Hybrydowy atak Kremla na wschodnią flankę.
We wrześniu 2025 roku Rosja dokonała serii bezprecedensowych prowokacji, wymierzonych
w państwa wschodniej flanki NATO, testując spójność i zdolności obronne Sojuszu.
Naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej było działaniem hybrydowym na szerszą skalę.
W trakcie zmasowanego ataku na Ukrainę, co najmniej dwadzieścia trzy rosyjskie drony
wtargnęły na terytorium Polski, zmuszając ją do historycznej, pierwszej w ramach NATO,
decyzji o ich zestrzeleniu.
Incydent ten, uruchomił natychmiastową reakcję militarną i dyplomatyczną. Poderwano
samoloty polskie i sojusznicze, a w odpowiedzi na wniosek Warszawy odbyły się konsultacje
w ramach Artykułu 4. Traktatu Północnoatlantyckiego. Sojusz zainicjował operację „Eastern
Sentry” w celu wzmocnienia ochrony regionu. Atakom militarnym towarzyszyła
zsynchronizowana kampania dezinformacyjna, mająca na celu zdyskredytowanie Polski i
przeniesienie odpowiedzialności poprzez promowanie fałszywych narracji, np. o rzekomej
„operacji fałszywej flagi”.
Wydarzenia te nie były odosobnione. W kolejnych dniach Rosja kontynuowała agresywne
działania, dokonując m.in. wtargnięcia trzech myśliwców MiG-31 w przestrzeń powietrzną
Estonii oraz niebezpiecznych przelotów nad polską platformą wydobywczą na Bałtyku.
Działania te wpisują się w rosyjską doktrynę działań hybrydowych, która zaciera granicę
między wojną a pokojem i wykorzystuje środki militarne, dezinformację oraz presję
polityczną do realizacji swoich imperialnych ambicji i destabilizacji ładu międzynarodowego.
Egzamin dla polskiej przestrzeni powietrznej.
W nocy z 9 na 10 września Dowództwo Operacyjne RSZ poinformowało przede wszystkim o
masowych uderzeniach ze strony Federacji Rosyjskiej na Ukrainie. Doszło tam do znacznego
ataku lotniczo-rakietowo-dronowego na Ukrainę. Wystrzelono łącznie czterysta piętnaście
bezzałogowców różnego typu. Spośród nich około dwieście pięćdziesiąt stanowiły drony
typu Shahed. Wystrzelono również czterdzieści dwa pociski manewrujące, w tym Ch-101,
Kalibr, oraz Ch-59/69. Użyto jeden pocisk balistyczny Iskander-M lub KN-23. Pierwsze informacje o pojawieniu się rosyjskich dronów na granicy polsko-białoruskiej
doszły z ukraińskich kanałów monitorujących. Na tamten moment doniesienia dotyczyły
tylko kilku dronów nieprzekraczających polskiej przestrzeni powietrznej. Mimo to doszło do
wzmożonej czujności sił sojuszniczych NATO. Poderwane zostały włoskie samoloty
wczesnego ostrzegania z Estonii, amerykańskie F-35, a także holenderski tankowiec.
Około godziny trzeciej w nocy pojawiły się już pierwsze informacje o możliwym naruszeniu
polskiej przestrzeni powietrznej. Przekazane zostały informacje o operacji wojskowej
identyfikującej i neutralizującej obiekty. Najbardziej zagrożone było województwo lubelskie,
podlaskie i mazowieckie. O sytuacji zostali poinformowani Premier i Prezydent RP.
W związku z odnotowaniem zmasowanego ataku powietrznego na terenie Ukrainy, została
zwiększona gotowość w ramach operacji „Wschodnia Zorza”. Akcja obejmowała
aktywowanie systemów naziemnych, samolotów wczesnego ostrzegania oraz współpracę z
sojusznikami NATO. Pierwsze naruszenie zostało odnotowane o godzinie 23:30, a ostatnie o
godzinie 6:30. Ostatecznie wykryto dwadzieścia trzy naruszenia polskiej przestrzeni
powietrznej. Do rejonu działań wysłano samoloty wczesnego ostrzegania Saab i AWACS,
dwa F-35, dwa F-16 oraz śmigłowce MI-24, MI-17, oraz Black Hawk.
