Zazwyczaj trzymam się z daleka od filmów, które były kręcone od nowa. Często nie oddają one klimatu oryginału i są po prostu nudne jak flaki z olejem. Inaczej było w przypadku filmu Halloween, który nie był typowym remasterem, tylko czymś na kształt osobnej historii. Na krótko przed nocą duchów wypuszczona została kontynuacja pod tytułem Halloween Zabija. Czy i tym razem była ona udana i nie powodowała chęci wydłubania sobie oczu?
Halloween znów jest krwawe
Główną zasadą slasherów jest to, że antagonista zawsze wraca do żywych. Nie ma znaczenia czy go zastrzelono, poćwiartowano czy spalono. Jakaś dziwna magiczna siła zawsze sprawia, że powróci. Tak samo było i w tym przypadku. Mimo tego, że Lauren (Jamie Lee Curtis) była przekonana, że udało się jej zabić Michaela Mayersa (Nick Castle), to ten znów się pojawił i zaczął zabijać. Mimo upływu kilkudziesięciu lat i kilku zgonów mordercy nadal obserwować możemy typowo amerykańskie kino z pogranicza horroru i akcji z dużą ilością krwi i morderstw.
Legenda jest wiecznie żywa
Michaelowi Mayersowi nie można odmówić statusu legendy. Od małego chłopca, który zamordował własną siostrę, po pełnoprawnego psychopatę. Można o nim śmiało powiedzieć, że jest postacią nieśmiertelną, nie tylko ze względu na fakt odradzania się w każdym filmie z serii. Nieśmiertelność głównego antagonisty to nie tylko ciągłość zmartwychwstań, to również przeniknięcie do kultury popularnej jako postać kultowa. Michael zdecydowanie wchodzi w kanon takich postaci z horrorów.
Dodatkowo trzeba nagrodzić brawami reżysera rebootów. David Gordon Green podjął się bardzo trudnego zadania, kręcąc Halloween od nowa. Zawsze jest obawa, że remaster będzie po prostu słaby, jak to było w przypadku Koszmaru z Ulicy Wiązów. Jednak ponownie reżyser spisał się na medal, serwując nam klasykę w nowym wydaniu.
Sukces tkwi w sprawdzonych sposobach
Główną przyczyną porażek rebootów starych filmów jest to, że na siłę wymyślane są one od nowa. Na szczęście tutaj tego uniknęliśmy. W filmie Halloween Zabija zarówno w Lauren, jak i Michaela wcielają się ci sami aktorzy, co w oryginalnej serii. Na pewno oddaje to klimat pierwszych filmów i sprawia, że fani klasyków kina będą zadowoleni. Dodatkowo za muzykę niezmiennie odpowiada John Carpenter, który nie tylko skomponował soundtrack do pierwszej części, ale również ją wyreżyserował. Ten skład połączony z młodym ambitnym reżyserem nie mógł skończyć się inaczej niż świetnym oddaniem hołdu klasykowi kina grozy.
Jednoosobowa noc oczyszczenia
Po wydarzeniach ukazanych w poprzedniej części żądny zemsty Michael Mayers zaczyna ponowny pościg za Lauren. Mimo bycia pozostawionym na pewną śmierć w płonącym domu cudem udaje mu się ujść z życiem. Potem już prawdopodobnie domyślacie się, co będzie miało miejsce. Oczywiście nastąpi krwawa jatka na ulicach Haddonfield. Lauren kolejny raz próbuje rozprawić się z Michaelem. Jednak zważywszy na to, że w 2022 zobaczymy kolejną część tej serii filmowej, prawdopodobnie znów się nie uda. Ponowne ruszenie w pościg za Lauren kończy się serią trupów, które nie są nią. Trochę jakby wziąć wszystkich antagonistów Nocy Oczyszczenia i połączyć ich w jedną osobę.
Czy warto?
Warto! Film jest naprawdę świetnie nakręcony, fabuła mimo swojego wieku trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Na pewno na pochwałę zasługuje tutaj nowe podejście reżysera, które jednocześnie jest świetnym oddaniem hołdu oryginalnemu tytułowi. Jeżeli macie okazję i lubicie slashery to koniecznie wybierzcie się w najbliższych dniach do kina i poczujcie klimat grozy.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj -> meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/