Imperium Słońca kontratakuje

Phoenix
fot. NBA Analysis Network

Phoenix Suns to drużyna zupełnie nieprzewidywalna. Po spektakularnym sukcesie z 2021 roku, w którym drużyna z Arizony dotarła do finału ligi, jej fani mogli oswoić się z myślą, że w następnych latach będzie tylko lepiej. Klub pokazał, że ma odpowiednich graczy w swoich szeregach, aby dokonywać rzeczy pozornie niemożliwych. No bo jak inaczej określić przeskok z 10. miejsca w konferencji z sezonu 2019-2020 do finału ligi zaledwie sezon później? Mimo porażki w pojedynku z Bucks wydawać się mogło, że najwyższy sukces całej organizacji jest dosłownie na wyciągnięcie ręki, lecz rzeczywistość okazała się brutalna. Do trzech razy sztuka. Suns znów włączają się do walki o tytuł, ale drużyna nie przypomina zjednoczonych mechanizmów walca, a bardziej orbitujące koło siebie atomy, których reakcja łańcuchowa może pogrzebać rywali… lub ich samych.

Zgodnie z planem

Po sensacyjnym sezonie zwieńczonym ostatecznym etapem fazy play-off, gracze z Arizony spełniali pokładane w nich oczekiwania w następnej kampanii. Sezon zasadniczy skończyli już na pierwszym miejscu, a nie na drugim, jak miało to miejsce w 2021 roku. Wówczas zakończyli rozgrywki z najlepszym bilansem w całej lidze: 64 zwycięstwa i 18 porażek. Żadna inna drużyna nie mogła się choćby zbliżyć do osiągnięć ekipy Monty’ego Williamsa. Memphis Grizzlies, które było najbliżej tego wyniku, mogło się pochwalić „zaledwie” 26 porażkami. Szokować mogła idealna symetria bilansów meczów wyjazdowych oraz tych rozgrywanych u siebie. Suns osiągnęli wynik 32:9 zarówno, gdy byli na swoim, jak i na obcym terenie. To kapitalne liczby mimo piątej najwyższej średniej liczby punktowej, ale za to z najwyższym procentem skuteczności i najwyższą średnią różnicą punktową.

Starzejący się Chris Paul brylował w czubie zestawienia najlepiej asystujących ze średnią 10.8 na mecz, dodatkowo ocierając się o pierwszą pozycję wśród najlepiej przechwytujących (tracił 0.1 asysty do pierwszego Dejounte Murraya). Z kolei Devin Booker był najlepszym rzucającym obrońcą sezonu regularnego na pułapie 26.8 punktu na mecz. Deandre Ayton zaliczył za to regres względem poprzedniego sezonu w kontekście zbiórek, gdy znajdował się na 10. Pozycji, jednak podniósł swój wynik punktowy z 14.4 do 17.2 na mecz.

Największe gwiazdy miały się dobrze; drużyna parła, jak czołg w sezonie regularnym, pozostawiając konkurencję daleko z tyłu i robiła kapitalne wrażenie przed play-offami. Nikt nie mógł się spodziewać, że ktokolwiek będzie mógł znaleźć sposób na obejście genialnego systemu Monty’ego Williamsa.

Phoenix
Phoenix wygrywają konferencję zachodnią (fot. Andrew D. Bernstein/NBAE via Getty Images)

