Najnowszy film brytyjskiej reżyserki Andrei Arnold pt. „Krowa” to nietypowy dokument. Główną postacią jest tytułowe zwierzę, a ludzie są niemal nieobecni. Czy eksperyment z odejściem od opowiadania antropocentrycznej historii się udał?
Ryzykowny projekt
Andrea Arnold znana jest ze specyficznego stylu, który zakłada maksymalne zbliżenie się z kamerą do bohaterów. Dzięki temu widzowie mogą w pełni poczuć to, co postaci na ekranie. Jej filmy choć fabularne, zawsze wyglądały jak dokumenty. W końcu musiał przyjść czas na nakręcenie prawdziwego. Techniki, które reżyserka do tej pory stosowała, sprawiały, że fundamentem filmu są aktorzy, a fabuła grała mniejszą rolę. Oparcie filmu niemal w całości na podążaniu za główną postacią mogło okazać się wielkim fiaskiem, gdy w tym przypadku jest nią zwierzę.
Najważniejsze emocje
Tak jak zawsze w filmach Arnold, widzimy świat z subiektywnej perspektywy głównej postaci. Fakt, że jest nią zwierzę, nie przeszkadza reżyserce. Na pierwszy rzut oka jest to bardzo ograniczające, gdyż nie dowiemy się niczego z dialogu, ani mimiki. Widzowie muszą zaakceptować, że nie wielu rzeczy będą musieli się domyślać, gdyż film nie stara się ich wyjaśnić. Nie dostajemy informacji, dlaczego ludzie wypalają zwierzęciu dziurę w głowie, a potem farbują sprejem na niebiesko. Nie wiemy, w jakim celu kopyta przycinane są piłką mechaniczną. Reżyserka sprawia, że tak samo jak krowa, nie rozumiemy tego świata.
Paradoksalnie, jest to siła filmu. Nie mamy bowiem rozumieć, lecz poczuć. Potrzeba świetnego reżysera, by podczas dziewięćdziesięciominutowego dokumentu o krowie nie być jedynie znudzonym. Arnold staje na wysokości zadania, sprawiając, że każda najmniejsza rzecz staje się angażująca. Zwykły bieg na polu wywołuje poczucie absolutnej wolności, po długim oglądaniu zwierzęcia w zamknięciu.
Poznanie siebie
Jest to jeden z tych filmów, który mówi nam więcej o nas samych niż o sobie. Nie ma tu fabuły starającej się wywołać odpowiednie emocje w danym momencie. Te same fragmenty dla jednych będą angażujące, a dla innych nużące. Reakcja każdego widza będzie odmienna i pozwoli mu lepiej poznać samego siebie. Przyglądając się głowie krowy przy porodzie, każdy ujrzy coś innego w jej spojrzeniu.
Chapeau bas dla twórców filmu „Krowa”
Talent Arnold do dobierania odpowiedniej muzyki jest nieoceniony. Możliwe, że jest w tym najlepsza ze wszystkich znanych mi reżyserów. Tak jak w jej poprzednich filmach, usłyszymy jedynie dźwięki diegetyczne. Wszystkie piosenki puszczane są z radia znajdującego się na farmie. Najbardziej pamiętne ich wykorzystanie występuje podczas spotkania krowy z bykiem. Nadaje ona romantycznego wydźwięku bardzo naturalistycznej scenie.
Po raz pierwszy za zdjęcia do filmu Arnold nie odpowiada wieloletni współpracownik Robbie Ryan, lecz Polka – Magdalena Kowalczyk. Styl operatorski pozostaje jednak taki sam. Wszystko kręcone jest z ręki. Kamera znajduje się nieustannie blisko postaci. Prawie nie ma tu ujęć ustanawiających. Dominują plany bliskie i średnie. Reżyserka wie, że gdy podejdziemy dostatecznie blisko, wszystko może być ciekawe.
Dlaczego to się udało?
Pociągające w filmach Arnold jest skupienie na naturze, od której w dzisiejszych czasach odchodzimy. W zeszłym roku podczas festiwalu w Cannes reżyserka wyznała w wywiadzie, że ma bardzo dobre wspomnienia z młodości, gdy spędzała całe dnie na dworze. Niewątpliwie wpływa to na jej filmy. Ich pozytywne przyjęcie pokazuje, że natura jest wciąż w pewien sposób dla nas atrakcyjna.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/