Polska scena debiutantów nieustannie kwitnie. Co ciekawe, każdy z nich ma inny pomysł na siebie, co tworzy nam szeroki wachlarz gatunków. W tym kalejdoskopie znalazło się miejsce na mocny elektro-pop. Jego przedstawicielką jest wschodząca gwiazda – Ania Leon, której premierowa płyta Łezki ujrzy światło dzienne już pod koniec czerwca. W krótkiej rozmowie poruszyliśmy tematy procesu twórczego, inspiracji oraz dalszych planów.
Ania Leon – wszystko zaczęło się od Zalewskiego
Kacper Pelo: Poprzedni tydzień zakończyłaś wielkim newsem, bo została ogłoszona data premiery twojego debiutanckiego albumu „Łezki”. Krążek wychodzi już za dwa tygodnie, jak się z tym czujesz?
Ania Leon: Przede wszystkim towarzyszy mi ogromna radość, ale też spora dawka stresu. Mimo tego, że się bardzo cieszysz, bo to spełnienie twoich marzeń, to zawsze jest ten stresik, jak to wszystko wypadnie.
KP: Już zdążyliśmy poznać kilka odsłon tej płyty poprzez single, lecz twoim pierwszym solowym kawałkiem był cover Krzysztofa Zalewskiego „Miłość miłość”. Dlaczego właśnie ten utwór?
AL: To była dla mnie mała niespodzianka. Moja wytwórnia zaproponowała mi, żebym zrobiła ten cover razem z Arkiem Koperą. Przedstawili mi taki plan, że fajnie byłoby się w taki sposób przedstawić publiczności. Muszę przyznać, że na początku stwierdziłam, że to wspaniały pomysł, ale gdy uświadomiłam sobie, że to właśnie piosenka Krzyśka Zalewskiego, to mina mi trochę zrzedła, bo bardzo szanuję Krzysia i jego całą twórczość muzyczną, która jest genialna. I ta piosenka też jest genialna. Zrobienie czegoś nie gorszego, równie fajnego, było niemałym wyzwaniem.
KP: Właściwie to jest rework tej piosenki, a nie cover 1:1. To raczej piosenka Zalewskiego, ale w stylu Ani Leon.
AL: Dokładnie. Dlatego było to nie lada wyzwanie, nie tylko dla mnie, ale też dla producenta Arka. Siedzieliśmy w studio i głowiliśmy się, jak tu się dobrze przedstawić.
KP: A potem wyszły już single z płyty: „Łezki”, „Tańcz” oraz „Chemistry”. Dwa pierwsze są po polsku, a ostatni po angielsku. Jak lepiej jest ci wyrażać siebie? Po polsku, czy jednak po angielsku?
AL: Swoją drogą „Chemistry” to pierwsza piosenka, którą stworzyliśmy na płytę. Wydaje mi się, że po polsku mam więcej możliwości w wyrażeniu siebie, zobrazowaniu swojego punktu widzenia na wiele sposobów. W języku angielskim jest to ograniczone, przede wszystkim dlatego, że jest to dla mnie język obcy, w którym nie czuje się tak wygodnie i swobodnie.
Pierwsze kroki na scenie
KP: Dokopałem się w Internecie do informacji, że studiowałaś Vocal Performance w Los Angeles. Co dało ci studiowanie za granicą? Wykorzystujesz to doświadczenie teraz w pracy artystycznej?
AL: Szkoła w Los Angeles dała mi najwięcej ze wszystkich szkół, w których byłam. Jadąc tam, nie miałam żadnej styczności ze sceną, z muzykami, z zespołem, z graniem na żywo… Byłam kompletnie zielona. Musieliśmy tam występować co najmniej dwa razy w tygodniu. Świetne wyzwanie, duża dawka emocji i stresu. Ale jest to coś, co mnie wiele nauczyło. Teraz mogę to wspominać jako najfajniejsze doświadczenie w moim życiu.
KP: Dzięki temu byłaś trochę oswojona ze sceną, dlatego te pierwsze występy jako support przed Darią Zawiałow i Brodką nie były dla ciebie stricte nowością. Jak się czułaś przed wejściem na scenę, gdy zobaczyłaś te tłumy pod sceną? Jakie towarzyszyły ci emocje?
AL: Występowania w szkole przed garstką znajomych ludzi w klasie nie da się porównać do tłumów, jakie miały te artystki. To zupełnie inna bajka. Nikt nie jest na to przygotowany. To są takie emocje i niesamowite wyzwanie, żeby się otworzyć i pokazać z najlepszej strony, mimo paraliżującego stresu. W szkole występujesz i przedstawiasz cudzy materiał. Gdy jesteś na scenie i chcesz śpiewać to, co sama stworzyłaś, i chcesz to sprzedać jak najlepiej, to też jest zupełnie inna sytuacja.
Entuzjazm widowni
KP: Mimo że publiczność nie znała jeszcze tych piosenek, to reagowała bardzo entuzjastycznie. Wszyscy dookoła mnie tańczyli, klaskali, krzyczeli… Jak gdyby to był już faktyczny koncert, a nie support. Jak zobaczyłaś te żywe reakcje, to stres trochę zszedł, czy musiałaś zejść ze sceny, żeby uświadomić się, że było to bardzo udane show?