Przełom Phoenix

15 maja na własnym parkiecie Phoenix Suns zostali odprawieni z kwitkiem przez Lukę Doncica i jego kompanię wynikiem 123:90 po wycieńczającej 7-meczowej serii. 25 punktów Aytona i 23 Bookera nic nie dały, szczególnie że Słoweńska gwiazda miała ich w pojedynkę niewiele mniej niż obaj koszykarze Suns razem wzięci – 45. Suns prowadzili 2:0 w serii i choć stracili prowadzenie w kolejnych meczach, przez co doszło do remisu, mogli wszystko zamknąć w meczu szóstym, gdy stan rywalizacji wynosił 3:2 dla Słońc. Wtedy Dallas nie dali im jednak szans, kończąc z korzystnym wynikiem każdą kwartę i ostatecznie niszcząc ekipę z Arizony 113:86 na ich parkiecie. Doncicowi zabrakło dwóch asyst do triple-double, a jego trener Jason Kidd skwitował występ swojej gwiazdy mówiąc, że była to dla niego przyjemność. 33 punkty Słoweńca znów były niemal równorzędne ze zdobyczami Aytona i Bookera, którzy mieli ich raptem o 7 więcej.

Ostatni mecz serii był koncertem Dallas, którzy w pierwszej połowie zmiażdżyli rywali 57:27, a potem mimo bardziej wyrównanych statystyk punktowych dobili drużynę z Phoenix w stosunku 66:63. Współpraca Doncica z Dinwiddiem liczbowo była przyrównywana do osiągnięć O’Neala i Bryanta ze względu na ponad 30-punktowe zdobycze obu tych zawodników, co od 2002 roku i występu tej dwójki w 7. meczu półfinałów było przez lata nieosiągalne. Dodatkowo obaj zdobyli po 20 punktów w pierwszej połowie siódmego meczu, co do tej pory było niepobitym rekordem Ewinga i Houstona z 1997 roku. Monty Williams, mówiąc o porażce swojego zespołu nie skupiał się mimo wszystko na wybitnej dyspozycji obu graczy rywali.

Ta grupa ma silne charaktery i jest solidna. Wiem, jak bardzo chcieli tego zwycięstwa. (…) Po prostu nie wykonywaliśmy dziś swoich obowiązków. Nie oddawaliśmy rzutów odpowiednio wcześnie, przez co pudłowaliśmy, a Dallas pracowało ciężko od początku aż do samego końca.

Z kolei Jason Kidd dolał nieco oliwy do ognia, komentując ten mecz krótko:

Dużo osób mówiło, że ten mecz mógł być blowoutem. Mieli rację.

Koszykarskim kibicom z Arizony pozostało potraktować to jako kolejną lekcję przygotowawczą pod przyszłoroczne mistrzostwo, które coraz bardziej zaczynało przypominać pustynną fatamorganę. Seria 3:4 w półfinale rozgrywek przeciwko kosmicie, jakim był Luka Doncić, nie mogła w pełni popsuć humoru fanom z Phoenix. Pozostawiała jednak spore wątpliwości czy Monty Williams rzeczywiście na dysponuje składem mogącym wygrać tytuł. Jak kontury trofeum Larry’ego O’Briena stawały się coraz słabiej widoczne na horyzoncie, tak wizja przebudowy w najbliższym czasie zdawała się mieć rację bytu.

Phoenix
Walka z Dallas Mavericks w play-offach 2022 roku była niezwykle wymagajaca (fot. Kevin Jairaj-USA TODAY Sports)

Mąciwoda

Drużynie z Valley w okresie pre-season potrzebny był spokój i koncentracja na pracy. Morale nie mogło być najwyższe: przegrany finał z Bucks, a w następnym sezonie wielkie oczekiwania spełzły na niczym po porażce w półfinale na własne życzenie. O negatywne odczucia nie było trudno, jednak każdy musiał schować ego i wyrzuty do kieszeni, by skoncentrować się na dobru kolektywu. Nie było to trudne. Chris Paul – weteran i jeden z najwybitniejszych koszykarzy w historii tego sportu – nie zawsze był lubiany przez rywali i ich fanów przez swoje prowokacje i gry psychologiczne, lecz wśród swoich ludzi był gwarantem spokoju, dobrej atmosfery, rozsądku i opanowania. Podchodził do spraw racjonalnie, nie bez przyczyny przewodził komitetowi zawodników NBA. Devin Booker to młody chłopak o mentalności Bryanta, który nie tyle chciał budować drużynę na sobie, co rozwijać się jak najszybciej, dochodzić do perfekcji i działać altruistycznie. Mikal Bridges i Cam Johnson znali swoje miejsce, nie byli samcami alfa i z pewnością dalej chcieli wykonywać nałożone przez trenera obowiązki. Nikt spośród tych, którym zależało na godnych osiągnięciach w nadchodzącym sezonie, nie chciał rozbijać drużyny, która i tak miała za sobą wyjątkowo bolesne doświadczenia.

