Imagine Dragons – Mercury – Act 1 (recenzja)

Imagine Dragons jest aktualnie jednym z najbardziej rozpoznawalnych zespołów, nie tylko w popowo-rockowym świecie. Jednak po świetnym debiucie z Night Visions w 2012 roku, zaczęto coraz częściej zarzucać im pójście w typowo komercyjno-radiową stronę. Mercury – Act 1 to już piąty album w dorobku grupy z Las Vegas. Znalazły się na nim momenty, które przypominają za co świat pokochał grupę, ale też takie o których lepiej jednak zapomnieć. Przy producenckiej pracy nad albumem czuwał sam Rick Rubin, odpowiedzialny m. in. za Beastie Boys czy Red Hot Chili Peppers. Jednak czy ta współpraca okazała się wystarczająca żeby odratować coraz mniej zainteresowanych słuchaczy?

Imagine Dragons - Mercury - Act 1
Imagine Dragons – Mercury – Act 1

Imagine Dragons po trzech latach przerwy

Poprzednie Origins ukazało się w 2018 roku, dając nam trzy lata przerwy od nowych wydawnictw, zaraz po dwóch wydanych niemal po sobie albumach. Znalazły się na nim m. in. Natural, Bad Liar czy Zero z animacji Ralph Demolka w internecie. Na tym niestety kończą się utwory, które mogę wymienić z pamięci bez sprawdzania tracklisty. Pierwszy zaprezentowany singiel z Mercury – Act 1, czyli Follow You, które mogliśmy usłyszeć już w marcu naprawdę nie jest zły. Jest jednak praktycznie taki sam w odsłuchu jak większość numerów, które Imagine Dragons wypuścili od pierwszego albumu. Zaraz po nim dostaliśmy po uszach Cutthroat, zdecydowanie ciekawszym i odważniejszym. Koncepcja jest czymś na plus, biorąc pod uwagę ostatnią twórczość grupy, jednak jego efekt końcowy jest dość specyficzny i koniec końców nie jestem pewna czy był to krok w dobrym kierunku. Im więcej razy go słucham, tym bardziej jest irytujący i brzmi jak karykatura.

Imagine Dragons – Cutthroat

Jaśniejsza strona (nie)mocy

Mercury – Act 1 z założenia miał posiadać dwie strony. Jedną, spokojniejszą skierowaną do wewnątrz i drugą, bardziej agresywną do wszystkiego, co na zewnątrz. Rozumiem głębsze założenia i nawiązania do mentalnych problemów frontmana – Dana Reynoldsa, alee niestety wyszedł z tego dość duży niewypał. Nie skreślajmy jednak od razu całego albumu, ma swoje lepsze momenty. Najwięcej radości dał mi kawałek Lonely, który jako jedyny od bardzo dawna oznaczyłam serduszkiem na Spotify. Nie są to wyżyny muzycznych możliwości, ale jednocześnie przypomina mi o początkach Imagine Dragons i pozwala zapomnieć o rozczarowaniach, które przynosi mi większość ich singli.

Imagine Dragons – Lonely

Kolejnym jasnym punktem jest Wrecked, następujące zaraz po Lonely. To idealny przykład tego, że robiąc mniej, czasem można zrobić więcej. Lirycznie – jeden z lepszych od dłuższego czasu, dotyka straty szwagierki Reynoldsa, spowodowanej śmiercią przez raka. Muzycznie – prostszy od większości albumu, ale przez to przynoszący zupełnie inne odczucia i pozwalający się polubić. Nienajgorszy jest również My Life, otwierający Mercury – Act 1. Najciekawsze utwory zamyka Dull Knives, jeden z najbardziej rockowych tracków w karierze Imagine Dragons. Zaczynający się spokojnie, z czasem zamienia się w krzyk bólu z intensywnym udziałem perkusji i gitar.

Imagine Dragons – Dull Knives