Jeszcze 3 lata temu, kiedy zespół The Dumplings intensywnie koncertował ze swoim drugim albumem, a Coma pracowała nad Metal Ballads vol.1 chyba nikt nie spodziewał się, że Jakub Karaś i Piotr Rogucki połączą siły we wspólnym projekcie. Jednak każdy, kto śledził social media któregoś z nich, mógł zauważyć, że panowie się zaprzyjaźnili. Nie ma w tym w sumie nic dziwnego. Rozmiary polskiego przemysłu muzycznego czasem uświadamiają mi, że tu w zasadzie każdy może znać każdego. Wracając jednak do głównego wątku — dwóch muzyków z pozornie różnych od siebie środowisk znalazło dosyć ciekawą nić porozumienia i połączyło siły pod szyldem KARAŚ/ROGUCKI. A na końcu tejże nici znajduje się Ostatni bastion romantyzmu – ich pierwszy (i mam nadzieję, że nie ostatni) album. Zapraszam do przeczytania poniższej recenzji!
1996 w 2018
Aby prześledzić historię tego nietypowego połączenia, musimy cofnąć się o zaledwie 2 lata. To właśnie w 2018 roku mogliśmy usłyszeć pierwszą próbkę możliwości duetu. Stało się to za sprawą projektu T.Cover, kiedy to różni polscy artyści wykonali covery utworów zespołu T.Love. Karaś i Rogucki wzięli na tapetę piosenkę 1996. Była to solidna robota i już wtedy pomyślałem, że panowie mogliby w sumie coś razem zrobić. Kiedy zarówno Coma, jak i The Dumplings ogłosili przerwę, byłem już niemal pewien, że Kuba i Piotr połączą siły. Z czasem miałem jednak małe obawy co do tego duetu. Takie eksperymenty w końcu nie zawsze się udają i często bywają raczej ciekawostką. W tym przypadku jednak całkiem pozytywnie się zaskoczyłem.
,,W korytarze świateł…”
Prace nad Ostatnim bastionem romantyzmu trwały 2 lata. Jest to dosyć ciekawe biorąc pod uwagę, że w tym okresie zarówno Coma, jak i The Dumplings intensywnie manifestowały swoją obecność na scenie. Na przestrzeni tego okresu, na rzecz projektu KARAŚ/ROGUCKI powstało 10 piosenek o… miłości. Nie są to jednak typowe miłosne kawałki, a świetnie zadbał o to Piotr Rogucki, który rzecz jasna wziął odpowiedzialność za warstwę liryczną. Każdy kto kiedykolwiek zetknął się z twórczością Comy z pewnością zrozumie, o co mi chodzi. Piotrek zabiera słuchaczy do wykreowanego przez siebie świata miłości, cyfryzacji i apokalipsy. Jak możemy dowiedzieć się z materiałów prasowych, jest to opowieść o miłości w czasach cybernetycznej zarazy. Można zatem powiedzieć, że mamy do czynienia z takim małym nawiązaniem do utworu Lajki z repertuaru Comy. Tłem owej miłości są jednak wydarzenia zdecydowanie mniej przyjemne: klęski żywiołowe, wojny, śmiertelne wypadki. Warunki, w jakie wrzuca nas muzyk z Łodzi ewidentnie nie nastrajają pozytywnie. Jeśli celem tego zabiegu było również skłonienie słuchaczy do jakiejś refleksji, to zdecydowanie się udało. Warto na chwilę zatrzymać się i posłuchać, co Piotr Rogucki miał tu do powiedzenia.
Muzyczny orient
Zarówno kontrastem, jak i dopełnieniem tekstów jest ciekawa warstwa instrumentalna. Płyta utrzymuje się w klimatach new romantic, popu i zimnej fali. Dosyć ciekawe połączenie, jak na polski rynek muzyczny. Dodatkowo, na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się gitara basowa. Wszystko wsparte jest oczywiście tym, w czym Kuba Karaś czuje się jak ryba w wodzie — syntezatory i elektronika. Jak już wspominałem, nawiązuje do typowych gatunków muzycznych z lat 80. Młody producent sięgnął również po ciekawe orientalne dźwięki (co mogliśmy już usłyszeć na trzecim albumie The Dumplings). Wracając do samego początku tego akapitu, warstwa muzyczna tworzy kontrast dla tekstowej. Jest w niej taka letnia, pozytywna energia, będąca jakąś iskierką nadziei w tym świecie pełnym cybernetycznej zarazy. Najlepszym tego przykładem niech będzie Kilka westchnień — utwór otwierający płytę jest świetnym mariażem tych dwóch elementów i jedną z najlepszych, jeśli nie najlepszą piosenką na albumie.
Hasztag, trzykropek, koniec
Wspomniałem również o tym, iż mam nadzieję, że Ostatni bastion romantyzmu nie jest ostatnią płytą duetu KARAŚ/ROGUCKI. To połączenie ma całkiem duży potencjał i moim zdaniem, panowie nie do końca go wykorzystali. Owszem, dali nam solidny i bardzo spójny album, ale z pewnością nie jest to maksimum ich możliwości. Przy budowaniu Ostatniego bastionu romantyzmu towarzyszyła panom tylko i wyłącznie ich własna przyjemność. Słychać to chociażby w muzycznych nawiązaniach — bardziej wyczulone ucho z pewnością wychwyci tu Kate Bush czy Deep Purple. Panowie zaliczyli udany debiut i z chęcią czekam na więcej, a Was zapraszam na koncerty. Podczas nich do Kuby i Piotrka dołączą gitarzysta Kamil Kryszak (który również pomagał przy tworzeniu płyty) oraz perkusistka Wiktoria Jakubowska. Do następnego!