Inny punkt widzenia w tej kwestii miał Deandre Ayton, który pre-season postanowił rozpocząć nie od treningu, a od konfliktu. Zawodnik z Bahamów swoją nieprzyjemną sytuację kontraktową postanowił przełożyć na parkiet i skoncentrować swoje negatywne emocje na trenerze Williamsie. Rozczarowany postawą managementu, który przyjął dość obojętną postawę w stosunku do przedłużenia jego umowy, zdecydował się na działanie w momencie, gdy zainteresowanie centrem wykazała Indiana. Zaczęło się od braku obecności na treningach, a z czasem zaprzepaściło relację pomiędzy jedynką draftu a uznanym szkoleniowcem. Bulwarówki z Phoenix praktycznie co tydzień donosiły o zupełnym braku porozumienia między stronami, które, jak się okazało, przez cały pre-season nie zamieniły ze sobą słowa. Było to z tego względu absurdalne, że zawodnik przedłużył kontrakt, co jasno wskazywało na jego pierwszoplanową pozycję, zaś trener był architektem całego projektu. Monty Williams był skazany na Deandre Aytona z powodu jego olbrzymiej gaży, obligowało go to do wystawiania gwiazdy w pierwszym składzie, gdyż inaczej mógłby się narazić na nieprzychylność właściciela. Drugim powodem był brak godnego zastępcy dla Aytona. Javala McGee w Suns już nie było, a zamiast niego funkcjonował Bismack Biyombo – zadaniowiec będący dobrą opcją dla zespołów z dołu tabeli. Głównym zbierającym, punktującym i kreatorem przestrzeni miał być człowiek, który nie znał schematów gry, ponieważ nie uczęszczał regularnie na treningi i nie słuchał poleceń trenera. Monty Williams w pierwszej piątce próbował okiełznać element chaosu, mogący zniszczyć plan na cały sezon.

Seria Phoenix

Historia drugiej pozycji w Konferencji Zachodniej sprowadza się w dużej mierze do wielkich okresów przedzielanych dłuższymi chwilami niemocy. Phoenix Suns zaliczyło kapitalne (niespodziewanie) wejście w rozgrywki, przegrało w październiku zaledwie jeden mecz na sześć, pokonując przy okazji Clippers, miażdżąc Warriors oraz biorąc odwet na Dallas już w pierwszym meczu sezonu. Swój koncert w tym okresie zagrał Devin Booker – tylko podczas dwóch meczy zszedł na pułap poniżej 30 punktów. Królem asyst pozostawał niezmiennie Paul, a Ayton… nie był wyraźnie najlepszy w żadnej statystyce. Mimo to dwaj liderzy Suns nie ustawali w swoich obowiązkach i tak, jak prowadzili drużynę na parkiecie wspólnie przez dwa sezony, tak i w tym nie odpuszczali swoich obowiązków, stanowiąc jeden z bardziej efektywnych duetów w lidze.   

W listopadzie ponownie za mocne okazało się Portland, ale też we znaki dało się Orlando czy Utah i bilans był już nieco mniej korzystny. 8 zwycięstw i 5 porażek przygasiło optymizm kibiców z Arizony, szczególnie, że porażki odnoszono ze zdecydowanie słabszymi zespołami.

