuje. Kiedy słuchamy Dr Mindy lub gdy frustrujemy się kolejną nieudolną próbą przekonania społeczeństwa, zaczynamy się zastanawiać, czy sami byśmy spojrzeli w górę.

To właśnie jest cel twórców „Nie patrz w górę”. Zmusić nas, żebyśmy zrobili dokładnie odwrotnie i zainteresowali się czymś więcej niż ciągłym spoglądaniem w dół w ekrany smartfonów. Tutaj polecam zwrócić uwagę na rozwieszone po mieście plakaty promocyjne filmu. Z pewnością mamy do czynienia z jednym z lepszych filmów tego roku. Dobry humor z dobrym przekazem i dawka porządnego dramatyzmu – to wszystko już od 24 grudnia na Netflixie.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj -> meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/