Po godzinie 6:00 nad ranem odbyło się spotkanie premiera Donalda Tuska z ministrami
odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo, a dwie godziny później w Biurze Bezpieczeństwa
Narodowego przeprowadzono naradę z udziałem prezydenta Karola Nawrockiego. Premier
ocenił incydent jako prowokację na dużą skalę. Jednocześnie zaznaczył, że procedury
zadziałały prawidłowo i tym samym państwo zdało egzamin. Podkreślił również, że
zagrożenia zostały wyeliminowane dzięki zdecydowanej postawie dowódców, polskich
żołnierzy, a także sojuszników. Następnego dnia pojawiła się informacja, że drony nadleciały
jednocześnie z terenu Białorusi i Ukrainy. Doszło również do tymczasowego zamknięcia
lotnisk w Modlinie, Lublinie, Rzeszowie i Warszawie. Bezpośrednio po incydencie odbyły
się konsultacje na podstawie Artykułu czwartego NATO, który mówi o obowiązku wspólnych
konsultacji miedzy państwami członkowskimi, gdy zagrożone jest bezpieczeństwo,
niezależność lub integralność terytorialna któregokolwiek z nich. Sekretarz Generalny NATO
potępił naruszenie i zapowiedział pilne konsultacje oraz wzmocnienie ochrony wschodniej
flanki.
Z wspomnianych dwudziestu trzech naruszeń przestrzeni powietrznej, drony odnaleziono w
województwach: Lubelskim, Mazowieckim, Świętokrzyskim, Łódzkim oraz WarmińskoMazurskim
W następnych dniach po incydencie państwa członkowskie NATO zgłaszały szybkie
rozmowy na szczeblu politycznym i wojskowym oraz zapowiedzi wzmocnienia ochrony
wschodniej flanki Sojuszu. Wsparcie w postaci samolotów myśliwskich, środków rozpoznania i przerzucania jednostek na wschodnią flankę zapowiedziały między innymi
Dania, Francja, Niemcy, Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone.
12 września Sojusz Północnoatlantycki ogłosił operację „Eastern Sentry”, której celem jest
wzmocnienie ochrony w powietrzu, na morzu i lądzie w rejonie wschodniej flanki oraz
koordynacja reagowania na naruszenia (m.in. przeciwdziałanie naruszeniom dronów). w
ramach Eastern Sentry rozpoczęto rotacje i czasowe rozmieszczanie sojuszniczych
myśliwców nad Polską, wsparcie radarowe i morskie patrole. Państwa partnerskie przekazały
też wsparcie dowodzenia i środki rozpoznawcze. Z 13 na 14 września została udzielona
formalna zgoda władz Polski na pobyt sił sojuszniczych. NATO i państwa członkowskie
ogłosiły dalsze wzmocnienie air-policing, intensyfikację patroli i gotowość do wymiany
rozpoznania i danych wywiadowczych z Polską. Równocześnie sprawa była poruszana na
forum Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Gerbera i Shahed – duet asymetrii.
Według danych przekazanych przez Polską Agencję Prasową liczba dronów, które naruszyły
polską przestrzeń powietrzną była większa niż podawały początkowe dane. Szef
prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej, Marcin Przydacz w rozmowie z Radiem
Zet poinformował o dwudziestu jeden dronach zamiast dziewiętnastu. Stan na dzień 22
września to dwudzieścia trzy naruszenia. Niektóre z nich miały wlecieć w naszą przestrzeń
powietrzną „na chwilę”.
Do opisywanego działania hybrydowego wykorzystano zarówno drony uderzeniowe Shahed
136, jak i wielozadaniowe drony Gerbera, zasadne staje się porównanie specyfikacji
technicznej obu rosyjskich konstrukcji. Działając w kooperacji, te dwa bezzałogowce, choć
oparte na podobnej myśli technicznej, pełnią odmienne role na polu walki. Analiza ich
parametrów pozwala zrozumieć, w jaki sposób są one wykorzystywane do przełamywania
systemów obrony powietrznej. Gerbera jest konstrukcją wielozadaniową, produkowaną od
2024 roku jako tańsza, uproszczona wersja irańskiego Shaheda 136. Kadłub Gerbery,
wykonany z drewna i pianki, jest mniejszy i lżejszy (długość 2 m, rozpiętość 2,5 m, masa
startowa 18 kg) w porównaniu do Shaheda 136 (długość 3,5 m, rozpiętość 2,5 m, masa
startowa 200 kg). Różnice te wynikają z odmiennego napędu: Gerbera wykorzystuje silnik o
mocy 10 KM, podczas gdy Shahed 136 jest napędzany silnikiem o mocy 50 KM. Przekłada
się to na osiągi – Gerbera osiąga prędkość maksymalną 160 km/h i zasięg 600 km, a Shahed
136 rozwija prędkość przelotową 185 km/h przy znacznie większym zasięgu od 1000 do
2500 km. Podstawową różnicą jest jednak ich przeznaczenie i rola na polu walki. Shahed 136 (używany
przez Rosję pod nazwą Gierań-2) jest dronem uderzeniowym, de facto amunicją krążącą,
przeznaczoną do atakowania nieruchomych celów o znanych wcześniej współrzędnych.
Może przenosić głowicę bojową o masie od 20 do 50 kg. Z kolei Gerbera została
zaprojektowana przede wszystkim jako wabik dla systemów obrony przeciwlotniczej. Jej
zadaniem jest imitowanie sygnatury radarowej i termicznej większych dronów
uderzeniowych lub rakiet, aby zmusić obronę do reakcji i ujawnienia swoich pozycji, co
ułatwia atak właściwym uzbrojeniem, takim jak Shahed 136. Gerbera może jednak również
pełnić funkcje zwiadowczo-rozpoznawcze lub uderzeniowe, przenosząc ładunek wybuchowy
o masie do 5 kg. Obie konstrukcje powstały przy znaczącym udziale komponentów
zagranicznych, w tym z firm chińskich oraz zachodnich.
Analiza trasy rosyjskich dronów, które naruszyły polską przestrzeń powietrzną, wskazuje na
celowe i przemyślane działanie, a nie na przypadek. Bezzałogowce wleciały na terytorium
Polski w rejonie Dorohuska i Dubienki, a następnie poruszały się charakterystycznym łukiem
(„sierpem”) w kierunku południowym. Ich trajektoria przebiegała w odległości około 8 km
na wschód od Chełma oraz 10-12 km na wschód od Zamościa i Tomaszowa Lubelskiego.
Drony opuściły polską przestrzeń powietrzną kilkanaście kilometrów na północ od
Hrebennego. Kluczowe jest to, że trasa przelotu nie była nowa – z grubsza powtarzała
miejsca poprzednich wtargnięć. Taka powtarzalność sugeruje, że Rosjanie świadomie
zaprogramowali drony, aby leciały nad terytorium Polski, prawdopodobnie w celu ominięcia
ukraińskiej obrony przeciwlotniczej . Chociaż ukraińskie źródła sugerowały możliwość
przypadkowego wlotu dronów na skutek działań walki radioelektronicznej, informacje
świadków wskazują na wyraźną i spójną trasę, co podważa teorię o awarii lub błędzie.
Waszyngton wobec prowokacji.
Reakcja Stanów Zjednoczonych na masowe naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej była
złożona i przebiegała dwutorowo. Z jednej strony pojawiły się oficjalne, instytucjonalne
działania administracji USA i NATO, a z drugiej – często niejednoznaczne i wymagające
doprecyzowania wypowiedzi prezydenta Donalda Trumpa. Początkowa publiczna reakcja prezydenta Stanów Zjednoczonych na incydent, została
odebrana przez sojuszników jako zdawkowa i niekonkretna. Wpis ten interpretowano jako
ostrzeżenie, jednak bez konkretnego przesłania. Następnie, w odpowiedzi na pytania
dziennikarzy, Trump zasugerował, że incydent mógł być błędem, dodając, że „nie jest
zadowolony z tej całej sytuacji”. Te słowa wywołały natychmiastową i ostrą odpowiedź ze
strony polskich władz. Premier Donald Tusk oraz minister spraw zagranicznych Radosław
Sikorski kategorycznie odrzucili hipotezę o przypadkowym charakterze naruszenia granicy.
Strona polska podkreślała, że skala i kontekst operacji wskazują na celowe działanie, i
domagała się konkretnych działań oraz jednoznacznej solidarności sojuszniczej, a nie
ogólników czy półsłówek.