Grudzień nie stanowił już jednak wymówki w kontekście słabych wyników z zespołami z dołu tabeli. Nieprzyjemnych porażek nie rekompensowały zwycięstwa z czołówką ligi. Dallas, Boston, Memphis i Denver usadziły ambicje Suns i zaczęły się odsłaniać problemy, których spodziewano się na początku sezonu. Bilans 19 zwycięstw i 13 porażek osiągnięty 21 grudnia, w połowie stycznia przerodził się w 21-24 i nic nie wskazywało na to, że Phoenix wydostanie się z przeciętności. Powiewem optymizmu na pustyni efektywności był jedynie Deandre Ayton ze swoimi zbiórkami – miał ich najwięcej w siedmiu z 22 spotkań w tym trudnym okresie. Osiągnięcie raczej niewielkie, ale godne zauważenia z tego względu, że mimo ewidentnych tarć, potrafił w newralgicznym momencie wspomóc swoją drużynę. Stanowił też wsparcie w ofensywie, biorąc na siebie odpowiedzialność punktową, podczas gdy Booker musiał poddać się leczeniu. Cztery razy zostawał najlepszym strzelcem drużyny pomiędzy 21 grudnia a 17 stycznia, dzieląc się obowiązkami punktowymi z Bridgesem. Mimo to ekipa Monty’ego Williamsa zaliczyła między 4 grudnia a 17 stycznia 18 porażek i 6 zwycięstw, co stanowiło drastyczną dysproporcję. Od 29 grudnia do 17 stycznia Suns wygrali dwa razy, notując 12 porażek. Noworoczna kontuzja Devina Bookera mocno osłabiła ofensywę Suns i wskazała na to, że są ludzie, których wpływu nie da się zastąpić.

Suns balansowali na granicy play-offów oraz play-inów i zaczynało brakować argumentów, by to właśnie im przyznać prawo do gry w decydującej fazie sezonu. Drużyna grała w kratkę, była niestabilna i nieprzewidywalna. Urazy i nieobecności gwiazd miały silny wpływ na ostateczne wyniki. Drużyna Phoenix potrzebowała game-changera, który będzie synonimem zwycięstwa.

Phoenix
Monty Williams uspokaja swoją drużynę podczas time-outu (fot. Mark J. Rebilas, USA TODAY Sports)

My new chapter, odcinek 3

Osobą, która miała odmienić stan rzeczy w Footprint Center, został Kevin Durant. To jedyny wybitny gracz dostępny na rynku, mogący od ręki wnieść jakość, wyniki, talent i umiejętności, przy okazji odciążając resztę czołowych zawodników tyrających w pocie czoła o play-offy dla Phoenix. Ruch typowo va banque. Suns nie mieli czasu, żeby czekać do końca sezonu, by szukać kogoś na siłę z wolnej agentury, bądź silić się na poważne wymiany. Wyniki potrzebne były na wczoraj, a Durant chciał się za wszelką cenę wydostać z Brooklynu i brał pod uwagę tylko dwa kluby: Heat i Suns. Wszystko zgrywało się pozornie perfekcyjnie. Drużyna Monty’ego Williamsa zdecydowała się wyciągnąć rękę po ikonę Thunder i zmiana układu sił na Zachodzie stała się faktem.

Phoenix
Ciężka praca managmentu w zimowym trade-deadline zakończyła się wielkim sukcesem (fot. si.com)

Co ciekawe pierwsza konferencja prasowa Duranta w barwach Suns w niewielkim stopniu dotyczyła motywów wyboru drużyny, lecz powodów niepowodzenia projektu na Brooklynie. Dziennikarzy nieustannie fascynowało zdanie KD odnośnie nagłej prośby o transfer i spaleniu kolejnego mostu w lidze. Skrzydłowy jednak nie odkrył przed światem niczego nowego:

Po prostu nie wychodziliśmy wystarczająco często na parkiet. Myślę, że kiedy oglądało się Jamesa, Kyriego i mnie, była to niesamowita koszykówka w tych 16 meczach, lecz aby wygrać mistrzostwo i być świetnym zespołem, potrzebujesz więcej czasu na parkiecie. To kolejna historia o tym, dlaczego nie wychodziliśmy razem, ale po prostu nie spędziliśmy ze sobą odpowiednio dużo czasu.                        

