W ubiegłym roku „Requiem dla snu” obchodziło swoje 20. urodziny. Jak zestarzał się ten film? Czy nadal może wpływać na społeczeństwo i budzić ogromne emocje? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w czytanej przez was recenzji.
Film skuteczniejszy od szkolnej lekcji?
Zawsze powtarzam, że „Requiem dla snu” oddziałuje na widza na tyle mocno, że szkolne lekcje o szkodliwości narkotyków, tracą kompletnie na wartości. W filmie zagrożenie wynikające z zażywania środków odurzających jest ukazane w sposób realistyczny i bez zbędnych upiększeń. Ryzyko, że młody widz po obejrzeniu tej produkcji będzie miał ochotę sięgnąć po jakiekolwiek używki, owszem istnieje, ale jest bardzo znikome, gdyż cała ekranizacja kończy się po prostu tragicznie i realnie pokazuje, jak zazwyczaj kończy się przygoda z narkotykami. Na początku? Super, świetna zabawa, a przy okazji biznes i niekończący się high. Jednak po jakimś czasie sielanka się kończy i wydarzenia przedstawione na ekranie wkraczają na tory przepełnione tragizmem.
Specyficzny reżyser i nietypowe ujęcia
Reżyserem „Requiem dla snu” jest człowiek, którego twórczość jest na tyle charakterystyczna i zapadająca w pamięć, że nie można przejść obok niej obojętnie. Darren Aronofsky to persona specyficzna, posiadająca tak samo liczną grupę antyfanów jak wielbicieli. Jego pierwszym głośnym filmem był „Pi” z 1998 roku, opowiadający o genialnym matematyku, który był blisko rozszyfrowania tajnego kodu, który dawał władzę nad światem. „Requiem” ukazało się zaledwie dwa lata później w 2000 r. Kariera Aronofsky’ego zapowiadała się obiecująco, ponieważ w czasie premiery „Requiem dla snu” miał 31 lat. To oznacza, że w świecie reżyserów był „dzieciakiem”, a chociażby od Jareda Leto, grającego jedną z głównych ról, był starszy o zaledwie dwa lata.
Film został zmontowany w sposób błyskotliwy, często zaskakując nietypowymi efektami wizualnymi i specyficznymi ujęciami. Wszystkie te elementy nadają produkcji efekt pewnego rodzaju hipnozy, w którą widz zostaje wplątany, a dzięki temu bardziej utożsamia się z filmem i „wsiąka” w przedstawiony na ekranie świat na dobre.
Gwiazdorska obsada
Trzeba przyznać, że Aronofsky wybitnie dobrał sobie aktorów do filmu. Na największą pochwałę zasługuje oczywiście Ellen Burstyn, grająca główną rolę. Sala Goldfarb, w którą się wciela, wzbudza masę przeróżnych emocji, ale przede wszystkim współczucie. Samotna kobieta, której syn wyprowadził się z domu, popada w obsesję na punkcie swojej wagi i ma zamiar zrobić wszystko, aby zmieścić się w swoją ulubioną sukienkę. Zaczyna więc zażywać „kolorowe tabletki na odchudzanie”, będące w rzeczywistości amfetaminą. Jej drugim uzależnieniem staje się telewizja, która w połączeniu z tabletkami wpędza ją w stan hipnotycznej psychozy. Wybitnie zagrana rola przez wybitną aktorkę.
Trójka młodych przyjaciół, czyli Harry Goldfarb, Marion Silver oraz Tyrone C. Love, granych odpowiednio przez Jareda Leto, Jennifer Connelly oraz Marlona Wayansa, również daje radę, ze szczególnym wskazaniem na tego pierwszego. Muszę przyznać, że obejrzałem prawie wszystkie produkcje, w których występuje Leto i rola w „Requiem” jest zdecydowanie jedną z moich ulubionych. Fakt, że na potrzeby filmu schudł ponad 11 kilogramów i żeby lepiej wczuć się w postać Harry’ego, zaprzyjaźnił się z prawdziwymi narkomanami z Brooklynu, pokazuje, jak bardzo zależało mu na tej roli. Aktualnie jest ona najbardziej ikoniczną, wraz z Rayon z „Witaj w klubie” (2013), a na tamten moment była to dla niego naprawdę wielka szansa, aby wypłynąć na szerokie wody. Wykorzystał ją w 100% i jestem przekonany, że rola w tym filmie była jednym z najważniejszych czynników wpływających na to, że obecnie jest jednym z najbardziej rozchwytywanych aktorów na świecie.
Dlaczego warto obejrzeć „Requiem dla snu”?
Warto, chociażby dla samego przekazu. Używki często są tematem tabu omawianym w dziwny sposób, a nie tak to powinno wyglądać. W tej produkcji wpływ narkotyków na człowieka jest przedstawiony w sposób jak najbardziej realistyczny. „Requiem” nie wpędza w pozytywny nastrój, a wręcz przybija. Warto więc obejrzeć ten film w odpowiednim momencie, z zaangażowaniem. Jeżeli chcemy oderwać się od schematów panujących w wielu produkcjach, ten film zdecydowanie daje nam taką możliwość. Nietypowość to jego drugie imię. Przede wszystkim obsada w postaci wschodzących gwiazd ekranu oraz reżysera na samym początku swojej kariery, tworzącego arcydzieło tego rodzaju. Po prostu warto.