Na rozwijającej się polskiej scenie jazzowej, Immortal Onion umocniło się jako jeden z najważniejszych zespołów. Ich nowy album Technaturalism, to jednocześnie mała rewolucja, ale też kontrolowany skręt w kierunku bardziej mainstreamowych zainteresowań.
Czy wy jesteście w stanie wyznaczyć granicę pomiędzy syntetycznym a organicznym? Sztucznym a prawdziwym? Tym, co jest technologią, a co naturą? To zagwozdka filozoficzna na czasy, w którym wszystko po kolei jest przejmowane przez SI, a postpandemiczna rzeczywistość wymusiła na wszystkich społeczne funkcjonowanie w formie hybrydowej. Próżno jednak szukać linii wydzielającej statyczną przeszłość i zdalną teraźniejszość. Polska scena jazz fusion w ostatniej dekadzie udowadnia, że dwa pozornie rywalizujące ze sobą spojrzenia na rozwój muzyki popularnej nie tylko nie są rozłączne, ale w warunkach sprzyjających syntezie, wzajemnie się komplementują. Jedni z czołowych reprezentantów tej sceny, Immortal Onion, pchają tę ideę do ekstremów. Technaturalism oferuje zarówno rytmiczne i melodyczne labirynty, ale też EDM-owe szczyty godne najbrudniejszych brytyjskich klubów.

Parafrazując polskiego ulicznego poetę – Immortal Onion to eksportowy towar. Regularnie koncertują poza granicami naszego kraju, nieraz wychodząc też na swoich utworach ze świata jazzowych konwencji. Muzyka trójmiejskiego trio na ostatnich długogrających wydaniach niespokojnie się wierciła w gatunkowych szufladach, wypełniona elektronicznymi i rytmicznymi eksperymentami. Technaturalism, w porównaniu do ich poprzednich dzieł, jest absolutnym szaleństwem — płytą, która odrzuca kompozycyjne subtelności na rzecz radykalnego zderzenia dwóch muzycznych światów, które przy dłuższym oglądzie są mniej podobne, niż się wydawało. W 30 minut Immortal Onion prezentują gamę zaawansowanych rytmów i melodii jazzowych opakowanych w tekstury tak syntetyczne, że mógłby ich pozazdrościć sam A.G. Cook. Przyzwyczajenie się do dźwiękowego krajobrazu Technaturalismu jest wyzwaniem, ale dla wytrwałych czekają naprawdę wyjątkowe i różnorodne kompozycje.
Otwierający POST-INSTRUMENTAL to dobra rozgrzewka składająca się z szybkich arpeggiów lekko manipulowanych elektronicznie. Brzmi to albo jak pianino powoli niszczone przez wrogą sztuczną inteligencję, albo jak instrumentalna reinterpretacja jakiegoś szalonego konsolowego jingla. Co wybierzecie, nie ma znaczenia, bo utwór przechodzi w głośny szum i słyszycie już melodyczne syntezatorowe linie 8-BIT STUDIES. Słuchając czuć to drżenie fal w basie oraz głównych klawiszach. Kompozycja przechodzi od euforycznych refrenów godnych progresywnych rave’ów sprzed dwóch dekad, do zaawansowanych rytmicznie breaków. Tylko perkusja uchroniła się od digitalizacji i to ona głównie trzyma cały chaos zmian dynamicznych oraz melodyjnych w ryzach. Na następującym SOLARPUNK tym dodatkowym instrumentem osadzającym nas w świecie organicznych brzmień są organy. Co zaczyna się awangardowo i zmiennie przeobraża się powoli w agresywny house. Tekstury brzmią coraz sztuczniej, ale jednocześnie wyjątkowo beztrosko i teraźniejszo. Gdy początkowy temat wraca na zakończenie, utwór jest atmosferycznie i narracyjnie w zupełnie innym, przekształconym miejscu. To właśnie takie rekontekstualizacje najciekawszych jazzowych pomysłów zespołu są najmocniejszymi elementami tej płyty — muzyczną ponadgatunkową tezą brzmiącą jak jakiś szalony fragment jednego z setów Four Tetu, ale nadal pełną parkietowej werwy. Jeśli polscy jazzowcy mieliby się odnaleźć na scenie klubowej, nagrywaliby takie albumy jak Technaturalism.
TERRORSTORM jest tego najlepszym przykładem. To utwór leżący gdzieś w trójkącie bermudzkim pomiędzy Aviciim, brzmieniem complextro, a najbardziej szalonymi pomysłami Flying Lotusa. Wojtek Warmijak to pewnie jedyny jazzowy perkusista w Polsce, który potrafi zapodać riddimowy drop z taką gracją. Jeśli macie przesłuchać jeden utwór z tej płyty to właśnie ten; możecie go znienawidzić, ale powinniście pokochać. O ile na reszcie utworów EDM-owe wpływy schodzą na drugi plan, nie da się oprzeć wrażeniu, że wszystkie kawałki na tej płycie są namaszczone klubową strukturą buildów, dropów, breaków. Immortal Onion nie interesuje jedynie spróbowanie się w elektronice, ale na dodatek stara się odnaleźć nowe kompozycyjne głębie po jej najbardziej komercyjnej stronie.
Utworem, który wywiera największe wrażenie, jest progresywny i gęsty ZEITGEIST, który będzie zadowalającą oazą dla jazzowych słuchaczy. Co przyciąga tu najbardziej to pełne dramaturgii pianino, które porywa za sobą praktycznie cały kawałek aż do końca. Wokół akompaniują syntezatory, pady, mocne basy, wyciągając jak najwięcej melodycznych konfiguracji w pięciu minutach trwania. Oktawowe skoki nadają tutaj kinowości, atmosfery i przestrzeni godnej dzisiejszych jazzowych mistrzów. Równie ciekawy balans pomiędzy jazzowymi progresjami a elektronicznymi instrumentami jest zamykające SPECIAL SPECIES. Każda z melodii charakteryzuje się chwytliwością godną najlepszej muzyki tanecznej, jak i świetnych improwizacji. Utwory DATA BLOOM i OK DOOMER, choć są zdecydowanie spokojniejsze i odgrywają rolę przerywników, nadal są imponujące: atmosfera pierwszego z nich (przypominającą najlepsze kolaże Williama Basinskiego) zapiera dech w piersiach, stymulujące melodie i żywe instrumenty drugiego dają zdrowy wypoczynek od intensywnych doświadczeń pierwszej połowy płyty. Technaturalism nie jest wypełnione elektronicznymi maksymalizmami ani mnóstwem prawie niezauważalnych niuansów. To album, który rozumie balans pomiędzy tym, co pociągające w EDM-ie i nowoczesnym jazzie. Jak na wydanie, które ma być najodważniejszym w historii zespołu, zadanie zostało wykonane z sukcesem. Co jednak wybija Immortal Onion ponad resztę kapel podejmujących się tego samego wyzwania, to ich wyluzowanie, umiejętność puszczenia kreatywnych lejcy i dropy godnego samego Skrillexa.
Więcej recenzji możecie przeczytać na stronie Magazynu Muzycznego tutaj!