Twenty One Pilots w Łodzi – najlepszy koncert trasy?

 

https://twitter.com/luvmyseungch
https://twitter.com/luvmyseungch

Męski duet z Ohio, znany też jako Twenty One Pilots, na swojej trasie promującej wydany w październiku album Trench, za cel obrał również Polskę. Ich niezapomniane show na blisko dwie godziny przeniosło fanów z łódzkiej Atlas Areny w zupełnie inne miejsce.

Tyler Joseph i Josh Dun, bo to oni są obecnymi członkami grupy, do kraju zawitali po raz drugi, po ponad dwuletniej przerwie. Z nowym repertuarem, szerszą rzeszą fanów, ale takim samym entuzjazmem i zaangażowaniem co ostatnio. Na prawie ponad dwie godziny łódzka Atlas Arena rozbrzmiewała melodiami prosto z najnowszego Trench, wydanego w 2015 roku Blurryface, czy jeszcze starszego Vessel. Oczywiście wiernie wtórował im chór fanów, którzy ani na moment nie sprawili wrażenia zmęczonych czy gotowych opuścić halę.

Zespół supportował amerykański, gatunkowo wpisujący się w młodzieżowy pop-punk, zespół The Regrettes. Osobiście znałam ich twórczość nim zostali ogłoszeni zespołem poprzedzającym chłopaków i poza ogromną radością, jaką czułam, mogąc zobaczyć ich w końcu na żywo, miałam spore oczekiwania. Czy zostały one spełnione? Tak. I w zasadzie to tylko tyle. Nie było fajerwerków, choć bawiłam się dobrze i zdaje się, że wokalistka skutecznie rozgrzała tłum. Jednak chyba i najlepszych przyćmiłoby to, co nadejść miało już niebawem.

Ku zaskoczeniu wielu, występ rozpoczął się niemal bez jakiegokolwiek opóźnienia. Najbystrzejsi fani dostrzegli dość spore podobieństwo do sposobu otwarcia imprezy co dwa lata temu. Tym razem co prawda zamiast Heavydirtysoul usłyszeliśmy Jumpsuit, ale również opadła masywna kurtyna i w dość enigmatyczny sposób zostaliśmy zaproszeni do uczestniczenia w zwięzłej, emocjonującej i wzruszającej podróży.

Całość prezentowała się niezmiernie spójnie i choć zabrakło oczywiście wyczekiwanych przez wielu utworów starszych datą, takich jak Ode to Sleep, Migraine czy Message Man, to największe „perełki” pozostały, w dodatku wsparte naprawdę widowiskowo prezentującymi mi się kawałkami z najnowszej płyty. Rozbrzmiewające Nico and the Niners z prawdziwą gratką dla fanów, bowiem Tylerem biegnącym między fanami z trybun a płyty, zostawiło w oczekiwaniu całą halę, by już kilka minut później wszyscy odwrócili wzrok w przeciwną stronę. Oto na sam środek wysunęło się słynne B-stage – druga, zdecydowanie mniejsza i przeznaczona do bardziej osobistych wykonań, podłoga. Z niej usłyszeliśmy poruszające wykonanie Neon Gravestones, któremu wtórowała przygotowana wcześniej przez fanów akcja z fluorestencyjnymi patyczkami. Był też czas na Bandito, a energetyzujące Pet Cheetah ponownie przeniosło obu członków duetu na główną scenę.

Tu rozpoczęła się trzecia część koncertu. Fani, już zdecydowanie rozpaleni i nie przejmujący się wszechobecnym upałem, przygotowali zmęczone gardła, by wspólnie z wokalistą stojącym na dłoniach tłumu, odśpiewać rytmicznie słowa Holding On To You. Elementy, tak wiernie powtarzane przez zespół od lat stały się poniekąd wizytówkami każdego ich koncertu, więc i tym razem nie mogło zabraknąć Josha Duna, wykonującego akrobacje z wożonego od lat piania. Jednak najbardziej wzruszony wydawał się być Tyler, gdy ujrzał liczne, papierowe maski wyjęte przez fanów w trakcie utworu My Blood. Inspirowane teledyskiem i znanym z poprzedniej ery wizerunkami czaszek, tłum zaskoczył gości bez cienia wątpliwości. Widać to było po minie obojga, zarówno wokalisty, który z szerokim uśmiechem przechadzał się po scenie i powtarzał, że wyglądamy pięknie, jak i dotychczas nieco schowanego za instrumentem Josha.