Dusza duszom nierówna

Mikal Bridges i Cam Johnson – dwaj świetni shooterzy i przy okazji nieprzeciętni zadaniowcy – opuścili prerię The Valley, ustępując miejsca zarówno KD, jak i TJ Warrenowi, co mogło solidnie wzmocnić obronę drużyny z Phoenix, która w trakcie zimowej katastrofy miała poważny problem z zabezpieczaniem swojego kosza i walką „na desce”. Teraz miało się to zmienić. Niestety jest też druga strona medalu. Wskutek tej decyzji pole rotacji drastycznie straciło jakość strzelecką na obwodzie. Oddani strzelcy stanowili bardzo pewną opcję na przyszłość z racji swojego wieku i byli gruntownie zaznajomieni z organizacją gry trenera, pod którego pieczą grali od początku swojej przygody w NBA. Wydawali się pewniejsi w swoich liczbach i przede wszystkim stabilniejsi w dyspozycji niż 34-letni Durant. Na dodatek, podobnie jak Nets parę lat temu, Suns oddali swoją przyszłość pickową za starzejącego się gracza. Deal co najmniej nierozsądny, jednak potrzeba natychmiastowych wyników i zagwarantowania sobie przewagi w play-offach ewidentnie przysłoniła Robertowi Sarverowi i Jamesowi Rowley’owi dalsze perspektywy, które po zdobytym mistrzostwie mogły osiągnąć status nieistotnych.

Niepodważalnym plusem całej wymiany było pozbycie się Jae Crowdera, wprowadzającego negatywną atmosferę, gdyż był ewidentnie wypychany z klubu przy pełnym poparciu Monty’ego Williamsa. Jego postawa dzieliła szatnię – trener nie zamierzał stawiać na weterana, a partnerzy z parkietu bronili gracza The Valley. Skrzydłowy w żaden sposób swoimi wypowiedziami nie próbował zasypać kanionu, jaki zaczynał się pojawiać w szatni.

– Jestem wdzięczny, że koledzy z drużyny docenili moje przywództwo. Jestem zdezorientowany i zraniony tym, że moi trenerzy nie docenili rzeczy, które wniosłem do naszego zespołu i organizacji. I nie ma to nic wspólnego z różnicami finansowymi czy kontraktowymi.

– mówił dla Bleacher Report.

Ostatecznie Crowder wylądował w Milwaukee Bucks, przez co atmosfera w szatni nieco się oczyściła. Nie oznaczało to jednak pełni satysfakcji z wymiany po KD, bo choć się przerzedziła, nad horyzontem wciąż unosiły się czarne chmury.

Phoenix
Bridges i Johnson stanowili o sile ławki Phoenix Suns (fot. brightsideoffthesun.com)

Kevin Durant nie jest filarem

Kontuzje to coś, co ma decydujący wpływ na ostatnie lata gry Duranta. KD stracił trzeci pierścień w finale ligi z Toronto Raptors, który mógł potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby nie kontuzja. Do tego brooklyński projekt, mający zredefiniować pojęcie superteamu, ostatecznie spektakularnie sięgnął dna, m.in. przez problemy zdrowotne jednego ze swoich liderów. Znów można tu użyć sformułowania seria – tym razem właśnie kontuzji. Najpierw ścięgno Achillesa, potem płynne przejście do zerwanego więzadła krzyżowego, nieustające problemy z kolanem, a niedawno skręcona kostka na rozgrzewce chwilę po przejściu do Suns. Kontrakt KD z jakimkolwiek klubem mógł śmiało zawierać drobny zapis informujący o niemalże stuprocentowym prawdopodobieństwie potrącenia kosztów podczas dokonywania transakcji. Kluby musiały się liczyć, że ikona OKC, choć niesie za sobą destrukcję rywali w ofensywie i defensywie, nie może stanowić centralnego punktu drużyny. Prawie na pewno popularna „Durantula” potrzebowałaby godnego zmiennika, który mógłby zastąpić all-stara w dowolnym momencie sezonu, utrzymując wysoki poziom gry w ofensywie. Zmiennicy zostali jednak usunięci i wybór na skrzydłach znacząco się zmniejszył. Kontuzja Duranta na samym początku przygody z Suns uwypukliła skalę problemu: bez zmienników gra pozostawia wiele do życzenia.

