Julia Marcell – Skull Echo [RECENZJA]

Najnowszy album Julii Marcell to niecodzienne przeżycie które można porównać do samotnej podróży, tyle, że na drugi koniec galaktyki. Przez ładunek emocjonalny niesiony w tekstach i za sprawą muzyki Julia sprowadza nas na swoją własną planetę wypełnioną mnóstwem pytań bez odpowiedzi. Po przesłuchaniu nie daje o sobie zapomnieć ani na moment. 

fot. Jacek Poremba

Planeta Skull Echo

Skull Echo zdecydowanie nie jest albumem łatwym w odbiorze. Tym razem artystka zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej uwalnia się od wszelkich standardów, nadając swoim utworom charakter bardzo eksperymentalny. Po pierwszym przesłuchaniu można mieć trudności z odnalezieniem się w tej nowej, mrocznej stylistyce, zwłaszcza, że Proxy przyzwyczaiło nas do wręcz satyrycznej formy. Wykorzystywaną na poprzednim krążku ironię Julia zastępuje dozą szczerości, a klasyczne instrumentarium syntezatorami rodem z lat 80. Na próżno tu szukać tekstowych nawiązań do popkultury, za to znajdziemy prawdziwe, surowe emocje. Ta duża stylistyczna zmiana wychodzi Julii na dobre, a Skull Echo dzięki temu wydaje się być najbardziej autentycznym i osobistym dziełem w całej twórczości artystki. 

Jakie jest prawdopodobieństwo?

Jak opisuje sama autorka w jednym z wywiadów, Skull Echo jest opowieścią o czasie, percepcji i samotności ale przede o tęsknocie za drugim człowiekiem. Przewijają się tu różne tematy, od tych bardziej osobistych jak konflikty wewnętrzne Julii po te uniwersalne, które siedzą z tyłu głowy każdego z nas. Autorka zadaje multum pytań jak chociażby o sens istnienia czy prawdopodobieństwo tego, że nasza rzeczywistość jest fikcją – ale jednocześnie nie udziela na żadne z nich odpowiedzi. Dzięki temu dostajemy pełne pole do luźnej interpretacji tekstów, a odpowiedzi na nurtujące nas pytania staramy  się odnaleźć sami. Oczywiście, nie każdy utwór wprowadza nas w refleksję nad sensem istnienia, za miłą odskocznię od ciężaru naszych myśli robi Moment i Wieczność – najbardziej żywy, wręcz taneczny kawałek na albumie.

Muzyka

Tym razem artystka sięga do szerokiej gamy elektronicznego instrumentarium, kreatywny sposób w jaki zostały wykorzystane syntezatory naprawdę cieszy ucho i nierzadko wywołuje lawinę emocji. Nałożony na siebie wiele razy wokal (w szczególności w Którędy Do Teraz?) i użyty w odpowiednim momencie pogłos nie tylko oddają poczucie mroku ale też utwierdzają w przekonaniu, że nowe dzieło Julii zostało dopracowane do najmniejszego szczegółu. Mimo różnorodności w instrumentach i efektach, wszystko składa się w spójną całość. Kluczowym elementem sprawiającym, że od albumu nie można oderwać uszu jest nieustannie budowane napięcie, które swój punkt kulminacyjny osiąga w psychodelicznym i przesiąkniętym emocjami utworze Mamo. Gdy owe napięcie opada na jego miejsce wkracza melancholia. Samotność i poczucie pustki najlepiej oddaje utwór końcowy – Echo w głowie. Wydaje się być najbardziej osobistym z całego albumu, zwłaszcza ze względu na to, że został wykonany metodą acapella, bez szeregu towarzyszących mu instrumentów. Wokal Julii zdecydowanie jest głównym powodem, dla którego warto sięgnąć po Skull Echo, bo oprócz ciekawej barwy głosu, posiada też niesamowitą siłę, co artystka niejednokrotnie udowodniła w trakcie występów na żywo.

Podsumowanie

Skull Echo jest według mnie niesamowitą podróżą emocjonalną, którą warto przeżyć na własnej skórze. Tematyka około filozoficzna, klimaty przypominające produkcje science-fiction, niekiedy towarzyszące poczucie odrealnienia i niepokoju – to wszystko się składa na ciekawą, muzyczną historię. Nawet jeżeli nie należycie do miłośników elektroniki, ten album może to zmienić. Zachęcam do słuchania jak i wzięcia udziału w nadchodzącej trasie Julii promującej Skull Echo, która zahacza chociażby o poznański festiwal Spring Break!