W kontraście do początkowych wypowiedzi prezydenta, przedstawiciele jego administracji
formułowali znacznie bardziej stanowcze komunikaty. Sekretarz stanu, Marco Rubio, określił
naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej jako „nieakceptowalne”. Jednocześnie zastrzegł,
że trwa ustalanie, czy drony zostały wysłane w kierunku Polski celowo, co wymaga
ostrożnej, ale stanowczej reakcji.
Równolegle amerykańscy i natowscy urzędnicy potwierdzili, że incydent jest traktowany
bardzo poważnie. W odpowiedzi na polski wniosek o konsultacje w ramach Artykułu 4
Traktatu Północnoatlantyckiego, Sojusz podjął konkretne działania. W miarę wzrostu
napięcia Donald Trump zaostrzył swoją retorykę, twierdząc że jego cierpliwość wobec Putina
szybko się kończy i że Stany Zjednoczone mogą być zmuszone do bardzo silnej reakcji.
Mimo to wciąż unikał jednoznacznego oskarżenia Federacji Rosyjskiej o celowe działanie
oraz zapowiedzi natychmiastowych sankcji.
Kolejna wypowiedź Donalda Trumpa, mająca na celu doprecyzowanie jego stanowiska,
wywołała jeszcze większe zamieszanie i falę komentarzy. W wywiadzie nadanym 18
września 2025 r., prezydent wspomniał o wsparciu wywiadowczym dla Polski, ale wsparcia
dla bezpieczeństwa ma mieć miejsce po zakończeniu wojny. Ta wypowiedź została przez
wiele mediów zinterpretowana jako zapowiedź, że pełne wsparcie militarne dla Polski
zostanie udzielone dopiero po zakończeniu konfliktu w Ukrainie. Wywołało to niepokój
wśród sojuszników oczekujących gwarancji natychmiastowej pomocy. Późniejsze
sprostowania i analiza kontekstu wypowiedzi wskazywały, że Trump odnosił się do roli
Stanów Zjednoczonych w zabezpieczeniu pokoju po wojnie, a nie do wycofania bieżącego
wsparcia wywiadowczego, które Stany Zjednoczone już zapewniały.
Moskwa odpowiada.
W odpowiedzi na naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej, Federacja Rosyjska z jednej
strony kategorycznie zaprzeczała, że Polska była celem ataku, oferując konsultacje, a z
drugiej strony ostro potępiała działania Warszawy, określając je jako „histeryczne” i
„zaostrzające” sytuację. Takie ruchy Kremla wpisują się w szerszą strategię propagandową,
mającą na celu przedstawienie Rosji jako ofiary, a NATO jako agresora.
Bezpośrednio po incydencie, który miał miejsce w nocy z wtorku na środę podczas
zmasowanego ataku na Ukrainę, rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow odmówił komentarza,
stwierdzając, że kwestia ta leży wyłącznie w gestii Ministerstwa Obrony. Dopiero później
rosyjski MON wydał oficjalne oświadczenie, w którym kategorycznie zaprzeczył, jakoby
wojsko rosyjskie planowało jakiekolwiek ataki na Polskę. Resort obrony starał się również
podważyć wiarygodność doniesień, argumentując, że maksymalny zasięg użytych
bezzałogowców nie przekraczał siedemset kilometrów. Co istotne, Rosja zadeklarowała
gotowość do przeprowadzenia konsultacji w tej sprawie z polskim Ministerstwem Obrony.
Była to próba przedstawienia incydentu jako niezamierzonego błędu lub nieporozumienia, a
siebie jako strony gotowej do dialogu.
Jednak ta pozorna otwartość na rozmowy stała w rażącej sprzeczności z równolegle
prowadzoną narracją Kremla. Dmitrij Pieskow w swoich następnych publicznych
wypowiedziach konsekwentnie stwierdził, że „NATO de facto walczy z Rosją”, udzielając
Ukrainie zarówno pośredniego, jak i bezpośredniego wsparcia. To oświadczenie, będące
częścią oficjalnej propagandy, miało na celu usprawiedliwienie rosyjskiej agresji i
przedstawienie wszelkich działań obronnych Sojuszu jako eskalacji konfliktu. Polski minister
spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, bezpośrednio odpowiedział na tę retorykę,
stwierdzając w Kijowie, że to nie NATO jest w stanie wojny, lecz to Rosja rozszerza wojnę
poza Ukrainę, co było bezpośrednią przyczyną zestrzelenia rosyjskich dronów.
