Jak debiutować… to z hukiem, czyli Freak Out!

Gdyby ktoś mnie zapytał o rok, w którym najwięcej się zmieniło w rocku, bez wahania odpowiedziałbym, że był 1966. Albumy jak Revolver Beatelsów, czy Pet Sounds Beach Boysów zrewolucjonizowały to, jak ta muzyka była postrzegana na dobre. Ostatecznie odcięły się od najbardziej stereotypowych form Rock ‘N Rolla, zazwyczaj dwuminutowych piosenek o miłości z szybkim tempem i chwytliwą melodią. Pokazały, że umieszczanie orkiestry w utworach czy eksperymentowanie z budową i brzmieniem tekstów piosenek jest krokiem w dobrym kierunku dla rozwoju całego gatunku. Pomiędzy wydaniem dwóch ww. klasyków, miała miejsce premiera jeszcze jednego, dziś już uznawanego za kluczowy dla dekady, albumu. Mowa o dwupłytowym debiucie The Mothers of Invention, zatytułowanym Freak Out!

Okładka albumu

Jak do tego doszło?

By nadać kontekst całej historii powstania tej płyty, najlepiej zacząć od tego, jak doszło do sformowania zespołu odpowiedzialnego za nią. Do utworzenia The Mothers of Invention, w tej formie jaką słyszymy na Freak Out!, doszło w 1965 roku w Kalifornii, kiedy młody kompozytor, a zarazem tekściarz i gitarzysta, Frank Zappa został poproszony o dołączenie do bluesowego zespołu The Soul Giants przez swojego przyjaciela, Raya Colllinsa, który był w nim wokalistą. Zappa był postacią nietuzinkową. Co wyróżniało go na tle innych muzyków jego czasów, to specyficzne poczucie humoru, uwypuklające się w jego niepoważnym podejściu do muzyki, bycie zdecydowanym oponentem narkotyków czy gust muzyczny. Choć Frank był zaznajomiony z muzyką popularną wśród jego rówieśników, to najbardziej fascynował się eksperymentami w muzyce klasycznej jakich dokonywali Strawinski czy Varése. Nie mogąc znaleźć muzyków chcących wykonywać utwory, które napisał, często zdarzało mu się opuszczać zespoły, do których należał, aż trafił do The Soul Giants, gdzie szybko został liderem. Ów zespół na przestrzeni kilku miesięcy grania w przeróżnych klubach na Sunset Strip zyskał popularność w społeczności fanów undergroundowej sceny muzycznej Los Angeles i zmienił nazwę na wulgarnie brzmiące The Mothers. Szansa na rozwinięcie działalności pojawiła się, kiedy podczas jednego z koncertów zjawił się Tom Wilson, producent znany z współpracy z Dylanem i Simon & Garnfunkel.  W momencie, kiedy Wilson wszedł na salę, The Mothers grali akurat jeden z bardziej standardowo brzmiących utworów, co zwróciło uwagę producenta, który myślał, że dostrzegł kolejną potencjalną gwiazdę “białego bluesa”. W ten sposób The Mothers zostali zakontraktowani z wytwórnią Verve Records oraz znaleźli producenta skłonnego im pomóc producenta. W marcu 1966 roku nadszedł czas, żeby wejść do studia i stworzyć debiutancką płytę, lecz warunkiem na jaki musiał się zgodzić Zappa, była zmianę nazwy zespołu przez dodanie końcówki “… of Invention”, co sprawiło, że nazwa przestała być wulgarna.

The Mothers of Invention, krótko po premierze debiutu

A co w środku?