https://twitter.com/TOP_Poland

Punkt kulminacyjny koncertu to świetne podsumowanie całego widowiska – rozbrzmiało Chlorine i Atlas Arenę ponownie rozświetliły światła tłumu, zarówno tego wypchanego niemal po sufit na trybunach, jak i płycie. Ekipa odpowiedzialna za nagłośnienie i techniczne aspekty wydarzenia opisywała widok rozbłyskających, żółto-białych świateł jako jedno z najlepszych widoków, których dotychczas doświadczyli na koncertach. Rację trzeba przyznać, widok zdecydowanie chwytał za serce, a wspólnie śpiewane wolniejsze partie utworów niejednej osobie, w tym mnie, wylewały z oczu łzy. Doskonale znane fanom też starszych epok zespołu Car Radio rozniosło się po hali i fani wiedzieli już, że lada moment Tyler zniknie. Nie stało się inaczej, po chwili emocjonalnie wyśpiewanych wersów i melodii usłyszanych z głównej sceny, wokalista, niemalże objawiając się, wspiął się na wysokim na blisko pięć metrów podest, wykonując najbardziej energiczne ruchy i kończąc tym samym utwór poprzez zdarcie kominiarki z głowy. Pierwsze szlochy przedzierały się przez ciszę, gdyż każdy wiedział, że zbliżamy się już do końca. Poza tym ci, którzy zagłębią się w teksty prezentowane przez duet, zrozumieją, dlaczego dla wielu członków „Skeleton Clique” utwór ten należy do być może najważniejszych spośród wszystkich granych na żywo.

Prawda nie chciała być inna, zespołowi pozostało zagrać jedynie Leave the City, czyli utwór kończący Trench oraz Trees – piosenkę będącą absolutną wisienką na torcie każdego ich koncertu od dawien dawna. Leave the City we wzruszający sposób rozbujało odbiorców, którzy wyczekiwali ostatniej mowy frontmana. Nikt jednak nie spodziewał się, że będzie ona aż tak szczera i personalna, gdyż usłyszeliśmy, że właśnie zbliżające się do końca show, było „być może najlepszym jakie dotychczas mieli szansę grać”. Wiadomo, zespoły bardzo lubią podsycać uwielbienie swoich fanów, niejako dając im ten zaszczyt bycia wybrańcami, gdy nie do końca nimi są i w gruncie rzeczy nie ma w tym nic złego – to mogą być ich ulubione występy, ulubione w danym kraju, z danej trasy. Jednak wiedząc, że Tyler Joseph w naturze nie ma rzucania słów na wiatr, co sam podkreślił, usłyszeć to, co usłyszeliśmy zaraz przed pierwszymi dźwiękami Trees, było prawdziwym zaszczytem.

Nie można mu się dziwić – faktycznie, polska publiczność przeszła samą siebie.

Ostatni utwór skończył się tak, jak za każdym razem – zespół wdrapał się na platformy trzymane przez fanów i uderzając w kotły, wspólnie z nimi odśpiewali ostatnie słowa. Wybuchające konfetti obsypało twarze i wyciągnięte w górę ręce tłumu, który wciąż nie dawał po sobie poznać ani trochę zmęczenia. Schodząc ze sceny wykonawcy ukłonili się nisko i pożegnali publiczność rozpoznawalnymi na całym świecie słowami: „we are twenty one pilots and so are you”.

Jeśli chodzi o bardziej techniczne aspekty, również tutaj nie mam w zasadzie czego się przyczepić – całość była bardzo spójna, a strona wizualna zapierała dech w piersiach. Utwory pochodzące z Blurryface rozbrzmiewały w otoczeniu czerwieni, z charakterystycznymi dla tej części twórczości wzorami, natomiast wizualizacje do kawałków z najnowszego albumu rozświetlały halę na żółto. Jak wcześniej wspomniałam, całe widowisko było doskonale rozłożone w czasie, nie brakowało chwil wzruszających i klimatycznych, jak i energicznych, przyprawiających nawet najbardziej wytrzymałych o zadyszkę. O czym warto też wspomnieć, to fakt, iż grupa dołożyła wszelkich starań, by żaden z fanów nie czuł się pominięty. Były utwory, w których wokalista pojawiał się między sektorami trybun, wysunięto również wcześniej wspomnianą “scenę B”, czy nad głowami tłumu wzniesiono wąski podest, po którym Tyler wspiął się bez zabezpieczeń, by wykonać ostatni fragment “Car Radio”.

Mogłabym długo opowiadać o tym, jak zalałam się łzami słysząc trzeci raz w życiu na żywo ostatni utwór albo o tym, jak niewiarygodnie poruszona byłam, widząc wszystkich fanów wspólnie rozświetlających halę swoimi latarkami. Wydaje mi się jednak, że słowa nie są w stanie oddać tego, co działo się wtedy i prawdopodobnie przyzna mi to niemal każda osoba tam obecna.

Ze swojej strony mogę z ręką na sercu przyznać, że było to jedno z najlepszych, najbardziej emocjonujących, poruszających i jednocześnie wykańczających widowisk, jakich miałam okazję dotychczas doświadczyć. Zachęcam serdecznie do zapoznania się z najnowszym albumem, jeśli wciąż tego nie zrobiliście, do rozszyfrowania przesłań, które kryją się za światem stworzonym przez Tylera Josepha i Josha Duna. A tych, którzy będą kiedykolwiek zastanawiać się nad pójściem na koncert niniejszymi słowami oświecić – zróbcie to koniecznie.

 

Marta Nowak