Z kolei decyzja Polski o zamknięciu przejść granicznych z Białorusią na czas trwania
rosyjskich manewrów wojskowych spotkała się z natychmiastowym i zdecydowanym
potępieniem ze strony Moskwy. Federacja Rosyjska uznała ten krok za „okoliczności
zaostrzające”, a polskie oświadczenia w tej sprawie określiła mianem „histerycznych”. Ta
retoryka miała na celu zdyskredytowanie decyzji Warszawy i przedstawienie jej jako
nieuzasadnionej, prowokacyjnej reakcji, mimo że została podjęta w odpowiedzi na
bezprecedensowe naruszenie przestrzeni powietrznej kraju członkowskiego NATO. Moskwa
była wyraźnie niezadowolona z blokady, którą Polska wprowadziła na czas trwania
manewrów na Białorusi.
Reakcje Kremla – zaprzeczanie faktom przy jednoczesnym oskarżaniu drugiej strony o
eskalację – są interpretowane przez zachodnich polityków i przedstawicieli Sojuszu Północnoatlantyckiego jako celowy test, mający na celu ocenę, jak daleko Rosja może się
posunąć w swoich prowokacjach. Negując własną odpowiedzialność, Moskwa starała się
jednocześnie zbadać spójność i szybkość reakcji Sojuszu. Obawy te są tym bardziej
uzasadnione, że jak ocenia holenderski dziennik Algemeen Dagblad, „Kreml szuka słabych
punktów, aby kontynuować eskalację”.
W tym kontekście, zdecydowana odpowiedź militarna ze strony Polski i jej sojuszników – w
tym zestrzelenie dronów przez polskie F-16 i holenderskie F-35 oraz wzmocnienie obrony
powietrznej przez Niemcy, Francję i inne kraje – stanowiła wyraźny sygnał dla Moskwy. Na
arenie międzynarodowej incydent doprowadził do szybkiej rekacji Sojuszu i konkretnych
ofert pomocy dla Polski. Jednocześnie wywołał w Europie szerszą debatę na temat
odpowiedzialności oraz przeszłych relacji z Rosją, zwłaszcza w dziedzinie energetyki i
bezpieczeństwa.
Kolejny front działań hybrydowych- dezinformacja.
Naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez grupę dronów stało się także polem bitwy
informacyjnej. Podczas gdy Siły Zbrojne RP podejmowały działania obronne, zestrzeliwując
część wrogich obiektów, a polski rząd uruchamiał konsultacje w ramach artykułu 4 Traktatu
Północnoatlantyckiego, niemal natychmiast ruszyła zsynchronizowana kampania
dezinformacyjna. Jej intensywność gwałtownie wzrosła w ciągu pierwszych 24–72 godzin po
incydencie, zmuszając oficjalne instytucje państwowe do wydania publicznych ostrzeżeń
przed manipulacją i fałszywymi informacjami.
Kampania dezinformacyjna opierała się na kilku kluczowych, starannie skonstruowanych i
powielanych tezach, które rozprzestrzeniały się w mediach społecznościowych, na forach
internetowych oraz za pośrednictwem mediów powiązanych z Rosją. Jej strategicznym celem
było podważenie oficjalnej wersji wydarzeń, zasianie nieufności wobec polskich władz i
sojuszników z NATO oraz, co najważniejsze, przeniesienie odpowiedzialności za incydent.
Najważniejszą i najczęściej powtarzaną narracją była teza o operacji „fałszywej flagi”.
Sugerowano, że Polska lub Ukraina celowo zainscenizowały atak, aby sprowokować Sojusz
Północnoatlantycki do bezpośredniej konfrontacji militarnej z Rosją. Celem tej dezinformacji
było zdyskredytowanie polskiego rządu jako wiarygodnego partnera i przedstawienie go jako
podżegacza wojennego. Równolegle kwestionowano pochodzenie samych dronów.
Rozpowszechniano fałszywe informacje, jakoby szczątki zestrzelonych obiektów
wskazywały na ich ukraińskie pochodzenie lub nieznane modyfikacje, co miało na celu
rozmycie odpowiedzialności Kremla.
Kolejny wektor dezinformacji skupiał się na skutkach incydentu na ziemi.