Atlanta Hawks w pierwszym meczu nowej ery Pheonix pokonała Suns dość wysoko, 116:107. Torry Craig i Jock Landale nie wywiązywali się ze swoich zadań, notując jedne z najgorszych statystyk w swoim zespole, rzucając kolejno 2 i 4 punkty. Potem co prawda zdarzyły się dwie wygrane z rewelacyjnymi Kings i przeciętnymi Pacers, ale w kolejnych spotkaniach z silnymi markami nie było już tak kolorowo. Clippersi wystrzelali „Słońca”, kończąc rywalizację takim samym wynikiem, jak Atlanta. Również Bucks 26 lutego pokonali Suns, tym razem różnicą zaledwie trzech punktów. Niewielką różnicę w końcowym wyniku Phoenix mogło zawdzięczać powrotowi Bookera notującego 24 punkty, ale też dobrej defensywie Craiga z 10 zbiórkami i Okogiego z 7, co stanowiło jedne z najwyższych liczb w całym meczu. Na ostateczne zwycięstwo to się jednak nie przełożyło. Tylko ofensywna gra Duranta mogła przykryć niedoskonałości zmienników.

Phoenix
Kyle Lowry pociesza ówczesnego gwiazdora Warriors, który schodzi kontuzjowany z parkietu ku uciesze fanów Raptors (fot. Scott Strazzante, The Chronicle)

8:0

Taki bilans zanotowali Phoenix Suns, gdy Kevin Durant wychodził w wyjściowej piątce. Poległo Chicago, Dallas, Denver, także Minnesota. W meczu z Mavs zanotował aż 37 punktów, a byłej drużynie z Oklahomy nawrzucał ich 35. W pojedynkach z Nuggets oscylował wokół 30 punktów. Sporadycznie schodził poniżej 20 w zasadzie tylko, gdy zagrał przeciwko Spurs i Timberwolves. Niezmiennie jednak przewodził drużynie w ofensywie. Kiedy jednak Duranta zabrakło na 10 spotkań, wygrać udało się tylko 4. Sacramento dwukrotnie pokonało Phoenix, a swoje cegiełki dołożyły także ekipy Lakers, ponownie Bucks i Warriors. Okogie i Craig wspólnie notowali niskie liczby zbiórek i punktów, a do tego katastrofalnie przeciętnie wyglądał Bismack Biyombo, który w pewnym momencie musiał zastąpić Deandre Aytona. Rotacje w składzie największych gwiazd jasno wskazywały na to, że wyjęcie jednej, bądź dwóch gwiazd kończyło się zazwyczaj porażką Suns. Back-up podstawowych zawodników spychał „Słońca” w wyraźną przepaść – rezerwowi zawodnicy wskakujący do pierwszego składu często nie potrafili uzyskać 10 punktów lubzbiórek w meczu. Zespołowo prezentowali się oczywiście dość dobrze, co pokazywali choćby w ostatnich starciach sezonu regularnego z drużynami z Los Angeles, ale niestety brakowało im konsekwencji, by sięgnąć po zwycięstwo.