AL: Powiem szczerze, że stres trzymał mnie do końca, ale daliście mi ogromną energię. Zaczęłam się bardzo cieszyć, że ludzie tańczą, krzyczą i klaszczą. To było najpiękniejsze doświadczenie, jakie mogłabym sobie wymarzyć, będąc pierwszy raz na scenie. Jestem za to ogromnie wdzięczna. W ogóle ten koncert pamiętam jak przez mgłę. Chyba przez ten stres. Gdy zeszłam ze sceny poczułam szczerą radość, że to się faktycznie wydarzyło.
KP: Tych koncertów jest już coraz więcej. Ostatnio ogłoszono, że zagrasz na Męskim Graniu, jednym z najważniejszych cykli koncertów organizowanych w Polsce. Stresujesz się tym?
AL: Niestety tak. Ten stres nie ucieka, ale bardzo się cieszę, że to Męskie Granie nadchodzi. Już mniej niż dwa tygodnie. Do tej pory w to nie wierzę. Oczywiście, przygotowujemy się i myślę o tym cały czas, ale nadal ciężko w to uwierzyć.
Inspiracje, proces twórczy i studio – wszystko o debiucie
KP: Wracając jeszcze do płyty – jak wyglądał twój proces twórczy? Niektórzy artyści zaczynają od tekstów, inni od muzyki, a jak wspominasz swoją pracę w studio?
AL: U mnie tekst jest zawsze na końcu. Razem z Arkiem Koperą i Mariuszem Obijalskim tworzyliśmy podczas pandemii, co wyszło na moją korzyść, bo mogli poświęcić więcej czasu temu projektowi. Zaczynało się od muzyki – pokazywaliśmy swoje inspiracje, co nas jara, co chcemy wykorzystać. Potem tworzyłam melodie, a na końcu tekst.
KP: Co pojawiało się wśród tych inspiracji do płyty?
AL: Tych piosenek było bardzo wiele, mieliśmy wspólną playlistę na Spotify. Każdy z nas dodawał tam setki, a nawet tysiące piosenek. Piosenek, które słuchamy na co dzień i które nam się podobają. U mnie to był miszmasz, od Empire of the Sun, przez The Blaze, aż po The xx i Jamesa Blake’a.
KP: Strasznie mnie ciekawi, jak zamknęłabyś ten album w trzech słowach.
AL: Ciemne, mocne i elektroniczne brzmienie.
KP: Tego mroku tam nie brakuje i na polskiej scenie to chyba nowość. Wcześniej nie spotkałem się z artystą, który przebiłby się z taką muzyką do mainstreamu i myślę, że ta oryginalność dobrze sprzeda.
AL: Dziękuję. Bardzo mnie cieszą wszystkie reakcje na ten album. Nie sądziłam, że coś takiego może się przebić na polskim rynku, dlatego to dla mnie ogromna radość i zaskoczenie.
Czego słucha Ania Leon?
KP: A masz ulubiony kawałek z płyty?
AL: To się zmienia raz na miesiąc, ale obecnie chyba „Łezki”.
KP: Ja już miałem przyjemność posłuchać i muszę przyznać, że mój faworyt to „Kim Chcesz”.
AL: „Kim Chcesz”, czyli „Chemistry”, ale po polsku. Bardzo mi miło.
KP: Pytałem już o inspiracje albumu, a co, jeśli chodzi o to, co cię ukształtowało? Daria Zawiałow zawsze wspomina Gwen Stefani, Florence Welch jest znana z miłości do Patti Smith… Czego słuchałaś w latach nastoletnich, co pozostawiło pewien ślad na tym, jaką muzykę tworzysz obecnie?
AL: Słuchałam bardzo różnej muzyki, ale na pewno był tam hip-hop i rap. Bardzo lubiłam to brzmienie Kanye’go Westa. Kochałam jego płyty, gdy byłam młodsza, ale nadal jest inspiracją w moim życiu. Jego elektroniczne brzmienia były dla mnie ogromną inspiracją. Potem był Kid Cudi, a później przerzuciłam się na inne klimaty, jak Empire of the Sun, MGMT czy M83. Później poszłam w jeszcze mroczniejsze kawałki. I jeszcze The xx, których karierę obserwowałam od początku istnienia.
Jesienna trasa
KP: Na koniec spytam o plany popremierowe. Wiadomo, że w okresie letnim gra się głównie na festiwalach, ale czy na jesień szykuje się typowo klubowa trasa – Ania Leon on tour?
AL: Szykuje się. Mam nadzieję, że uda nam się grać jesienią. Bardzo bym tego chciała i już serdecznie na to zapraszam.
KP: Bardzo dziękuję ci za rozmowę i mam nadzieję, że do zobaczenia niedługo na koncertach!
AL: Dziękuję, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś porozmawiamy i jeszcze raz zapraszam na koncerty.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/