Uszkodzenia
dachu budynku mieszkalnego w Wyrykach przedstawiano nie jako wynik upadku szczątków rosyjskiego drona, ale jako efekt błędu polskich sił przeciwlotniczych. Narracja ta, podsycana
przez krajowe środowiska skrajne i konspiracyjne, wykorzystywała naturalny lęk społeczny
oraz nieunikniony w pierwszych godzinach brak szczegółowych analiz technicznych, aby
sugerować, że rząd celowo ukrywa prawdę przed obywatelami.
Warto wspomnieć o zamieszaniu wokół wydarzeń w Wyrykach, które nie sprzyja walce z
dezinformacją. Początkowe sugestie o uderzeniu rosyjskiego drona zostały podważone –
Prokuratura Okręgowa w Lublinie poinformowała, że nie ma dowodów na taki scenariusz.
Coraz bardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, że zniszczenia budynku spowodowała
rakieta AIM-120 AMRAAM wystrzelona z polskiego myśliwca F-16, która w wyniku usterki
technicznej nie uzbroiła głowicy i spadła, niszcząc dach oraz strop samą energią kinetyczną.
Brak jednoznacznych wyjaśnień ze strony MON, przy jednoczesnych zapewnieniach o
pomocy w odbudowie domu tylko podsycił domysły. Wątpliwości dopełniła wypowiedź
ministra-koordynatora Tomasza Siemoniaka, który przyznał, że „wszystko wskazuje na to, iż
była to rakieta wystrzelona przez polski samolot”. Według informacji na dzień 24 września
dopuszcza się również nieoficjalnie spowodowanie zniszczenia przez rakietę z
holenderskiego F-35. Choć sytuacja miała miejsce w trakcie działań obronnych, jest to jednak
błąd po polskiej stronie. Sprawa pokazuje, jak ważna jest szybka, spójna i przejrzysta
komunikacja – bo każdy brak jasności staje się paliwem dla dezinformacji i podważa
zaufanie do instytucji państwa.
Wszystkie działania dezinformacyjne były wspierane przez oficjalną linię komunikacyjną
Kremla. Rosyjskie media państwowe konsekwentnie zaprzeczały intencjonalności ataku,
jednocześnie promując tezę o „ukraińskiej prowokacji” lub „zachodnim manewrze”. Jest to
klasyczna rosyjska taktyka informacyjna polegająca na odwracaniu winy i tworzeniu
alternatywnej, symetrycznej rzeczywistości. Kampanię uzupełniały liczne manipulacje
audiowizualne – w sieci krążyły zmontowane filmy i zdjęcia, często pochodzące z innych
konfliktów lub dni, z błędnymi geotagami, aby stworzyć fałszywe wrażenie większej skali
zniszczeń i chaosu.
Za rozpowszechnianiem fałszywych narracji stała złożona sieć aktorów. Głównym źródłem
były oficjalne rosyjskie media państwowe oraz powiązane z nimi konta propagandowe w
mediach społecznościowych. Kluczową rolę w błyskawicznym zwiększaniu zasięgów
odegrały międzynarodowe sieci zautomatyzowanych kont (botów) i farmy trolli, które
masowo powielały te same hasła i hashtagi, zwłaszcza te powiązane z Rosją i Białorusią.
Dezinformacja znalazła podatny grunt również w Polsce. Część krajowych środowisk
skrajnych, a także niektórzy politycy i komentatorzy, aktywnie powielali tezy o rzekomej
„inscenizacji”. Ponadto niesprawdzone materiały były rozpowszechniane przez zagraniczne
serwisy informacyjne o niskiej wiarygodności oraz platformy internetowe, w tym chińskie.
Mechanizmy działania opierały się na sprawdzonych technikach manipulacji. Głównym
narzędziem była amplifikacja, czyli zmasowane powielanie tej samej treści przez boty i sieć
„mikroinfluencerów”, aby stworzyć iluzję powszechnego poparcia dla fałszywej tezy.
Stosowano także manipulacje obrazem i dźwiękiem, tworzono fałszywe mapy rzekomych
tras dronów i wykorzystywano apetyt na sensację, publikując szokujące, emotywne nagłówki
bez pokrycia w faktach. Co istotne, narracje dezinformacyjne były elastyczne – gdy jedna
teza została obalona przez analizy techniczne, natychmiast pojawiała się jej nowa,
zmodyfikowana wersja.
