Nita Strauss – The Call of the Void [Recenzja]

Nita Strauss powraca z solową twórczością po pięciu latach, tym razem z wieloma znanymi głosami. Najsławniejsza gitarzystka w świecie metalu bez dwóch zdań ma sporo materiału do zaserwowania, ponieważ uraczyła nas aż czternastoma utworami.

Nita Strauss tchnęła życie w pustkę

Gitarzystka z Los Angeles już nieraz udowadniała swoje umiejętności w przeróżnych gatunkach ciężkich brzmień. Tak jej przodek, austriacki muzyk Johann Strauss, który miał ogromny wpływ na szeroko pojętą muzykę, Nita dodała swoją cząstkę do metalowego i rockowego świata. Zaczynała współpracując z zespołem The Iron Maidens czy też byłym członkiem The Jackson Five, Jeremain’em Jacksonem. A od 2014 roku użycza swoich gitarowych umiejętności Alice Cooperowi. Natomiast mnie zaciekawiła swoim solowym debiutem Controlled Chaos z 2018 roku. Gitarzystka zaproponowała nam całkowicie instrumentalne wydawnictwo, gdzie mogła w pełni rozwinąć skrzydła i pokazać, na co ją stać. Bez dwóch zdań techniczne wykonanie, jak i mastering samej płyty był na bardzo wysokim poziomie. Zabrakło mi niestety duszy w niej, niemniej patrząc na tytuł pierwszego albumu, można założyć, że o to właśnie chodziło. Gdy tylko usłyszałem pierwsze zapowiedzi kontynuacji w postaci singla w 2021 roku, nie mogłem spokojnie usiedzieć na miejscu. Wydawało mi się, że zaproszenie takiej gwiazd jak David Draiman (wokalista zespołu Disturbed), będzie strzałem w dziesiątkę. Aczkolwiek ten frazes można potraktować jako mocne niedomówienie.

Gitarowy zew

Summer Storm swoimi efektami dźwiękowymi i pięknym instrumentalnym intrem wprowadza nas w nawałnicę pięknych krajobrazów brzmieniowych. Już przy pierwszym utworze słychać jak po czterech latach zmieniła się sama Nita. Produkcyjnie oczywiście jest dalej na niezaprzeczalnie wysokim poziomie. Jednakże sam utwór instrumentalny już ma duszę, swoją osobowość, atmosferę. Gitarzystka zaserwowała nam muzykę klasyczną w nowoczesnym wydaniu. Nie zwalniając tempa, przyszedł czas na kombo, na które każdy czekał. Druga pozycja The Wolf You Feed zawiera nie tylko klimat melodycznego death metalowego grania, ale również głos, który każdy zapaleniec tego gatunku rozpozna. Nita zaprosiła do tego utworu Alisse White-Gluz, wokalistkę Arch Enemy, znaną z przepięknego głosu oraz niepowstrzymanego ryku. O ile dużo nie słucham jej zespołu, to w przypadku tego kobiecego duo byłem wniebowzięty. Chwytliwe i agresywne gitary, doskonały ryk i anielski śpiew spowodował, że ta pozycja będzie gościć u mnie w sercu jeszcze przez bardzo długi czas.

Aby była jakaś równowaga po instrumentalnym kawałku i pozycji z kobiecym śpiewem przyszła pora na męski głos. Digital Bullets wraz z metalcore’owym wokalistą Chrisem Motionless z zespołu Motionless in White. Nita na tym krążku ponownie imponuje techniczną stroną, ale również kreatywnością i wszechstronnością. Z melodycznego death metalu przechodzimy do czystego agresywnego metalcore’u, zachowując przy tym klimat albumu. Im dłużej słuchałem tej płyty, tym każdy kolejny kawałek coraz bardziej mnie porywał. Wyśmienite dopasowanie głosów, jak i gitar pod nie wpłynęło na artyzm w każdym dźwięku. Miałem wrażenie, że słucham tych zespołów, z których pochodzą dani wokaliści czy wokalistki. Nita Strauss udowadnia, że rozumie i nie są jej obce te gatunki, dzięki czemu na pewno jej nowe wydawnictwo przyciągnie każdego, ponieważ zahacza o każdy styl czy podgatunek szybszego grania.

