Pouya w Warszawie [RELACJA]

Fot. Albert Miłaszewski

Kevin Pouya, 25-letni raper z Miami, który z soundclouda wyszedł już jakiś czas temu, a rozwój jego kariery cały czas przyspiesza. Po sukcesie albumu The South Got Something to Say muzyk nie zawiódł fanów kolejnymi nowościami, jedną z nich była składanka, stworzona razem z Boobie’em Lootaveli’m. Teledysk do Bitch, Park Backwards, który ukazał się w trakcie trasy, zdobył ćwierć miliona wyświetleń w ciągu tygodnia. 

Pouya ponownie zawitał do Polski, tym razem na dwa koncerty. Pierwszy odbył się 21 lutego w Krakowie, drugi, na który mieliśmy przyjemność się wybrać, miał miejsce następnego dnia w warszawskim klubie Proxima. Już po gigu w Krakowie mogliśmy być pewni, że muzyk wróci do naszego kraju. Koncert w Warszawie upewnił, że Polska będzie jego obowiązkowym przystankiem na następnej europejskiej trasie. Jak sam to ujął na swoim Instagramie, Warszawa była dla niego najlepszym przystankiem.

Nie jestem jedną z osób, które śledziły karierę Kevina od jego początków na Soundcloudzie. Tak, jak duża część jego fanów odkryłem go przez współpracę z $uicideboy$ i Ghostemane. Po utworach takich jak Paris czy South side suicide szybko wgłębiłem się także w jego twórczość. Ogromna kreatywność i autentyczność Kevina jest widoczna nie tylko w jego muzyce, ale także na koncertach.

Ile można czekać?

Przed wejściem pojawiliśmy się chwile przed 18. Jak można było się spodziewać pod wejściem czekała już pokaźna grupa. Co zadziwiające, wszystko odbywało się bardzo punktualnie. Chwile przed otwarciem bramek wpuszczeni zostali szczęśliwcy z biletami VIP. Parę minut po 19 do klubu zaczęli wchodzić ludzie z regularnymi wejściówkami. Zaskoczyło mnie to, że ścisk przy scenie zaczął się dopiero pół godziny przed planowanym rozpoczęciem koncertu. Mimo tego klub był zapełniony po brzegi. Widać było, że publiczność nie może się doczekać rozpoczęcia występu. Nie musieli długo czekać, ponieważ pierwszy support zaczął grać punktualnie.

Will You Be My Friend (WYBMF)

Jako pierwszy na scenę wyszedł DJ WYBMF, który rozgrzał publikę, między innymi utworami $uicideboy$ i Lil Peepa. W jego solowym występie oraz w trakcie występów Boobiego Lootaveliego i Kevina widać było jego doświadczenie i wyczucie za Dj-ką. Wiedział dokładnie jakie utwory puścić na rozgrzanie i w jakich momentach przerwać muzykę i pozwolić artystom na występ a capella. Idealnie zestawił normalny podkład z własnymi minimalistycznymi wstawkami, co spotkało się z ogromnym odzewem ludzi pod sceną. Jego występ był bardzo krótki i nie przedstawił w nim własnej twórczości.

Boobie Lootaveli

Po krótkim rozgrzaniu na scenę wstąpił Boobie, który już na wejściu emanował pozytywną energią. Muszę przyznać, że nie znałem jego muzyki. Słyszałem o nim tylko przez współpracę z Kevinem. Po zachowaniu Boobiego widać, że kocha siebie i ma do siebie dystans. Jego flow pasuje wręcz idealnie do klimatu, w którym tworzy Pouya. W trakcie występu Boobie zdjął koszulkę, co publika przyjęła bardzo entuzjastycznie. Następnie kazał zgasić światła sceniczne i oświetlić siebie latarkami z telefonów, żeby było widać jego świecące i piękne ciało. Jak dla mnie jest to najlepszy sposób propagowania body posivity.

Pouya – bez zaskoczenia… pozamiatał

Fot. Albert Miłaszewski

Po zakończeniu swojej części Boobie zaczął dodatkowo nakręcać tłum, zapowiadając Kevina. Gdy headliner wbiegł na scenę, podekscytowany krzyk tłumu zgłuszył początek pierwszego utworu. Pouya rozpoczął kawałkiem Suicidal Thoughts in the Back of the Cadillac. Przez brak przerwy między barierkami i sceną już przy pierwszych utworach widać było crowd surferów. Pozwalało to też na większy kontakt z publicznością, z czego skorzystał artysta. Większość koncertu spędził, opierając się na barierkach.

Energia, z którą Pouya występuje, jest nie do opisania. Szczególnie w połączeniu z Boobiem Lootavelim, który dołączył do Kevina po paru utworach. W ich wykonaniu można było usłyszeć wykonania Toe tags Bitch, Park Backwards. Widać po Kevinie i Boobie’em, że świetnie się bawią, robiąc razem muzykę. Oddziaływało to na publiczność, która na tych kawałkach tworzyła ogromny moshpit. Nie zabrakło też solowych wykonań Kevina. Zarówno klasyków, takich jak Void, 1000 rounds oraz utworów z jego najnowszej płyty The South Got Something to Say. Niestety nie usłyszeliśmy na żywo wykonania SUCK MY DICK, ale na pocieszenie Pouya zagrał solową wersję South side suicide.

Pod koniec koncertu headliner zwolnił chwilowo tempo, wspominając o swoich przyjaciołach, którzy przedwcześnie odeszli z tego świata. Jako ich upamiętnienie zagrał covery piosenek XXXtentacion, Lil Peepa i Juice WRLD-a.

Nie było zaskoczeniem, że nagłośnienie robiło robotę. Linię basową czuć było całym ciałem, ale nie zagłuszała ani wokalu, ani melodii beatów. Oświetlenie również perfekcyjnie zgrywało się z utworami, oprócz paru gdzie było specjalnie wyłączone, można uznać to jako perfekcyjny dodatek do świetnego występu.

Wiemy już, że Pouya wróci do Polski i możemy być pewni, że każdy następny koncert będzie nie do zapomnienia, szczególnie pod okiem BIG IDEA, którzy zapewnili razem z klubem Proxima płynny i zadziwiająco punktualny przebieg wydarzenia.