W odpowiedzi na falę kłamstw, liczne organizacje fact-checkingowe, takie jak Demagog,
oraz eksperci ds. wojskowości i cyberbezpieczeństwa systematycznie obalali kluczowe
fałszywe tezy. Potwierdzono, że szczątki dronów odpowiadają sprzętowi używanemu przez
Rosję w atakach na Ukrainę i, co kluczowe, że nie ma żadnych dowodów na to, by Polska lub
Ukraina zainscenizowały atak. Analizy think-tanków, w tym Polskiego Instytutu Spraw
Międzynarodowych (PISM), wskazywały na spójny i dobrze znany wzorzec rosyjskiej
dezinformacji, której celem jest przerzucenie odpowiedzialności i dyskredytacja Zachodu.
Rząd polski również publikował komunikaty ostrzegające przed manipulacjami.
Mimo to kampania odniosła częściowy sukces. Wykorzystując istniejącą polaryzację
polityczną w Polsce, strach i naturalny brak zaufania do instytucji, przyczyniła się do
osłabienia spójności społecznej i podważyła zaufanie do oficjalnych komunikatów. Incydent
ten stanowi cenną lekcję na przyszłość. Najskuteczniejszą obroną przed dezinformacją jest
krytyczne myślenie i świadome korzystanie z mediów. Należy zawsze sprawdzać źródło
informacji, szukać potwierdzenia w co najmniej trzech niezależnych, wiarygodnych
miejscach (np. oficjalne komunikaty MON, MSZ, NATO, renomowane media, serwisy factcheckingowe) i powstrzymywać się od udostępniania niezweryfikowanych, sensacyjnych
treści. Dla władz kluczowa staje się natomiast szybka, przejrzysta komunikacja, zwłaszcza w
zakresie danych technicznych, oraz współpraca z platformami społecznościowymi w celu
ograniczania zautomatyzowanych kampanii dezinformacyjnych.
Test na Wschodniej Flance: Prowokacja, Reakcja i
Dezinformacja.
Atak hybrydowy Rosji z września 2025 roku, polegający na celowym wtargnięciu co
najmniej dwudziestu trzech dronów w polską przestrzeń powietrzną, był starannie
zaplanowaną prowokacją, mającą na celu przetestowanie spójności i zdolności obronnych
NATO. Polska, podejmując historyczną, pierwszą w ramach Sojuszu decyzję o zestrzeleniu
wrogich bezzałogowców, uruchomiła natychmiastową reakcję militarną i dyplomatyczną, w
tym konsultacje w ramach Artykułu 4. Traktatu Północnoatlantyckiego oraz zainicjowanie operacji „Eastern Sentry” w celu wzmocnienia wschodniej flanki. Rosyjskie działania,
wykorzystujące drony uderzeniowe Shahed 136 i wielozadaniowe wabiki Gerbera,
wpisywały się w szerszą doktrynę wojny hybrydowej, zacierającej granicę między wojną a
pokojem. Stanowcza odpowiedź Polski i sojuszników, w tym szybkie wzmocnienie obrony
powietrznej, stanowiła wyraźny sygnał dla Moskwy, że jej agresywne działania nie pozostaną
bez odpowiedzi.
Incydent ten był również polem bitwy informacyjnej, na którym niemal natychmiast ruszyła
zsynchronizowana kampania dezinformacyjna, mająca na celu zdyskredytowanie Polski i
przeniesienie odpowiedzialności. Kluczowe fałszywe narracje, takie jak teza o operacji
„fałszywej flagi” czy podważanie pochodzenia dronów, były rozpowszechniane przez
rosyjskie media państwowe, sieci botów oraz krajowe środowiska skrajne. Kampania ta
wykorzystywała zamieszanie wokół uszkodzeń w miejscowości Wyryki, gdzie brak
jednoznacznych wyjaśnień ze strony MON stał się paliwem dla teorii spiskowych i podważył
zaufanie do instytucji państwa. Wydarzenia te stały się cenną lekcją, pokazując, że skuteczna
obrona przed agresją hybrydową wymaga nie tylko siły militarnej, ale także szybkiej,
przejrzystej i spójnej komunikacji w sytuacjach kryzysowych, aby skutecznie neutralizować
wrogą manipulację.
Autorka: Dominika Rosiewicz