Ekskursja przez riffy i solówki

O jej umiejętnościach gitarowych mogę pisać bez końca, jednak i tu muszę się uderzyć w pierś. Choć zdawałem sobie sprawę z jej talentu to jednak do Controlled Chaos nie wracałem i do jej twórczości przy innych muzykach również. Nita do czasu wydania tej płyty kryła się w cieniu, przynajmniej dla mnie. Zrzucam trochę winę na social media, które dalej propagują tylko gitarzystów, oczywiście jest ich więcej, niemniej jest to najsławniejsza gitarzystka w świecie tej muzyki i czuję, że powinno się ją bardziej podkreślić. Gdy usłyszałem kolejny znany kobiecy głos, a mianowicie z hard rockowego zespołu Halestorm — Lzzy Hale byłem zaciekawiony, jak to wyjdzie. Through The Noise aż tak mnie, nie porwało, może jest to spowodowane tym, że nie mogę przełknąć prostoty takich utworów. Niemniej jednak są one potrzebne, szczególnie na koncertach i ta pozycja będzie wybitnie na nie pasować. Nie umknął mi też głos Lzzy, która dała z siebie wszystko i dzięki temu oraz wpasowującej się solówce czwarta pozycja trafia w atmosferę nadaną na samym początku.

Czas na chwilę oddechu i zanurzeniu się w instrumentalny świat w Consume The Fire. Kolejny gitarowy popis Nity w klasycznym wykonaniu, świdrujące motywy przewodnie, piękne solówki, mistrzowskie połączenie rytmów to tylko kilka rzeczy, które można wymienić. Po prostu to warto samemu przesłuchać. Dead Inside swoim tytułem, jak i brzmieniem sprawił, że tak się poczułem. David Draiman stanął na wysokości zadania i zaserwował jak zawsze piękny występ, jest to już bez dwóch zdań kultowy wokal. Gitara jak z Disturbed z dającym do myślenia tekstem, który jest śpiewany legendarnym głosem. Czego chcieć więcej? Warto mieć na uwadzę, że występ takich gwiazd tylko podkreśla jakość albumu. Na byle jakiej płycie by nie zagrali. A przy tych wszystkich utworach słychać włożone całe serce i duszę przez Nitę, jak i użyczających głos.

Pochłaniające brzmienia

Najbardziej sztampowy utwór na tym albumie to bez dwóch zdań Victorious, ale czy to źle? Abstrahując już od tego, że czasem zalatuje Skilletem to jednak stał się hymnem tego albumu. Nita oraz Dorothy Martin dały się pochłonąć tej melodii. Typowy, chwytliwy hard rock, który nie wychodzi z głowy. A na dodatek z pięknym przesłaniem pełnym determinacji i optymizmu. Ten utwór to piękno w każdym calu. Victorioius to dusza The Call of the Void, uwielbiam ten podnoszący na duchu klimat, zagrany i zaśpiewany. Chcę to usłyszeć na żywo! 

Po tak ogromnym utworze Nita postanowiła uraczyć nas dwoma bardzo klimatycznymi instrumentalami. Scorached zaczyna się od dźwięków, które możemy sobie wyobrazić już patrząc na okładkę krążka. Sama pozycja brzmi jak outro dla wcześniejszego utworu. Jednak ma też coś do opowiedzenia sobą. Kolejne krajobrazy brzmieniowe miasta tętniącego życiem przelatują nam koło oczu. Warto zwrócić uwagę, że Nita w kontynuacji Controlled Chaos została przy instrumentalnych utworach, co nie dość, że podkreśla jej wielkość, to na dodatek pysznie doprawia ten album. Dzięki temu, mamy czas na własne interpretacje podczas słuchania całego albumu. Po pięknych pasażach dźwiękowych jesteśmy pochłaniani przez pustkę w Momentum. Harmonizacje przy każdej okazji przeszywają na wskroś, aby potem rzucić o ziemię swoją ciężkością. Brak schematu i różnorodność na tej płycie sprawia, że prawie zawsze Nita może zaskoczyć.