Najlepszy mecz pod nieobecność Duranta rozegrano z 76ers, kiedy Biyombo zdobył szokujące 17 punktów, a wsparcie TJ Warrena okazało się bezcenne dla defensywy Phoenix (zebrał 8 piłek, notując drugi najwyższy wynik w zespole). Nie przysłaniało to jednak skali problemu, który jasno wskazywał na to, że zwycięstwa przy ewentualnej kontuzji Duranta w play-offach będą iście heraklejskim zadaniem.

Wynik 8:0 z KD na parkietach NBA wyglądał imponująco, ale okres pozbawiony wybitnego skrzydłowego pozostawiał wiele do życzenia. Należało zaciskać kciuki, żeby Durant nie naruszył swojego zdrowia i nieustannie zasilił Suns w decydującej fazie sezonu.

Phoenix
Fot. firstsportz.com

Nie tylko Durant

Problem urazów i dyspozycji nie sprowadza się tylko do KD. Zdrowie dwukrotnego MVP finałów nie jest jedynym ryzykiem ewentualnego niepowodzenia projektu Roberta Servera. Mimo iż to z byłą gwiazdą OKC są największe problemy, bo od 2019 roku nie rozgrywa więcej niż 55 meczów w sezonie, inne jasne punkty Suns także mają problemy zdrowotne. Chris Paul w wieku 38 lat, choć niezaprzeczalnie utrzymuje najwyższą dyspozycję jako point-guard, wciąż też posiada obfitą kartotekę urazów, która poszerzyła się i w tym sezonie w postaci czternastomeczowej pauzy spowodowanej kontuzją biodra. Devin Booker – młodszy o ponad dekadę od wybitnego rozgrywającego – stracił sześć tygodni przez kontuzję pachwiny. Każda z gwiazd w układzie słonecznym może zgasnąć w dowolnym momencie, a różnica jakości między starterami a back-upami jest aż nadto widoczna.

Devin Booker jest jednym z najskuteczniejszych rzucających w lidze z dorobkiem 27.9 punktu na mecz. Landry Shamet czy Damion Lee nie dają choćby w połowie tego, co gwiazda drużyny. Gra na poziomie ośmiu punktów na mecz, nawet jak na rezerwowego, stanowi problem. Chris Paul ma znacząco ułatwione zadanie, gdyż Cameron Payne świetnie wywiązuje się ze swoich obowiązków, prezentując zbliżoną liczbę asyst na poziomie 4.5, a i z rzutami nie jest u niego najgorzej – jest 5. najskuteczniejszym strzelcem. Paul ma zatem dobrze zabezpieczone tyły i nie musi przejmować się, że kontuzja w podeszłym wieku doprowadzi do załamania gry na jego pozycji. Gorzej, gdy Payne również wypadnie i obowiązki rozgrywającego weźmie na siebie Washington Jr z dwoma asystami na mecz.

Najtrudniejsza sytuacja miała miejsce mimo wszystko na pozycji centra, gdzie Deandre Ayton zdobywający 18 punktów i 10 zbiórek na mecz, musiał zdać się w przypadku kontuzji na Bismacka Biyombo (średnio 4 punkty zbiórki na spotkanie). To dramatyczna statystyka na jednej z bardziej newralgicznych pozycji! Decyzja o zaniechaniu przez Phoenix walki o podpis JaVale’a McGee na kontrakcie może się odbić czkawką, gdyż zeszłosezonowe statystyki weterana były o wiele lepsze niż Bismacka Biyombo: średnio 9.2 zdobytych punktów mistrza z Los Angeles względem 4.3 Kongijczyka. To jednak okazało się niewystarczające dla Suns, którzy nie powalczyli o 35-letniego podkoszowego. Ruch ten okazał się stratą dla obu stron: Phoenix ma rezerwowego środkowego o bardzo wątpliwej dyspozycji, a McGee wskutek przejścia do Mavs, nie powącha w tym sezonie nawet play-inów. Dwie wielkie straty, których można było uniknąć.

