Ciężka, psychodeliczna, surowa stylistyka i artystyczna wizja. To słowa, którymi można opisać nie tylko poznański klub Schron, ale również ostatnią Ep’kę legendy polskiego rapu – Włodiego, pod tytułem „OSAD”.
Nie bez przyczyny porównałem te dwie rzeczy, bo właśnie w Schronie, 23 marca odbył się koncert promujący najnowsze wydawnictwo warszawskiego rapera. Można powiedzieć, że lepszego miejsca na zorganizowanie koncertu Włodi nie mógł wybrać. Na nowych albumach raper pokazuje, że tak zwana nowa szkoła nie ma przed nim żadnych zagadek i świetnie odnajduje się na syntetycznych bitach. Jednak czy wszystko zagrało tak jak trzeba na żywo?
Fanom rapu postaci Włodiego na pewno nie trzeba przedstawiać, jednak z dziennikarskiego obowiązku po prostu muszę to zrobić – wybaczcie.
Paweł Włodkowski jest osobą przez wielu zaliczaną jako prekursor ulicznego rapu w Polsce. Od 1995 – 2016 roku był tworzył kolektyw Molesta Ewenement, z którym nagrał pięć płyt i na stałe zaznaczył się na kartach historii polskiej muzyki. Poza Molestą można go było również usłyszeć w kolektywie Parias. Włodi prowadzi również karierę solową. Przed najnowszym minialbumem „OSAD”, pod swoim pseudonimem wydał następujące płyty: „…Jak nowonarodzony”, „W…”, „Wszystko z dymem”, „Wszystkie drogi prowadzą do dymu”.
Były już reprezentant Molesty znany jest również, jak sam o tym mówi z zadymionej stylistyki, w której osadzane są albumy rapera. Ta zadymiona stylistyka, pasuje również do miejsca, w którym odbył się poznański koncert – Schronu. Jest to klub, który stworzony został po starym schronie łączności kolejowej, zaraz obok Uniwersytetu Ekonomicznego. Początkowo nie byłem przekonany czy będzie to dobre miejsce na koncert. Jednak stare maszyny kolejowe, surowe ściany w połączeniu z najróżniejszymi malowidłami i bardzo przytłumionymi, kolorowymi światłami tworzą niepodrabialny klimat i gdy ujrzałem to wszystko to wiedziałem już, że na koncercie będzie nieprawdopodobna atmosfera.
Zanim jednak Włodi pojawił się na scenie, musiał odbyć się koncert supportowy. Za rozgrzanie publiki odpowiadał Fozzfor, do którego dołączył Drozda. Panowie mieli bardzo trudne zadanie, ponieważ publika zaczęła gromadzić się dopiero minuty przed pojawieniem się głównego zainteresowanego. Mała publiczność nie była jednak problemem dla Fozzfora i Drozdy, ponieważ zagrali naprawdę dobry, energiczny koncert, momentami żartując sobie i zachowując dystans do całej sytuacji.
W momencie, kiedy na sali zaczynało robić się tłoczno, wiedziałem, że dzielą nas minuty od pojawiania się Włodiego na scenie. Kiedy raper wbiegł na scenę, rozległ się niesamowity hałas, przywitał się z publiką i koncert rozpoczął się na dobre. Wraz z Włodim pojawił się także Miroff, który usiadł za deckami. Odpowiadał za część produkcji muzycznych na ostatnich albumach Włodkowskiego. Zaskakujący i pełen podziwu jest fakt, że 43 latek na scenie nie potrzebował tak zwanego hypemana, czyli osoby pomagającej raperowi, odpowiadającej między innymi za podbitki i ogólne urozmaicanie kawałków muzycznych. Również niespotykane było w jaki sposób grane są utwory. Przy dzisiejszych standardach, gdzie większość kawałków jest odtwarzana w całości, wraz nagraną warstwą tekstową, to w tym przypadku mieliśmy do czynienia w większości z czystymi instrumentalami. Piszę w większości, ponieważ niektóre numery byłyby fizycznie niemożliwe do zagrania bez obecności hypemana.
Kolejnym plusem był kontakt z publiką. Włodi to stary wyjadacz, który wie jak w pojedynkę rozbujać całą salę i mimochodem zmusić ją do udziału w koncercie. Publiczność znała praktycznie każdy numer zagrany podczas koncertu i rapowała go równo z Włodkowskim, któremu z tego powodu nie schodził uśmiech z twarzy. W całej tej sytuacji należy pochwalić Miroffa, który w idealnych momentach wyciszał muzykę i wtedy, w pełni można było usłyszeć te wszystkie rapujące głosy. Jak jesteśmy już przy rapowaniu, oczywiście usłyszeć można było całość utworów najnowszej Ep’ki oraz numery z poprzednich albumów solowych artysty m.in. „Przy okazji”, „IBNM”, „Kominy”, „T&T”, „Pod numerem trzecim”, „Chmur drapacze, „Zapałki”, „Proces Spalania”, czy „Jak nowonarodzony” z pierwszej płyty.
Niestety nie mogliśmy usłyszeć numerów wydanych spod szyldu Molesty, czy Pariasu. Artysta skupił się tylko wyłącznie na swoim solowym materiałem i pozostał głuchy na prośby publiczności, która wręcz domagała się klasycznych utworów. Nie ukrywam, trochę mnie to rozczarowało, ponieważ spodobałem się, że usłyszę chociaż mały fragment utworów ze „Skandalu”, bądź „Nigdy Nie Mów Nigdy” Molesty Ewenement
Podczas koncertu, Włodi oddał hołd dwóm zmarłym raperom. Tomaszowi Chadzie, którego pierwszą rocznicę śmierci obchodziliśmy 18 marca, oraz Michałowi LEH’owi Lesznerowi, który zginął w wypadku samochodowym 16 lutego 2019 roku.
Jeżeli chodzi o nagłośnienie, stało na najwyższym poziomie. Przez salę co jakiś czas przechadzała się osoba odpowiadająca za to, żeby wszystko brzmiało, jak należy. Basy przechodziły przeze mnie tak, że aż drżały mi płuca, przy czym każde słowo było idealnie słyszalne, a z koncertu nie wyszedłem ze słynnym już uczuciem zatkanych uszu. Przeszkadzał mi jedynie dym z papierosów odpalanych przez uczestników koncertu, pomimo oczywistego zakazu. Jednak organizatorzy stanęli na wysokości zadania i upomnieli ze sceny palące osoby, aby zaprzestały palenia papierosów w niedozwolonym miejscu.
Sposób w jaki ten doświadczony zawodnik sceny hiphopowej gra koncerty jest godzien podziwu. Tym samym pokazał, że daleko mu jeszcze do muzycznej emerytury, a młodzi raperzy pokroju chociażby Young Multiego powinni uczyć się od niego jak przekazywać energię publice. Włodi bez zbędnych ozdobników zagrał jeden z lepszych hiphopowych koncertów na jakie dane mi było się wybrać (oczywiście nie licząc festiwali).
Dodatkowo na pochwałę zasługuje również to, że po koncercie raper znalazł chwilę nie tylko po to aby zrobić sobie zdjęcie ze swoimi fanami, ale również po to żeby po prostu z nimi porozmawiać.