Same legendy

Gdy zobaczyłem wokalistę Disturbed jako gościa, myślałem, że nic mnie nie zaskoczy. Bynajmniej, raz już usłyszeliśmy melodyczny death metal, tym razem jednak przyszło nam się zmierzyć z jednym z prekursorów tego stylu. Tak, podczas słuchania The Golden Trail usłyszymy Andresa Fridén z In Flames, który dołożył wszelkich starań, aby dalej dobrze brzmieć po udanym powrocie jego zespołu w wydaniu Foregone (2023). A co tu dużo mówić o Nicie Strauss? Ona po prostu oddała ducha tego zespołu, tworząc riffy na miarę ich gitarzysty — Björna Gelotte, podkreślając esencję szwedzkiego zespołu. Nie mogło się również obyć bez legendy totalnej — Alice Coopera, tym razem w postaci wspierającego Nite, co tylko pokazuję jakim szacunkiem jest ona traktowana przy takich gwiazdach. Winner Takes All stał się moim ulubionym utworem w wykonaniu Alice’a, którego zwykle mało słucham. Jedno trzeba mu oddać – bez jego wsparcia, Nita mogłaby tak daleko nie dotrzeć. Szczerze nie sądziłem, że jeszcze usłyszę tak energiczny utwór w jego wykonaniu, piękne podziękowanie za jej udział w zespole.

Trochę kreatywności

Nie wiem dlaczego, ale wykonawcy pod koniec, prawie zawsze, muszą trochę coś zrobić nie tak. Niestety trzynasta pozycja Monster z wokalistką Lilith Czar, która do 2011 roku śpiewała dla zespołu Automatic Loveletter podtrzymuje ten stereotyp. Jak lubię jej głos, to wykonanie w stylu emo dość odepchnęło. Plusem są na pewno szybkie, dzikie gitary od Nity, co trochę ratuje kawałek przed totalnym klopsem. Gitarzystka jakby sobie z tego zdawała sprawę i za pomocą Kintsugi naprawia to niedociągnięcie, by ten niepasujący wcześniejszy element zjednać z całością. Przedostatni utwór jest pewnym uspokojeniem tej szalejącej burzy od początku, można się przy tych liniach melodycznych poczuć zjednanym z albumem. Wystarczy tylko zamknąć oczy. A najlepiej je już trzymać zamknięte do końca, bo ostatni utwór Surfacing grany przez Nitę Strauss i wirtuoza gitary Marty Friedmana,  podsumowuje każdy wcześniejszy utwór z melodycznymi nawiązaniami, dodając od każdego muzyka trochę kreatywności. Niezapomniane zakończenie całej płyty. 

Artystyczna dojrzałość

Wydaję mi się, że podtytuł tego akapitu już mówi wszystko. Nita stworzyła przepiękną kontynuację swojego debiutu z 2018 roku, dołączając więcej inwencji. Dla mnie to jest dzieło, które powinno zyskać o wiele większy rozgłos. Gitarzystka wyprodukowała album kompletny, na którym ciężko dopatrzyć się niedociągnięć. The Call of the Void spowodował, że zaniemówiłem, każdy element do stworzenia album spójnego i niezapomnianego jest na miejscu. Nita zadbała o niewiarygodne melodie na gitarach, legendarne głosy, cudowną zabawę gatunkami oraz tego, co metalowcom trzeba ciężkich riffów. 

Są to, krótko mówiąc, bangery z najwyższej półki wsparte przenikliwymi tekstami śpiewanymi przez legendarne wokale. Amerykanka potwierdziła swoją wartość, przekraczając ją o tysiące razy. Jestem wdzięczny za to, że mogłem to wydawnictwo usłyszeć. Jeśli szukasz oryginalności, lubisz wymienione wcześniej głosy czy też wszechstronności w każdym aspekcie, to Nita Strauss zapewni to. A może chcesz powrotu do jej debiutu? Nic prostszego, gitarzystka zadbała o instrumentalne wersje każdego utworu. The Call of the Void to płyta, którą powinien każdy przesłuchać i na pewno nią się zachwyci. Chapeau bas.

Dominik Pardyak