Kiedy doszło do pierwszy próbnych nagrań utworów, które zostały przygotowane przez Franka, Wilson zdał sobie sprawę, że zbyt pochopnie ocenił “Matki”. Efekt tego był taki, że zespół uzyskał, jak na debiutantów, ogromny budżet i możliwość zarejestrowania dwupłytowego albumu. Dało to pole do popisania się szerokim repertuarem stylów w jakich operowali wówczas muzycy. Na całe wydawnictwo składa się mieszanka rocka, popu, doo wopu i muzyki eksperymentalnej. Nie sposób nie wspomnieć o równie zróżnicowanej warstwie tekstowej; jest to głównie krytyka różnych aspektów społeczeństwa, widziana oczami Franka. Otwierające całą płytę Hungry Freaks, Daddy, mówi o tym jak działa, a w tym przypadku raczej jak nie działa amerykański system szkolnictwa, odbierając dzieciom kreatywność. Utwory How Could I Be Such a Fool i Wowie Zowie naśmiewają się z do bólu prostych piosenek miłosnych. Doo wopowe Go Cry On Somebody Else’s Shoulder jest hołdem dla klasyków lat pięćdziesiątych, a rockowe Trouble Every Day mówi o problemie rasizmu. Najbardziej osobistym dla Zappy kawałkiem na albumie musiało być Any Way The Wind Blows napisane pod wpływem doświadczenia rozwodu z pierwszą żoną. Najciekawsze są dwa ostatnie utwory; Help, I’m A Rock i The Return Of The Son Of Monster Magnet to wczesna psychodelia “pełną gębą”. Drugi utwór, najdłuższy z całej płyty, powstał, kiedy Zappa wymógł na wytwórni zakup nowych instrumentów perkusyjnych i postanowił zaprosić do studia freaków z okolicy. Dodatkowo wspomniana zostaje na początku niejaka Suzy Creamcheese, fikcyjna postać, której “list” na tylnej okładce płyty mówił o tym, jak nikt w jej szkole nie lubi tych brudnych “Matek”. Podobno niektórzy wcześni nabywcy płyty nabrali się na jego autentyczność. Oba utwory brzmią nieprawdopodobnie dziwnie, nawet dzisiaj, a jeszcze większe wrażenie musiały robić, kiedy płyta miała swoją premierę. Są idealnym rozwinięciem tego, co wcześniej było nam dane usłyszeć, punktem kulminacyjnym w którym słychać największy wpływ Varése’a na Zappe. Nie brakuje tam jęków, dzwięków przedmiotów codziennego użytku czy rzadko spotykanych rodzajów przejść między kolejnymi cześciami większej kompozycji. Bez wątpienia, gdyby odrzucić ostatnie dwadzieścia minut nagrani,a to Freak Out! nie zmieniłoby oblicza muzyki rockowej, byłaby to wtedy płyta dobra, ale nie rewolucyjna. 

Niewykorzystany wówczas projekt okładki

Podsumowanie

W momencie wydania Freak Out! nie był ani sukcesem komercyjnym, dochodząc tylko do 130. miejsca Billboard 200, ani był uznawany przez krytyków za sukces artystyczny. Jego zawartość kojarzyła się odbiorcom z czymś, co musiało powstać pod wpływem narkotyków, a więc potrzeba było czasu i rozwoju kariery The Mothers of Invetion, aby został po latach doceniony przez szersze grono słuchaczy jako dzieło wpływowe i przełamujące konwenanse muzyki rozrykowej. Jest to dobry punkt startowy dla osób chcących zacząć swoją przygodę z muzyką Franka Zappy. Freak Out!, jest w porównaniu do jego późniejszych dokonań, przystępnym dwupłytowym albumem, który pokazuje szeroki wachlarz stylów, w jakich poruszał się ten kompozytor. Było to nagranie, do którego powstania nie doszłoby bez ogromu szczęścia i ciężkiej pracy całego zespołu, chcącego stworzyć album bezkompromisowy, pozbawiony wypełniaczy i eksperymentalny w swoim czasie. Muszę przyznać, że to zadanie zostało, pomimo niesprzyjających okoliczności, wykonane, a fani takiego podejścia do muzyki dostali płytę wyśmienitą, której słucha się świetnie nawet dziś.