MMA kojarzy się zazwyczaj z bardzo męskim, brutalnym sportem. Ze względu na sporą widowiskowość doczekało się również celebryckiej odsłony w postaci Fame MMA. Jednak mieszane sztuki walki, jak każda sportowa dyscyplina, to przede wszystkim wymagające treningi i wyrzeczenia.
O tym właśnie jest film dokumentalny Krzysztofa Kasiora pod tytułem „Furia”, który swoją premierę miał w piątek 19 listopada. Reżyser postanowił przybliżyć w nim postać Aleksandry Roli oraz jej walki o przejście z amatorskich treningów do zawodowstwa. Trzeba przyznać, że pomysł jest dosyć przewrotny. W końcu niewiele osób myśląc o MMA, wywołałoby w myślach choćby ślad skojarzenia ze słowem kobieta. Aby nieco odczarować ten obraz, warto na początek wspomnieć, kim jest Ola Rola, bo jest postacią naprawdę ciekawą.
Rękawica zamiast pantofelka
Dziewczyna z niewielkiej podlubelskiej miejscowości w ciągu roku osiąga spektakularny sukces. Brzmi jak historia Kopciuszka? W rzeczywistości dużo bliżej jej do opowieści o Rockym Balboa. Ola zdecydowanie ma w sobie nie mniej niż on uporu i to głównie dzięki niemu dzisiaj jest kontraktową zawodniczką KSW. Jednak jak to w życiu bywa, najlepsze rzeczy zaczynają się, kiedy wydaje się nam, że jesteśmy na dnie.
W filmie poznajemy Aleksandrę w punkcie zwrotnym jej życia. Jest po dwóch próbach samobójczych i niemal desperacko walczy o to, żeby wyrwać się z domu. W końcu dom, w którym mamy do czynienia z problemem alkoholowym nie jest najbezpieczniejszą przystanią. Wydawałoby się, że najlepszym wyborem w takiej sytuacji jest terapia. Jednak dla Oli formą odreagowania i swoistej kuracji, a może raczej drogą do odnalezienia siebie, stają się sztuki walki.
Zobaczymy, jak wysoką ceną okupione są sukcesy w tej dyscyplinie, a także jak ciężko być sportowcem-amatorem. De facto łączy się to z brakiem sponsorów, brakiem profesjonalnej opieki medycznej i sporymi kosztami własnymi, a także ogromną dozą wyrzeczeń. Idealnie, jeśli na początku swojej drogi trafi się na dobrego trenera. Ola miała to szczęście, a w filmie pokazała, jak zgraną relację stworzyli z Bambim, czyli Konradem Płazą.
Bambi nie znaczy łagodny
Zdecydowanie nie jest to film biograficzny. Jednocześnie nie powiedziałabym, że jest to dzieło, o jakim pomyślałam, słysząc kategorię „dokumentalny”, chociaż na początku wysłuchujemy wypowiedzi rodziców głównej bohaterki. Co więcej, filmowe sceny przeplatają się z archiwalnymi nagraniami walk. „Furia” to raczej opowieść o swego rodzaju dojrzewaniu, o radzeniu sobie z własnymi demonami, o wyrzeczeniach, relacji trener-zawodnik oraz o tym, że wbrew etosowi self-made man, nie wszystko w życiu zależy jedynie od nas.
Dodatkowo Aleksandra i Bambi pokazali, że doskonale zgrywają się nie tylko na sali treningowej, ale także przed kamerą. Podczas seansu niemalże wyczuwalna jest więź, jaką stworzyli w tej wyjątkowej relacji zawodnik-trener. Relacji niezwykle trudnej, szczególnie w dyscyplinie tak wymagającej, jak walka, bo tutaj instruktor dużo częściej używa kija niż marchewki.
Furia widowiskiem dla fanów MMA?
Choć film Kasiora obfituje w sceny walki, to nie powiedziałabym, że jest stworzony dla fanów MMA czy boksu. Opowieść została raczej poprowadzona tak, aby pokazać, że gniew, czy wręcz tytułowa furia, nie zawsze musi być czymś złym czy destrukcyjnym. Niekiedy, szczególnie w przypadku sztuk walki, staje się też motorem do działania. Jednocześnie ogromny wysiłek fizyczny, jakim jest trening oraz sama walka w ringu pozwalają w niezwykły sposób oczyścić głowę i odszukać przestrzeń do znalezienia siebie i swojej drogi.
Niektórzy mieli już okazję zobaczyć film „Furia” na festiwalu Millennium Docs Against Gravity, w kinach pojawił się on jednak 19 listopada. Warto się wybrać, choć daleko mu do otulającego, ciepłego film na jesienny wieczór. Po obejrzeniu pozostanie zapewne wiele myśli i wniosków, a seans nie zakończy się na sali filmowej.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj -> meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/