We śnie jesteśmy w stanie doświadczyć niezwykłych rzeczy czy koszmarów. Taką tematykę podejmuje kultowy komiks Neila Gaimana pod tytułem „Sandman”. Opowiada on o przygodach tytułowego Sandmana, czyli Morfeusza – pana snów. Adaptacja zadebiutowała na Netflixie 5 sierpnia 2022 roku i od razu zaczęła zbierać pozytywne opinie fanów pierwowzoru jak i nowych odbiorców. Czy naprawdę mamy do czynienia z bardzo dobry przełożeniem oryginału na domowe ekrany?
Historia zaczyna się na początku zeszłego stulecia, kiedy to brytyjski okultysta, Roderick Burgess (Charles Dance) odprawia tajemniczy rytuał. Chce wezwać Śmierć, żeby zwróciła mu jego pierworodnego syna. Zamiast tego przywołuje tajemniczą postać, która okazuje się być Morfeuszem, panem śnienia (Tom Sturridge). Szlachcic postanawia więzić go i pozbawić atrybutów, dopóki ten nie spełni jego prośby. Władca snów musi się uwolnić oraz odzyskać swoje arkana zanim granica pomiędzy światami legnie w gruzach oraz powstrzymać zbuntowane koszmary. Szczególnie owianego złą sławą Koryntczyka (Boyd Holbrook).
Fabuła serialu to jedocześnie plus jak i minus. Otrzymujemy bowiem bardzo wiele wątków i postaci, które pojawiają się zaledwie na jeden lub dwa odcinki. Historia potrafi zmieniać swoje tory jak w kalejdoskopie i nie jest jednolita. Najpierw otrzymujemy wątek uwięzienia Sandmana, potem jego ucieczki i poszukiwania skradzionych artefaktów, żeby w drugiej połowie sezonu przeskoczyć do zupełnie innych wydarzeń.Ta wielotorowość historii może odstraszyć wielu widzów, obawiających się niepowiązanych ze sobą zdarzeń. Dla mnie był to akurat plus serialu, ponieważ dzięki temu twórcy mogli poruszyć bardzo wiele tematów, odnośnie śmierci czy człowieczeństwa. Zmiany w każdym odcinku pozwoliły twórcom na zabawę formą oraz lokacjami.
Odcinek trzeci, w którym odwiedzamy piekło aż kipi od ponurego, przytłaczającego klimatu pełnego demonów pod wodzą Lucyfera. Odcinek czwarty całkowicie dzieje się w jednej lokacji, prostej restauracji, która staje się świadkiem niezwykłych wydarzeń. Ten odcinek został poświęcony postaciom i na wgłębieniu się w ich psychikę. Czyni go to jednym z lepszych w całym sezonie. Mógłbym tak każdy odcinek wymieniać i opisywać, jednak nie chcę psuć radości z odkrywania całego świata na własną rękę.
Sny i koszmary
Obsada to jeden z największych atutów tej produkcji. Tom Sturridge jako Morfeusz prezentuje się fenomenalnie. Jednocześnie oziębły byt bez współczucia, z każdym odcinkiem odrywa w sobie coraz więcej człowieczeństwa. Jego przemiana nie jest może jakoś wielce oryginalna, jednak tutaj działa i pasuje do opowieści. Zmianę nastawienia szczególnie widać w szóstym odcinku, w którym spotyka się ze swoją siostrą, czyli Śmiercią.
W Śmierć wciela się Kirby Howell-Baptiste. Aktorka występuje tylko w jednym odcinku, ale świetnie odgrywa swoją postać. Obraz tej mrocznej postaci prezentuje się zupełnie inaczej niż w znanych nam produkcjach. Jest ona bardziej ludzka, jeśli można tak powiedzieć i stara się załagodzić ból związany z odejściem z tego świata. Przychodzi do swoich ofiar jak do „przyjaciół” i nie stara się wywyższać.
Pisząc o postaciach nie mogę zapomnieć o głównym antagoniście sezonu, czyli Koryntczyku. Ten zbiegły koszmar jest odgrywany przez Boyda Holbrooka i nie zaskoczę was mówiąc, że on również prezentuje się fenomenalnie. Postać, pomimo bycia czarnym charakterem, jest niezwykle przekonująca i sugestywna, a jednocześnie przerażająca. Szczególnie widząc jak podchodzi do swych ofiar oraz celów. Jego wątek jest też trochę tragiczny, jako iż jest to koszmar wykreowany w pewnym celu, który chce się uwolnić i zasmakować pełni samodzielnego życia.
Postaci jak na 10-odcinkowy serial jest bardzo dużo i każda z nich ma jakąś ciekawą historię. Bohaterowie są bardzo dobrze napisane i każda reprezentuje ze sobą coś innego, ale z potencjałem na rozwój w przyszłych sezonach czy projektach.
Zamki z piasku
Wizualnie serial też nie wygląda źle. Po serii efektów CGI zahaczających o dolinę niesamowitości w wydanych ostatnich produkcjach tutaj postawiono na najwyższą jakość. Postarano się, żeby oniryczne krainy i postacie wyglądały jak najbardziej wiarygodnie. Praca osób od efektów specjalnych zasługuje tutaj na pochwałę. Nie zapomniano również o zdjęciach, które prezentują się bardzo dobrze i widać chęć pieczołowitego oddania komiksowych kadrów i rozmachu autora. Całość jest przyjemna dla oka i często urozmaicana.
Utwory oryginalne dobrze wprowadzają w klimat danej sceny a główny motyw muzyczny potrafi pozostać na dłużej w głowie. Pochwalić trzeba również dobór piosenek od innych twórców, które genialne pasują do scen, w których się pojawiają. Mi szczególnie w ucho wpadły utwory „Skeletons” od braci Osborne oraz „Sing Along” Sturgilla Simpsona. Słucham ich po dziś dzień i na pewno na stałe zagoszczą na mojej playliście.
Sandman – adaptacja kompletna?
„Sandman” to aktualnie największe serialowe zaskoczenie tych wakacji. Przyznam szczerze, że miałem przed premierą pewne obawy, co do tej produkcji. Czy obsada da radę oraz czy projekt udźwignie ciężar oryginału. Wszyscy przecież wiemy, jak wypadają netflixowe adaptacje. Jednak zaangażowanie oryginalnego autora komiksu – Neila Gaimana – powinno mnie uspokoić. Na szczęście cały serial wypadł rewelacyjnie. Świetnie dobrani aktorzy, dopracowane efekty specjalne, wciągająca fabuła i oniryczny świat. To idealny wstęp, żeby następnie zainteresować się i sięgnąć po komiksowy oryginał, który już uchodzi za kanon literatury. Więc jeśli chcecie odpocząć od upałów na zewnątrz przy jakieś produkcji, to „Sandman” od Netflixa jest najlepszym możliwym wyborem.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura