Spree – all eyes on me

Czego nie zrobi młody człowiek, żeby zaistnieć w internecie? Jak daleko może się posunąć dla większej liczby obserwujących? Na tych pytaniach oparty jest nowy thriller „komediowy” produkcji Drake’a, choć wielu nazwałoby to raczej dramatem. Niestety – nie w ujęciu gatunkowym.

Plakat promujący film „Spree"
Źródło: splatfilmfest.com

All the other kids with the pumped up kicks

Kurt (Joe Keery, znany ze Stranger things) od dłuższego czasu stara się zaistnieć w świecie internetu. Niska oglądalność oraz brak zainteresownia jego profilem – Kurtsworld96 – sprawiają, że postanawia sięgnąć po środki większego kalibru. Zatrudnia się jako kierowca taksówki Spree, gdzie zabija swoich pasażerów, transmitując wszystko (o ironio) na żywo w internecie. Wraz ze wzrostem liczby obserwujących, morderstwa stają się coraz bardziej drastyczne, a nastolatek odkrywa przed nami psychopatyczne oblicze.

Spree jest owocem współpracy kanadyjskiego rapera – Drake’a – z ukraińskim reżyserem – Eugene Kotlyarenko. Z zamysłu miała to być krwawa, pełna czarnego humoru satyra wycelowana w destrukcyjne działanie social mediów. Ciekawostką jest fakt, że całość nakręcona jest w formie live’u. Przez półtorej godziny oglądamy więc materiały nagrywane telefonami bohaterów i kamerami GoPro Kurta. Zupełnie jak widzowie Kurtsworld96 stajemy się świadkami chorych wyczynów nastolatka. Pomysł jest bardzo ciekawy i mogłoby się wydawać, że może wyjść z tego dobry film. Tak się jednak nie stało. Dlaczego?

Kompilacja wypadków z rosyjskich ulic

Kotlyarenko śledząc zachowania influencerów i ich wpływ na społeczeństwo, chciał pokazać, jak niebezpieczne może być ślepe podążanie za internetową sławą. To, co jednak zostało z pierwotnej idei Spree, to litry krwi, na której falach odpłynęła gdzieś fabuła i możliwości, jakie miała produkcja. Zanim jeszcze główny bohater wsiadł do śmiercionośnego samochodu, mieliśmy szansę na otrzymanie jakiegoś sensownego zarysu postaci i historii. Jednak chwilę po tym, jak Kurt siada za kółkiem, zaczyna się jedna wielka sieczka, która trwa do ostatnich minut filmu. Społecznej refleksji trochę tu zabrakło.

Co więcej, przez chaotyczny sposób nagrania, akcja tak rwie do przodu, że można dostać niemałego zawrotu głowy. Jak określił to dyrektor Octopus Film Festival:

Patrzy się na to trochę jak na kompilacje wypadków z rosyjskich ulic – wiemy, że nie powinniśmy oglądać, ale nie możemy oderwać wzroku.

Tym właśnie okazuje się w dużej mierze Spree.

Scena z filmu „Spree"
Źródło: kinomuza.pl

Spree – obsada ratuje sytuację

Jedną z niewielu rzeczy godnych uwagi w Spree jest niewykorzystany potencjał produkcji. Oryginalny pomysł i socjologiczne podstawy miały zadatki na naprawdę wartościową produkcję. Niemniej jednak twórcy, zamiast pokazać wpływ social mediów na umysł młodego człowieka, pokazali raczej sam rozwój psychopatii u Kurta. Tutaj mimo wszystko należą się oklaski dla Joe Keeriego, który w rolę wcielił się zawodowo.

U boku gwiazdy Stranger Things, jako ojciec Kurta, wystąpił także David Arquette. Aktora znamy z równie krwawej serii – Krzyk. Na ekranie pojawiła się też aktorka SNL – Sasheer Zamata – jako kolejna, zafiksowana na punkcie internetowej popularności influencerka. Pomimo kulejącej fabuły, trójka aktorów stworzyła nawet zgrane trio, które wycisnęło ze Spree choć parę kropel sensu.

Ostatnie ostrzeżenie

Przyznam szczerze, że bardzo chciałem doszukać się w tej produkcji więcej dobrego, jednak na próżno. Nie sądziłem, że kiedyś przyjdzie mi pisać tekst ostrzegawczy, a jednak ten dzień nastał. Z pewnością drapieżne Spree miało szokować i uświadamiać, ale już po pierwszej połowie filmu widać, na co finalnie postawili twórcy. Jeśli jednak kogoś przekonuje hybryda American Psycho i Zodiaka zaklęta w formę pato-streamingu – można zaryzykować.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/