Cameron Payne to jedyny jakościowy zmiennik w Suns, który pozostał do dyspozycji trenera (fot. brightsideoffthesun.com)

Flashback

Suns na nieco mniejszą skalę próbują odtworzyć wizję Joe Tsaia z 2021 roku, tworząc koszykarski gwiazdozbiór. Z pewnością nie taki był zamysł Roberta Servera, by wskrzeszać upadły plan konstelacji Nets, ale de facto zdecydowano się na takie same skrajne środki, aby osiągnąć cel. Czy przepis na ewentualny sukces Suns jest odkrywczy? Nihil novi. Znów doświadczają casusu Nets z 2021 roku. Drużyna ma szansę na największy sukces, tak samo jak każda inna posiadająca w pierwszej piątce all-starów i jednostki wielkie dla tego sportu. Posiada też inteligentnego szkoleniowca, zdobywcę tytułu trenera roku sezon temu, który stworzył cały projekt od podstaw i doskonale wie kim i w jaki sposób grać. Wielkie nazwiska, mniejsze bądź większe sukcesy na przestrzeni lat, czołowe miejsca w sezonie zasadniczym… brzmi super. Pozostaje jednak kwestia zdrowia i regularnego grania pierwszej piątki: Durant-Okogie-Ayton-Booker-Paul. Przepisem na sukces w play-offach jest obecność co najmniej 3/5 tego członu oraz gwarancji dobrej kondycji zdrowotnej zawodników.

W przypadku porażki może też martwić oddanie wyborów w drafcie za koszykarza, który nie przyniósł upragnionego trofeum. Phoenix Suns na przestrzeni lat miało ogromne szczęście w wyborach. Najpierw w 2015 roku z 13. numerem wybrali 3-krotnego all-stara i uczestnika I składu debiutantów Devina Bookera, a w 2018 zastrzegli sobie wybór jednego z najlepszych centrów w lidze – Deandre Aytona. W imię szalonego planu budowy super-teamu mającego zdobyć tytuł na już, pozbywają się szans na świetlaną przyszłość. Tak też postąpili Nets, rezygnując choćby z niesamowitego Jarretta Allena wybranego z 17. numerem, zdolnego Carisa LeVerta i łącznie aż dziewięciu picków w drafcie! Skala czystek w Suns jest oczywiście mniejsza, ale gołym okiem da się dostrzec analogię.

„D-Book” stara się powstrzymać Jamesa Hardena (fot. Christian Petersen, AFP)

Nowa nadzieja Phoenix

Phoenix Suns skończyło sezon zasadniczy na czwartym miejscu z ostatecznym bilansem 45 zwycięstw i 34 porażek. Pierwszy mecz w play-offach Suns zagrają 16 kwietnia z Los Angeles Clippers, przeciwko którym zaliczyli bilans 2-2. Szykuje się arcyciekawa seria, szczególnie że w 2021 roku w finale konferencji zachodniej drużyna Monty’ego Williamsa pokonała ekipę Tyrone’a Lue 4-2. Clippersi skończyli zasadniczą rywalizację tuż za plecami Suns z bilansem gorszym o zaledwie jedno zwycięstwo, co dodatkowo nastawia kibiców na zaciekłą, wyrównaną walkę o półfinał play-offów.

Będzie to pierwszy epizod gwiezdnych wojen w fazie pucharowej. Naprzeciwko Duranta, Bookera i Paula staną historyczny lider w triple-doubles Russel Westbrook oraz przede wszystkim dwukrotny mistrz i MVP finałów NBA Kawhi Leonard. Powiewem ulgi dla zespołu „Słońc” może być nieobecność Paula George’a w pierwszej rundzie play-offs. To starcie z pewnością aspiruje do miana najlepszego w pierwszej rundzie Konferencji Zachodniej, a dla wielu być może już nim jest.

Siła złego na jednego. Paul George w poważnych tarapatach (fot. fightforthislovex.blogspot.com)

Michał Korek

***

Po więcej ciekawych tekstów ze świata sportu zapraszamy tutaj –> Planeta Sportu